Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z 2007

GOA.

Poranek w Margaon na Goa wita nas upałem i bardzo dużą wilgotnością powietrza. Ubrania kleją się do ciała. Dobrze, że ocean tak blisko i zieleń wokół. Mile zaskakują pusta plaża Colva i nowy hotel, w którym spędzamy najbliższe noce. I jeszcze niespodzianka. Gospodarz hotelu zaprasza nas na jego uroczyste otwarcie, które odbędzie się za trzy dni. Szansa na tańce w stylu Bollywood całkiem realna. 

BOMBAJ.

Z Aurangabadu w stanie Maharasztra, wyjeżdżamy nocnym pociągiem do Bombaju, stolicy stanu. Nad ranem znowu wita nas bieda, a dodatkowo mamy problem z noclegiem, bo hostel z nieznanych nam powodów zawieruszył naszą rezerwację. 

Szlakiem skalnych świątyń.

Dzień zaczynamy od poszukiwania miejsca na śniadanie. I chociaż miasto wydaje się duże i bardziej czyste niż podobne w Indiach, to już wiemy, że jest jak wszędzie. Przysiadamy tam, gdzie są krzesła i stolik, i zapominamy o higienie i znowu mamy nadzieję, że żadne dolegliwości nas nie dopadną. Nasyceni carry wyjeżdżamy z Jalgaon w kierunku Ajanty i Ellory na spotkanie ze skalnymi, buddyjskimi świątyniami.

W drodze do JALGAON.

Żegnamy Nepal. Wracamy do Indii. Autobusem dojeżdżamy do przejścia granicznego w Sonauli skąd dalej busem do Gorakhpur. Krajobraz za oknem wciąż przyciąga naszą uwagę. Podpatrujemy tutejsze życie i nawet próbujemy jeść w przydrożnych garkuchniach, chociaż widząc ofertę nie łatwo było podjąć decyzje na TAK. 

P.N. ROYAL CHITWAN.

Wreszcie opuszczamy Kathmandu. Przed nami Park Narodowy Royal Chitwan. Około 170 kilometrów wyboistych bezdroży w wysokich górach. Po sześciu godzinach przed nami prawdziwa dżungla. Kwaterujemy na obrzeżach parku w bungalowach. Względnie czysto, obiad na stole, zieleń wokół i cisza, której tak ostatnio brakowało.

KATHMANDU cd.

Kolejne dni dedykujemy Patanowi, królewskiemu miastu w Dolinie Kathmandu, wzgórzu z najstarszą stupą Nepalu w świątyni małp Swajambhunath, świątyniom hinduistycznym Pasupatinath nad świętą rzeką Bagmati oraz uliczkom Kathmandu.

KATHMANDU.

Przed nami blisko 200 kilometrów czyli około 8 godzin drogi do Kathmandu. Jedziemy lokalnym autobusem, który czasy świetności ma dawno za sobą i dwie osoby obsługi. Jedna za kierownicą i drobny chłopaczek stojący na tylnym zderzaku. To takie dodatkowe oczy i pomoc kierowcy co to samochód naprawi, bagaże zapakuje, drogę załata i nad urwiskiem bez strat pomoże przejechać.

POKHARA.

Aktywne dwa dni zaczynamy o czwartej nad ranem. Jedziemy na punkt widokowy do wioski Sarangkot położonej na wysokości 1600 m n.p.m, aby podziwiać wschód słońca nad Himalajami. Mamy nadzieję na piękne widoki na Annapurnę i rozświetloną ciepłym światłem dolinę. 

Kierunek POKHARA.

Kolejne 230 km przed nami. Nocnym pociągiem jedziemy do Gorakphur. Znowu brudno, smutno, ciasno. Szczęśliwie ten blaszany, zakratowany, pociągowy monster wtoczył się rano na miejscowy dworzec. W poczekalni już nas nie zaskakują spacerujące krowy, śpiący na szmatach czy gazetach dziesiątki ludzi, ale siedzący na krześle uzbrojony żołnierz. I nie żeby z małym pistoletem, ale wielkogabarytowym karabinem. Obserwuje nas uważnie i w czasie naszej próby zorientowania się co, gdzie, kiedy... zaleca, aby bagaże na czas poszukiwania informacji złożyć przy jego stanowisku, bo będzie bezpiecznie.

VARANASI.

