Przejdź do głównej zawartości

SOELDEN.

Dzisiejsze Soelden to 300 km pieszych tras turystycznych i blisko 100 schronisk rozsypanych od poziomu doliny czyli 1377 m n.p.m. do ponad 3000 m n.p.m. Cały rok kolejki transportują w górę i dół tych z nartami czy rowerami i takich jak ja, wyposażonych jedynie w aparat fotograficzny.

Samo miasteczko oferuje blisko tysiąc kwater od pokoi prywatnych po pięcio gwiazdkowe hotele. W centrum miasta kusi sportowe Freizeit Arena łączące pod jednym dachem kryty basen, korty tenisowe i siłownię. Również wybór lokali i ofert apres ski jest tu wyjątkowo bogaty. Od barów pod namiotami, przez kafejki, puby, aż po dyskoteki i koktajlbary, które tętnią życiem do białego rana. Niestety, nie trudno spotkać na ulicy osoby wyraźnie zmęczone nadmiarem lokalnych atrakcji i w stanie wskazującym na zwiększone spożycie bogatej tu oferty alkoholowej. Na brak zajęcia nie mogą też narzekać miłośnicy zakupów. Sieć najlepszych sklepów sportowych wykazuje bardzo duże zagęszczenie, a różnorodność oferty może przeprawić o zawrót głowy.

Tutejsze tereny narciarskie mają 150 km doskonale przygotowanych stoków i 33 supernowoczesne wyciągi. I co ponoć najbardziej kręci to fakt, że to jedyny teren narciarski w Austrii, na którym można wjechać wyciągami na trzy trzytysięczniki. Szczyty udostępniają też platformy widokowe, czym zachęcają nie tylko tych wyposażonych w sprzęt sportowy. To tu, co roku, odbywa się inauguracja Pucharu Świata na początku sezonu, spektakl Hannibal czy festiwal Electronic Mountain na zakończenie zimy. W czasie naszego pobytu odbywał się wieczorny spektakl światła, dźwięku i ruchu na Gaislachkogl, 3048 m n.p.m z pokazem tańców, umiejętności narciarskich i ogni sztucznych, ale wyjątkowo wilgotne i przejmujące zimno nakazało naszemu rozumowi pozostać w ciepłych i zacisznych wnętrzach. 

W czasie, gdy moi najbliżsi pokonywali kilkadziesiąt kilometrów tras zjazdowych dziennie, ja przemierzałam kilkanaście kilometrów wzdłuż i wszerz doliny w poszukiwaniu atmosfery i ducha okolic. Wyposażona jedynie w aparat fotograficzny starałam się omijać ruchliwą drogę główną, gdzie stężenie spalin samochodowych przyprawiało o zawrót i ból głowy. Miałam nadzieję, że nasycę oczy okolicznym krajobrazem, znajdę też klimat górskiego, tyrolskiego miasteczka i podpatrzę codzienność tubylców. Oj naiwna!

Oprócz jednego starego kościoła, cmentarza, przydrożnych kapliczek, szkoły i kilku drewnianych stodół, stajni, gdzie zapach i beczenie owiec wskazywały na resztki dawnej rolniczo-hodowlanej aktywności tutejszych mieszkańców, każdy z mijanych domów i ich otoczenie miały mocno turystyczny charakter i żadnych śladów codziennego życia ich właścicieli. Praktycznie każdy budynek informował o miejscach noclegowych i innych usługach, które zachęcały przyjezdnego do jego odwiedzenia czy zatrzymania się na dłużej.

Mam wrażenie, że Soelden nie ma szczęścia do miejskiego architekta czy nawet urbanisty. Miasteczku daleko do tych "słodkich", górskich miasteczek jakich wiele w Austrii. Styl budynków odzwierciedla raczej gust właściciela niż spójną politykę władz. Wiele budynków przytulonych do siebie i konkurujących wręcz stylem i wielkością, wiele ozdobionych pięknymi elementami budownictwa tyrolskiego, ale wiele z nich to wielkie tafle szkła, betonu i aluminium o różnych wysokościach, porozrzucane bez planu i spójnej wizji przestrzeni czy architektury. Często jeden budynek "przyciska" wręcz sąsiada swoim rozmachem i fantazją. Każdy z nich to miejsce dedykowane turyście i jego różnorakim potrzebom. A mimo to znalezienie przytulnej knajpki na popołudniową kawę nie jest rzeczą prostą. Soelden budzi się późnym popołudniem i zasypia nad ranem. Miasteczko nie ma mieszkańców, ma turystów i dla nich otwiera swoje podwoje, gdy Ci zjadą z gór. W dzień praktycznie śpi lub drzemie.

Każdego dnia starałam się wypatrzeć jak najwięcej detali budownictwa w stylu tyrolskim. Te tradycyjne domy składały się z części mieszkalnej, stajni i stodoły. Część mieszkalną wykonywano z drewnianych bali, otaczano gankiem i kończono głęboko opadającym dachem i drewnianymi balkonami wspartymi na bogato zdobionych wspornikach. Wiele z tutejszych balustrad balkonów i sklepień dachów wciąż przyciąga uwagę dekoracjami motywów roślinnych czy ornamentem geometrycznym złożonym z motywów serca, kwadratu czy gwiazdy. Coraz więcej nowszych domów mocno upraszcza ten stary styl. Balkon drewniany tak, ale bez tradycyjnych wzorów, dach spadzisty tak, ale o mocno zróżnicowanych kształtach, okna tak, ale im większa tafla tym lepiej, a i szklane balkony też nie należą do rzadkości. 

Mogłaby mnie jeszcze zachwycić ilość i smaki tutejszych restauracji, ale ich oferta nie wydaje się nazbyt zachęcająca. Dominuje kuchnia włoska, amerykańska i tylko czasem można trafić na danie regionalne czy wręcz wyszukane. Niestety, dodatkowo jakość i smak potraw nie idą w parze z cenami, które i tak są kilkadziesiąt procent wyższe jak w innych miejscach w Austrii. Miejsca godne polecenia można policzyć na palcach jednej ręki. Ważne, że nam udało się do nich trafić. 

No cóż, pierwsze dni wędrówki nie zachwycają mnie jakoś szczególnie. Dobrze, że to pobyt z najbliższymi. Wspólnie spędzany czas, górski krajobraz wokół, świetne humory moich narciarzy oraz codzienna, pełna barw i smaczków, międzypokoleniowa wymiana poglądów jest poza cenowym taryfikatorem oferty Soelden, wręcz bezcenna.

J. 19.01.2016



































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.