Przejdź do głównej zawartości

KIERMUSY cd.

Miniona noc nie należała do spokojnych. Na zewnątrz grzmoty i błyskawice, a wewnątrz upiorne muchy cierpiące na bezsenność. Ranek chłodniejszy, pochmurny, z krótkim, ciepłym deszczykiem. Jednym słowem... latające wczoraj nisko jaskółki miały mocnego nosa lub dziób.

Kiermusy reklamowane są jako ostoja tradycji szlacheckiej i faktycznie coś w tym jest. Znajdujemy tu kilka atrakcji charakterystycznych i kojarzonych ze szlachtą Polską. Przy wjeździe do Kiermus witają nas Dworskie Czworaki. Każdy z nich zdobiony w inny sposób. Jedna chata garncarza, druga bartnika, trzecia tkacza, a czwarta rolnika. Niestety, domków nie możemy zwiedzać ponieważ to część tutejszej, skromnej bazy noclegowej. 

Naprzeciw domków stoi nasza Stanica Łabędzie i Karczma Rzym, gdzie na stołach dominuje tradycyjna, polska kuchnia. Codziennie sprawdzamy co kuchnia dziś serwuje i albo przysiadamy na drewnianych ławach i zamawiamy co nieco, albo wyruszamy do Tykocina w poszukiwaniu innych smaków i zapachów. W ogrodzie miedzy Karczmą i Stanicą osiadł kryty basen z kolorowymi, wodnymi fotelami i codzienny problem.. czyli jak wyciągnąć naszego rodzynka z tej basenowej otchłani. Już wiemy, że był tylko jeden sposób.. GŁÓD. Metoda okazała się bardzo skuteczna. Inne kończyły się porażką. 

Z tyłu za naszą Stanicą górował Jantarowy Zamek, lokalna atrakcja otoczona fosą, do której docieram pewnego, wczesnego poranka z wielbicielem basenu podczas, gdy pozostali łapali jeszcze drugi sen. Zamek stoi przy zrekonstruowanej granicy polsko-rosyjskiej z 1832, a wewnątrz warte ponoć obejrzenia średniowieczne zbroje, broń, stroje z epoki i przedmioty codziennego użytku, w tym kontusz imć Pana Onufrego Zagłoby podarowany przez reżysera Jerzego Hoffmana. Niestety nasz rodzynek nie lubi militariów i wszelkich dowodów przemocy. Wycieczkę kończymy więc przed fosą i wracamy do stanicy z postanowieniem obowiązkowej pobudki zalegających w łóżkach śpiochów.

Docieramy też do zagrody hodowlanej żubrów tzw. Ostoi Żubra. Dziś to 7 ha zalesionego terenu i 8 osobników tego gatunku plus owce, świnki wietnamskie, kozy i osły. Zwierzęta schowane w cieniu drzew, ospałe i jakby zmęczone życiem. Szału nie ma, jak mówi nasz średni skarb, ale jak się okazało pod koniec naszego wypadu na Podlasie, to była jedyna szansa na kontakt z żubrem z tak bliskiej odległości. 

Odwiedzamy także bliską i największą w Europie kolonie bocianów czyli wioskę Pętowo oraz magiczny Tykocin, gdzie czas jakby się zatrzymał i jeszcze Narwiański Park Narodowy, gdzie w gorącym słońcu drepczemy kładkami wśród labiryntu starorzecza Narwi i tablic informujących o tutejszych siedliskach ptaków i zwierząt. Niestety, próby dłuższej koncentracji dzieciaków na opisie tych miejsc i życiu ich mieszkańców była dla mnie nie lada wysiłkiem. Może nadmiar słońca? A może ?

W Pętowie czytamy o życiu i zwyczajach bocianich rodzin, wspinamy się na wieże obserwacyjne i ...zamiast oczekiwanych kilkudziesięciu ptaków widzimy raptem kilka i to mocno zajętych swoimi gniazdami, a nie pozowaniem do obiektywu turysty. Gdzie reszta? Ponoć zdobywa pożywienie i już czyni przygotowania do odlotów. Wkrótce ruszamy dalej, a rączka miłośnika basenu mocno ściska drewnianego bociana. No cóż, są różne sposoby na dobre wspomnienia. Dla jednych wystarczy zrobić dobre zdjęcie, dla innych zapisać co nieco, a jeszcze inni muszą kupić coś w lokalnym sklepiku z pamiątkami.. Trafił się bocian i dobrze, bo to on był głównym bohaterem tego miejsca. 

Wreszcie Tykocin, który oprócz magicznej bieli kamienic, potężnej Synagogi czy placu Hetmana Wielkiego Czarnieckiego oferuje także smaki żydowskiej kuchni, które szczególnie zachwyciły naszą najstarszą latorośl. Kreplachy drobiowe w bazyliowym sosie, pierogi z jagodami, rosół i kawior żydowski, inne inności oraz koszerny schabowy w jajecznej panierce błyskawicznie znikały w otchłani jelit naszej gromadki.

Historia Tykocina i okolic była dla dzieciaków mniej interesują niż smaki tutejszej kuchni, ale poznawanie świata trzeba przecież od czegoś zacząć tym bardziej, że wciąż pracujemy nad etykietą zachowania przy stole. Dziękujemy więc Tejszy i Villi Regent za rozbudzenie zainteresowania smakami miejsca co wpisuje się w drobny fragment naszego wyjazdowego planu. A historia miejsca.? No cóż, może kolejny tu przyjazd będzie bardziej dla niej łaskawy. Muszę jednak przyznać, że były chwile większego skupienia na przeszłości miasteczka, ale niestety tylko chwile.

Ciekawe, że w ostatnim dniu pobytu w Kiermusach wraz z najstarszym skarbem, odkrywamy w ogródku karczmy Rzym rozległą hodowle konopi. Szybko sprawdzamy w internecie czy to jest to o czym myślimy i ku naszemu zdumieniu potwierdzamy, że to są konopie. Pada pytanie jak to możliwe ? Odpowiedź Pani Małgosi rozwiewa nasze wątpliwości... to jest lokalna, eksperymentalna uprawa konopi siewnych. Ot, nowe doświadczenie plus potwierdzenie umiejętnej obserwacji otoczenia i bycia tu i teraz

J. 9-11.08.2015


        

        

           

        

      

       

       

     

     

            

              

                                  

                                      

           

                            
                                
               

                     





















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.