Po kilkunastu godzinach spędzonych w pociągu nasze stopy dotykają najświętszego miasta dla Hindusów – Varanasi. Podobno Varanasi założył sam Bóg Shiva, a co pewne – jest to obok Jerycha w okupowanej Palestynie jedno z najstarszych zamieszkałych ciągle miast świa Varanasi to bez wątpienia jedna z ciekawszych metropolii Indii. Układ ulic przypomina plątaninę hinduskich kabli wiszących nad naszymi głowami – nie ma tu jakiegokolwiek ładu. Esencją miasta, jego sercem, dla którego trzeba tu przyjechać, pomimo 47-stopniowego upału, smrodu i chaosu na drogach, są ghaty nad Gangesem. To co najbardziej szokuje i uczy pokory niemal każdego wychowanego w kulturze europejskiej turystę, to ghaty krematoryjne. Miejsca, gdzie ogień płonie 24 godziny na dobę i codziennie palonych jest kilkaset zwłok. Wszystko odbywa się na widoku publicznym… niemal na wyciągnięcie ręki. Sam proces kremacji rozpoczyna się od zanurzenia ciała w Gangesie. Następnie ciało przenoszone jest na stos, gdzie najstarszy syn

Kierunek VARANASI.

Z odrobinką żalu rozstajemy się z Khajuraho. Było dość swojsko i nawet relaksacyjnie. Pora jednak na kolejny punkt na naszej mapie. Rano wyjeżdżamy do Sanktuarium Przyrody czyli wodospady nad rzeką Kenn i Park Narodowy Panna. Ma być szum spadającej wody, jelenie, krokodyle, małpy, antylopy, a może nawet tygrysy. Tymczasem wodę trudno dostrzec, bo susza, a większość zwierząt oglądamy na planszach informacyjnych. 

KHAJURAHO.

Opuszczam Agrę bez żalu. Kolejny pociąg i tym razem w kierunku Khajuraho, w stanie Madhya Pradesh. Nocny przejazd był trochę męczący, ale przed nami dwa dni relaksu. Cisza i spokój. Wreszcie hotel, gdzie możemy zrobić pranie, a pokoje i wewnętrzne patio budzą nadzieję na obiecany relaks. I jeszcze te rowery w tle..czyli planowany objazd wiejską okolicą i podpatrywanie życia prowincji.

AGRA.

Wczesnym rankiem ruszamy do Taj Mahal, aby zdążyć przed tłumem. W drodze do Mauzoleum staram się podpatrywać tutejszą codzienność. Może gdzieś zauważę jakiś przejaw buntu czy niezadowolenia? Ja wciąż nie mogę uwierzyć, że są z tym życiem pogodzeni.

Kierunek AGRA.

Po południu wyjeżdżamy z Jaipuru do Agry. Tym razem autobusem kursowym z miejscowego dworca. Tabor samochodowy w różnym stanie. Jedne autobusy wyglądają lepiej inne..lepiej do nich nie wsiadać. Tym razem mamy okazję obserwować przydrożne życie. 

JAIPUR, różowe miasto.

Z Delhi wyjeżdżamy do Jaipuru w Radżastanie. Wybieramy pociąg, jakimi przemieszczają się miliony Hindusów, a nie skład luksusowy, z którego dość często korzystają turyści. Przed nami 265 km i 5 godzin w przestarzałym, brudnym wagonie. Sieć kolejowa w Indiach jest jedną z największych i najgęstszych na świecie. Pociągi docierają niemal wszędzie, ale niestety są zatłoczone i mało przyjazne.

DELHI cd.

W czasie porannego śniadania na tarasie hoteliku w Starym Delhi, podejmuję próbę przekonania siebie, że nie jest tak źle jak jeszcze wczoraj myślałam. Słońce świeci, hałasy umilkły, a banan i jogurt na śniadanie to nawet dobry pomysł. Jedzenia w Indiach nie brakuje przynajmniej dla tych, którzy mają jakieś grosze w kieszeni i zawsze będzie można gdzieś dojeść. I już byłam bliska przekonania samej siebie, ale po wyjściu na ulicę lęk i przerażenie wróciły. Nie wiedziałam czy to film czy rzeczywistość! Dzień wyglądał jeszcze gorzej niż wczorajszy wieczór, gdyż oświetlił i pokazał ten świat w całej jego okazałości. 

DELHI.

Jest rok 2007 i ogromna potrzeba oddechu od pracy zawodowej. Gdzie jechać? Na jak długo? Z jakim biurem? Postawić na wypoczynek w kraju, a może wyjechać zagranice? I wreszcie decyzja. UFF! Stawiamy na rewolucję, a nie ewolucje w naszym podróżowaniu. Walizki i wygody zamieniamy na plecaki i niepewność... jak za dawnych, studenckich czasów. Szybki przegląd ofert biur oferujących wyjazdy trampingowe i 9.11.2007 roku wyjeżdżamy z plecakami w miesięczną podróż do Indii i Nepalu.