Przejdź do głównej zawartości

Niemieckie impresje, BRECHTESGADEN, cz.2

Jest taki jeden dzień w roku, kiedy staramy się, aby był odrobinę inny niż pozostałe. Czasem go planujemy, a czasem ulegamy nastrojowi chwili. Tym razem, w czasie spacerów po okolicy, spotykamy wielu rowerzystów, a w hotelu otrzymujemy dobrze opisaną, szczegółową mapę z trasami dla dwóch kółek.

Czasu mało, więc szybka decyzja i siedzimy na świetnie przygotowanych e-bikach, którymi dysponował nasz hotel. Wkrótce przyjdzie nam się przekonać, że wynajem roweru ze wspomaganiem to strzał w dziesiątkę, bo podjazdy były miejscami bardzo ostre, a przewyższenia sięgały kilkuset metrów. 

Rowerami dojeżdżamy m.in do Jeziora Królewskiego, bo być w Brechtesgaden i nie znaleźć czasu na podziwianie Koenigssee byłoby nieporozumieniem. Na początek trochę statystyki dotyczącej tego najwyżej położonego jeziora w Alpach. Na wysokości 603 m n.p.m rozciąga się lustro wody o długości 6 km z głębinami sięgającymi 190 m. W całości otoczone malowniczo i imponująco wyglądającymi szczytami górskimi powyżej 2500 m n.p.m każdy. Zwykle nie zamarza, ale podczas zimy w 2006 roku jezioro pokryła 50 cm tafla lodu i bez przeszkód można było po nim chodzić, a nawet jeździć. Latem osiąga max. temperaturę powierzchni wody 18 C. Na końcu, wypełnionej wodą doliny wysoki na 470 m i najwyższy w Niemczech wodospad Röthbachfall dopełniający uroku miejsca.

Rowery zostawiamy na brzegu w Schoenau i dalej płyniemy bezgłośnym stateczkiem do przystani Salet. Na pokładzie komplet ludzi, a wokół magicznie, wręcz tajemniczo. Mamy wrażenie, że płyniemy kanałem, bo z obu stron pionowe skały spadające wprost do jeziora. Nagle, ku naszemu zaskoczeniu, znika szmer silnika, kapitan wrzuca stand by, wyjmuje trąbkę z futerału i gra przy ścianie echa, wprawiając w zachwyt zaskoczonych podróżnych. Cudowna cisza wokół i melodia, która przepływa między ścianami i wciąż wraca, to.... jakby echo grało. Te muzyczne popisy natury i kapitana zostają w uszach do końca rejsu i jeszcze dłużej.

Dla zachowania idealnej jakości wody, od początku XX wieku, pływające statki mają napęd elektryczny, aby nic nie zakłócało tutejszej ciszy oraz tej szczególnej atmosfery miejsca i wyjątkowej oprawy jaką stworzyła natura. Jakby mało tych pięknych wrażeń, to przed naszymi oczami pojawia się oblany wodami jeziora półwysep z uroczym, małym kościołem pielgrzymkowym pod wezwaniem Św. Bartłomieja. Jego czerwone, cebulaste wieże przyciągają wzrok swoim magnetyzmem i innością.

Ponoć jesienią można na brzegu obserwować ciekawe wydarzenie jakim jest spęd bydła. Gdy lato dobiega końca, bydło pasące się na łąkach w tylnej części jeziora, transportowane jest statkiem do obór, a na początku lata tą samą drogą zwierzęta powracają na pastwiska. Dwa razy do roku, podobnie jak ludzie, zażywają przyjemności rejsu statkiem po Jeziorze Królewskim...Może to te szczęśliwe krowy ?

Rowerową wyprawę kończymy późnym wieczorem po pokonaniu 43 km, co jak na górski teren było nie małym wyzwaniem. Kolacja smakuje wybornie, przed oczami wirują jeszcze romantyczne obrazki Królewskiego Jeziora i okolicznych krajobrazów, a w uszach brzmią dźwięki trąbki. Cudne to rowerowe zmęczenie i frajda z przejechanej trasy mimo zaliczonych wywrotek, sińców i ran na nogach. Ale co tam, dziś to był NASZ DZIEŃ...jedyny taki w roku, kiedy oboje mamy szczególny powód bycia razem, 39-ty powód do radości zakończony prośbą do Najwyższego o kolejną szansę na 40-tą wspólną radość za rok. 


J.29-30.07.2016








































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.