Przejdź do głównej zawartości

Posty

Wyświetlanie postów z sierpień, 2012

Jedyny słuszny kierunek ...DOM.

Wcześnie rano, lokalnym transportem przemieszczamy się na lotnisko, aby lotem SU 213 z blisko 2 godzinnym opóźnieniem znaleźć się w punkcie pośrednim tej podróży - Moskwie. Kolejny samolot, kolejne opóźnienie i już WARSZAWA i jedno marzenie SEN i zasłużony odpoczynek po 21 godzinach w podróży.

Ścieżkami HONG KONGU.

Od rana wyruszamy zobaczyć odrobinę więcej HONGKONGU niż wczoraj. To małe Państwo dziesiątków wysp, ogromnej różnorodności mieszkańców ..to taki świat w pigułce.

Japońska wycieczka "24 godziny, trzy kraje".

Około godziny 21 wyruszamy na dworzec autobusowy, aby dotrzeć do SHENZEN i tu przekroczyć granicę z HONGKONGIEM. Niestety, w drodze na dworzec autobusowy spotyka nas przykre zdarzenie.

DAZHAI, PIGN'AN, trekking śladami ryżu.

Na dwa dni zostawiamy JANGSHUO, aby z małymi plecakami, 4 przesiadkami i po pięciu godzinach jazdy dotrzeć do wioski DAZHAI, w której zaczyna się nasz ryżowy szlak. Jeszcze tylko godzina trekkingu na wysokość 1380 m npm i będziemy na miejscu. 

Wokół MOONHILL.

Tuż po 5 rano zafundowano nam gwałtowne i nieplanowane przebudzenie. Na dziedzińcu hotelu głośna awantura czy może rozmowa ? Głosy kilku kobiet, albo ustalały co wrzucić dziś do kotła, albo opowiadały wrażenia z minionego wieczoru, albo cokolwiek innego, ale skala ich głosu i intensywność "rozmowy" obudziłaby umarłego. 

BEER DUCK.

Dotarliśmy tu ok 22. Pierwsza noc w JANGSHUO wymagała, jak wiele poprzednich, osłabienia bodźców słuchowych . Zalecane korki do uszu lub alkohol. Wybrałam to pierwsze. Już na wjeździe do miasta wiedziałam, że łatwo nie będzie. Tłum chińskich turystów siedzących przy tysiącach stolików lub wstających od stolików. 

Droga do JANGSHUO.

Przed nami blisko 900 km drogi. DALI żegna nas deszczem, a lokalny transport DALI KUNMING EKSPRES opóźnia odjazd i ......zmienia tabor samochodowy po zapakowaniu pasażerów i bagażu. Nie obyło się więc bez emocji i obaw czy zdążymy na samolot do punktu pośredniego GUILIN.

Baba XIZHOU.

W południe wyjechaliśmy z LIJIANG kursowym autobusem do DALI, kolejnego miasta w prowincji YUNAN. Ostatecznie rozstajemy się już z mniejszością tybetańską i najwyżej położonymi punktami na naszej mapie podróży. Blisko milionowa aglomeracja DALI zamieszkana jest w dużej części przez mniejszość BAI, a jej położenie na wysokości 2000 n.p.m. i nad siódmym co do wielkości jeziorem w CHINACH o obwodzie ponad 100 km, wzmacnia ponoć jego atrakcyjność.

LIJIANG, piękny dzień.

Deszczowy poranek nie wróżył nic dobrego. ..ale wspólne, hotelowe śniadanie i tort niespodzianka, dla jubilata... jak co roku z 18 świeczkami, sprawiły, że nawet deszcz przestał padać.  Wypoczęci i w dobrych nastrojach wyruszamy poznać leżące na wysokości 2600 m LIJIANG. Ponad milion mieszkańców i dwa odrębne byty, stare i nowe miasto. My dotarliśmy tu, aby przez kilkanaście godzin wczuć się w klimat i atmosferę tego pierwszego, liczącego ok 50 tysięcy mieszkańców.

W drodze do LIJIANG.

Dzień dla części grupy zaczął się wcześnie rano uczestnictwem w tradycyjnym obrządku pochówku zmarłego. Jak przebiega ? Żeby czytającym oszczędzić nadmiaru emocji, napisze tylko, że ciało dowożone jest na wzgórze "grzebalne" zawinięte w całun.

Tashi delek LITANG.

