Przejdź do głównej zawartości

BIAŁOWIEŻA cd.

Kolejny dzień pobytu w Białowieży zaczynamy dość wcześnie z nadzieją na spotkanie z dziką zwierzyną w Rezerwacie Pokazowym Żubra, gdzie w warunkach zbliżonych do naturalnych, eksponowane są żubry, koniki polskie typu tarpana, łosie, jelenie, sarny, dziki, żubronie, wilki i rysie.

Moje nadzieje na licznie spacerującą zwierzynę były dość duże. Tymczasem w zagrodach udaje się podpatrzeć pojedyncze osobniki łosia, sarny, żubronia, koników, dzików i rysia, a żubry ? Ponoć były gdzieś tam daleko od wytyczonego szlaku i całkowicie nie zainteresowane kontaktem ze zwiedzającymi. Nawet lornetka nie pomogła. Mieliśmy prawo być odrobinę rozczarowani tym bardziej, że nazwa rezerwatu żubrem stoi, a nie tą leśną drobnicą.

Proponowano nam wyprawę na żubry dziko żyjące, ale kto dał by radę zerwać o 3 w nocy naszą gromadkę i stać z nimi kilka godzin w ciszy i bezruchu z lornetkami w ręku wśród traw lub na ambonach? Ja tego zadania nie mogłam się podjąć. Może w kolejnym roku? Pozostały nam drewniane żubry dumnie rozstawione przed hotelem i te noszone każdego dnia przez naszego miłośnika drewnianych posążków. Dobre i to.

Odwiedzamy też pole minigolfa. Późnym popołudniem zaliczamy wszystkie 18 dołków mimo różnych perturbacji z jednym członkiem naszego zespołu, który nie znosi przegrywać i z trudem akceptuje nieudane trafienia. Ale dzięki zbiorowej mediacji udało się dokończyć partyjkę w pełnej zgodzie.

W czasie tych dni docieramy także do Miejsca Mocy mimo jego słabego oznakowania. To niezbyt mały teren o bardzo dużym nagromadzeniu dobrej energii, która powinna korzystnie wpływać na nasz organizm. Przed wiekami były to prawdopodobnie ośrodki kultu pradawnych Słowian lub ludów pogańskich. Prasłowianie byli wyznawcami animizmu, a więc oddawali cześć zwierzętom, roślinom, a nawet głazom, ziemi czy zjawiskom atmosferycznym.

We wczesnych wiekach średnich, w puszczy istniało wiele miejsc otoczonych szczególną czcią. Były to tzw. święte gaje. Przy jednym z nim przysiadamy na blisko godzinę po drobnym marszu. To szczególnie zagadkowe i interesujące miejsce... porośnięte wieloma przedziwnie uformowanymi, często wielopniowymi i pozrastanymi dębami, sosnami i świerkami. Mnóstwo tu głogów i dzikich grusz co ponoć jest dowodem na okresowe obozowiska pasterzy wypasających tu jeszcze w XIX w bydło w lesie. Pomiędzy drzewami ułożono w przemyślny system głazy rożnej wielkości i kształtu. Siadamy na jednym z nich. Miał być relaks, wyciszenie i jest, bo dzieci dziwnie spokojne, mało aktywne i gdyby nie ten silny ból głowy jaki nagle odwiedził niektórych z nas byłoby wręcz idealnie. No cóż moc ma widocznie różną siłę sprawczą.

Wracamy noga za nogą chociaż czas nas goni, bo niektórzy zaczynają swoją przygodę z hotelowym SPA. Dla jednych będzie to bajkowy masaż stóp i pleców dla innych ceremonia żubrówka, jeszcze innych masaż olejami całego ciała, wielogodzinne pluskanie w hotelowym basenie czy korzystanie z zespołu saun i akrobacje na pagórkowatym patio. Każdy zasłużył na odrobinkę nic nie robienia, czasu wolnego i zanurzenia się w miejscowych atrakcjach. Trudno nie zarejestrować, że ten rodzaj aktywności powtarzany był jeszcze wielokrotnie ku uciesze naszej gawiedzi.

W drodze powrotnej do domu odwiedzamy ciekawą osadę. Raptem dziewięć kilometrów od Białowieży, na naturalnej polanie, w samym sercu Puszczy leży miejscowość Budy. Pośrodku wsi stworzono Sioło Budy, miejsce, które próbuje zachować pamięć o tutejszych zwyczajach, tradycjach, architekturze i stylu życia mieszkańców kresów wschodnich. Miejsce urocze, spokojne, ale dzieciaki po zrobieniu artystycznych zdjęć otoczenia odmówiły słuchania opowieści lokalnego przewodnika. Jakoś mnie to nie zaskoczyło. Mam nadzieję, że chociaż obrazy pozostaną w ich pamięci. 

Próbowaliśmy jeszcze odwiedzić liczne na tym terenie cerkwie. Niestety, wszystkie one dostępne jedynie w soboty i niedzielę lub są remontowane. Radzono nam nawiązać bezpośredni kontakt z popem i dać drobny datek, a bramy staną przed nami otworem o każdej porze. No cóż, żeby jeszcze pomysł wywołał odrobinę entuzjazmu naszych podopiecznych. Największy entuzjazm wywoływało hotelowe SPA, wieczorne gry i zajęcia oraz wybór dań z restauracyjnego menu ze szczególnym wskazaniem na chrust czyli nasze lokalne faworki. Cerkiew ? No cóż. Może kiedyś? 

Muszę jednak przyznać, że podczas wspólnych posiłków z zainteresowaniem słuchały opowieści o cudzie nad Wisłą i Bitwie Warszawskiej czy historii kresów i światowej polityce i pewnie coś w tych kochanych główkach zostało. A my faszerowani wiedzą o bohaterach klocków lego, współczesnych idolach, muzyce czy modzie potwierdzamy, że w naszych głowach też coś zostało.

I jeszcze jedno, kilka ostatnich dni wykorzystywaliśmy także na intensywną naukę karcianej gry w kierki, gry dla inteligentnych szczęściarzy. Te wyjazdowe rozdania wygrali dorośli, ale obserwując tempo przyswajania wiedzy już czuję, że następna wspólna karciana sesja będzie należała do młodszego pokolenia.

W czasie wspólnych wieczornych gier i zabaw były również zgadywanki w codzienność np. ceny. Pytanie ile kosztują śledzie? było z tych wzbudzających mnóstwo śmiechu i radości i przejdzie pewnie do wyjazdowej historii....ot kolejna ścieżka edukacyjna na przebytej trasie i powód, aby czasem powtarzać podobne wypady. A żubry ? No cóż. Gdzieś tam są, a z nami przyjechała żubrowa, drewniana rodzinka, która razem z drewnianym bocianem stanęła gdzieś tam w pokoiku kochanego miłośnika zwierząt.

J. 16-18.08. 2015


 

 

      

  

        





  




                           



































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.