Przejdź do głównej zawartości

WIEDEŃSKIE CZEKOLADKI.

To był mój pierwszy wyjazd poza granice kraju, kiedy wiedziałam dokąd jadę, ale nie miałam pojęcia co mnie spotka za dzień czy nawet godzinę. Towarzysz naszej podróży, znany artysta Tadeusz Kurek był jak pudełko czekoladek i nie wiedziałam czym nas zaskoczy. Głównym celem podróży był jego wernisaż w ramach 24 Dni Kultury Polskiej w Austrii. Zgodnie z wieloletnią tradycją wiele polonijnych stowarzyszeń kulturalnych i sportowych prezentuje różnorodny, blisko miesięczny program skierowany do mieszkańców Wiednia i Austrii. Ale co poza tym? 

Do Wiednia docieramy razem z artystą i jego obrazami. Kilka godzin w podróży i wspólnie spędzony weekend sprawiają, że czuję jakbym otworzyła pierwszą czekoladkę i...? Mój dawny nauczyciel plastyki, nauczyciel moich dzieci, znany mi od dziesiątek lat człowiek okazał się wielką, miłą, barwną niespodzianką. Jego długie opowieści, charyzma, pasja z jaką opowiada o swojej aktywności, o planach, marzeniach, z jaką radością i zaangażowaniem dzieli się swoimi obserwacjami o otaczającej nas rzeczywistości, chwilami przyprawiały mnie o zawrót, a nawet ból głowy, ale ciekawiły niezmiernie. Zachwycał przy tym rewelacyjną pamięcią, bystrością umysłu, wrażliwością na piękno, trafnością spostrzeżeń, analitycznym umysłem, pracowitością i talentem.

Oglądamy albumy pełne rysunków, rzeźb, olei, akwarel, plakatów, ilustracji. Jednym słowem artysta wszechstronny, wręcz nieskromny, który z niekłamaną radością zachwyca się i dzieli swoim dorobkiem i osiągnięciami, ale też pięknie podaje wiedzę o świecie. Artysta, który utrwala świat na kartonach papieru, płótna ze szczególną wrażliwością i pietyzmem. Chciałabym w wieku 80 lat mieć tę siłę umysłu, sprawność ciała i werwę z jaką organizuje kolejną wystawę, w kolejnym mieście na świecie czy realizuje kolejny projekt. Muszę przyznać, że odkryłam tego człowieka na nowo i postaram się pamiętać to nasze weekendowe spotkanie jak najdłużej.

Wernisaż pod hasłem "Krajobrazy Tatrzańskie z Papieżem" poprzedzony poetycko-muzyczną oprawą, organizował Klub Polskich Kreatywnych Pensionistów w Wiedniu i Dolnej Austrii, Ostoja. Nazwa organizatora mocno dla mnie intrygująca i całkiem nowa, okazuje się być grupą dynamicznych, pomysłowych polonusów najstarszego pokolenia emigracji. Lekko zakręceni, zaangażowani, chwilami chaotyczni, ale pełni pasji, wspomnień i tęsknoty za tym co polskie. Na wernisażu ludzie różnych profesji i losów emigracyjnych. Dla niektórych wernisaż jest kolejnym miejscem spotkania Polaków, wymiany informacji i poglądów, wspomnień, tęsknot za krajem i poszukiwaniem słuchaczy. Dla innych to głównie radość dla duszy i szansa na bliskie obcowanie ze sztuką. Wszyscy z uwagą przyglądają się pracom mistrza Tadeusza i pochwalnymi wpisami zapełniają księgę pamiątkową artysty, często mocno zachęcani przez samego artystę. 

Mistrz Tadeusz jeszcze przed wernisażem wręczył swoje prace m.in konsulowi ambasady polskiej w Wiedniu, polskiemu proboszczowi tutejszej Parafii Neumargareten, swojej uczennicy, która ongiś zdobywała nagrody w konkursach plastycznych, a dziś mieszka w Wiedniu i jak powiedział "odniosła sukces finansowy i intelektualny" oraz członkini Klubu Pensionistów Pani Zamojskiej. W czasie wernisażu poznajemy wiele osób związanych z tutejszym środowiskiem Polonii, także gości z poza Austrii z bogatym życiorysem walk o niepodległość w różnych okresach polskiej historii.

Idąc na wernisaż znałam jedynie ogólny jego program. Nie miałam pojęcia kogo spotkam i nawet co zobaczę. Miejsce ekspozycji dość skromne, ale pełne ludzi zaangażowanych i otwartych. Dominował język polski, ale niemiecki też brzmiał w podgrupach. Na tle obrazów sam mistrz i zwiedzający z lampką szampana w ręku. Ogólna swoboda, dość przyjaźnie, gwarno, gdzieniegdzie błyszczą flesze. A czego to człowiek nie dowiedział się o sobie i innych ? Ile wiedzy przybyło w czasie rozmów z uczestnikami wernisażu. Na fali dobrych emocji zakupiłam pięć prac, które zawisną na mojej ścianie po zakończonej wystawie. I trzeba było jechać aż do Wiednia, aby wejść w posiadanie piękna tworzonego przez mojego nauczyciela, w moim mieście. No cóż życie jest pełne niespodzianek.

Co jeszcze w czasie tego krótkiego weekendu? Wspólna kolacja, obiad i śniadanie, i długi spacer ulicami Wiednia w towarzystwie mistrza i moich najbliższych, i udane poszukiwania maleńkiej pamiątki dla wnuka i wnuczki artysty, i jeszcze zaskakujące spotkanie z pewnym człowiekiem o ciepłym spojrzeniu, i szlachetnych, męskich dłoniach, i radość w oczach uzdolnionej plastycznie uczennicy mistrza, i obowiązkowe, najlepsze lody w Wiedniu, i ...pożegnanie, i nadzieja, że ta dobra energia jaka nas otaczała nie odpłynie, a okazji do spotkań z mistrzem i pewnym człowiekiem o ciepłym spojrzeniu będzie więcej.

Życie jak pudełko czekoladek, nigdy nie wiesz co jest w środku. Dopiero, gdy otworzysz to wiesz czy dobrze trafiłeś i czy masz z tego prostą radość. I taki był ten wiedeński wyjazd, pełen zaskakujących i nieprzewidywanych sytuacji, dynamiczny, a jednak pełen radości, uśmiechu, pozytywnej energii, ciekawych spotkań, obserwacji i co najważniejsze nadziei na piękne, pełne dobrych emocji i prawdziwych uczuć życie. Czyje? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam zainteresowanym i zaangażowanym.

J.19-21.09. 2015


    

    

       

    

     

       

       

        
  
         


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.