Dzień zaczynamy później niż zwykłe. O 9.30 wyruszamy zbliżyć się do świata, do którego dotarcie kosztowało nas tyle trudu. Okazało się że wraz z budowniczymi drogi pokonaliśmy wysokość 4780 n.p.m, a nie 4200 m n.p.m.

Do LITANG, droga przez mękę.

Jednak jedziemy do LITANG. Udało się zorganizować dwa samochody 4WD, których kierowcy zobowiązali się dotrzeć na miejsce w ciągu 12 godzin. Przed nami 285 km bardzo trudnej drogi. Wyruszamy o 5 rano, w samochodach bardzo ciasno, bo w środku jadą bagaże . Przez pierwsze 50 km pod kołami betonowa nawierzchnia. W samochodach zimno, ale dajemy radę i byle do pierwszego postoju na śniadanie .

KANGDING, w oczekiwaniu na plan B.

Wciąż nie wiemy czy uda nam się dostać do LITANG. W przygotowaniu kilka planów awaryjnych... bo jeżeli nie LITANG to co? Tymczasem plan na dziś trzeba zrealizować. Wyruszamy na płaskowyż tybetański, aby cały dzień delektować się miejscami, ludźmi i klimatami bardziej tybetańskimi, niż w samym TYBECIE.

Dotrzeć do KANGDING.

Pożegnalny wieczór w CHANGDU okazał się dla mnie dużym niewypałem. Po późniejszym niż planowaliśmy powrocie, zaproponowano nam lokalny "przysmak" kociołek HUOGUO.

CHENGDU i okolice.

Mam jeszcze w głowie wczorajszy dzień i mój nastrój zwyżkuje. CHENGDU to 12 milionowa stolica prowincji SYCZUAN. Pierwsze miasto, które nie zmęczyło mnie swoim hałasem i pierwsze, w którym mogłabym zamieszkać, gdyby nie Chińczycy wokół. Ponoć najchętniej wybierane przez obcokrajowców do pracy i studentów do studiowania.

U wrót TYBETU.

Żegnamy XIAN. Lokalne lotnisko robi wrażenie, jak wiele innych miejsc w Chinach. Trzy potężne terminale i samoloty, które w portach europejskich obsługują głównie loty transkontynentalne. Liczna obsługa na pokładzie nie zaskakuje, bo tu każdy musi mieć prace. 

Pełny relaks c.d.

Przed południem wyruszyliśmy pokłonić się armii terakotowej. Docieramy do wijącej się kolejki chińskich turystów, którzy mają ten sam cel. Autobusy przyjeżdżają jeden za drugim i zabierają spragnionych nowych wrażeń. W autobusie, podobnie jak w innych środkach komunikacji dalekobieżnej, zachęcający spektakl jednego aktora. 

XIAN, pełny relaks.

Żegnamy LUOYANG. Pora na nowe wrażenia. Dotarliśmy piechotą na dworzec kolejowy, nowy, zadbany, wielkości kilkunastu sportowych boisk. Czekamy na pociąg nie na peronie, ale na potężnej hali dworcowej jak setki innych podróżnych.

SHAOLIN, hit czy kit ?

Dzień zaczęliśmy śniadaniem, chińskim śniadaniem, bo w hotelu sami Chińczycy. Rytuał i menu jak wczoraj. Po oddaniu kartek z czerwoną pieczątką sięgamy do plastikowego kosza na naczynia. W trzech metalowych pojemnikach próbujemy znaleźć coś do jedzenia. Wzięłam bambus, kapustę, kalafiory....wszystko smażone ...przynajmniej tak mi się wydawało. 

LUOYANG miasto piwonii i peonii?

Do celu dotarliśmy punktualnie. Przekroczyliśmy najbardziej kapryśną Żółtą rzekę, by dotrzeć do dawnej stolicy CHIN. Dziś miasto odrobinę przygnębia wyglądem...2 milionowe, industrialne, pełne szarych, odrapanych, zniszczonych blokowisk, które czasy świetności ma dawno za sobą. Ulice pełne motorów, skuterów, rowerów używanych nie tyle w ramach profilaktyki zdrowotnej co konieczności, bo poziom życia wyraźnie niższy niż w Pekinie.

PEKIN, Chińczyków uciechy.

Rano szybkie pakowanie bagażu i wyjazd do Pałacu Letniego...kiedyś miejsca relaksu cesarzowej dziś milionów chińczyków. Dojazd metrem w szczycie to wyzwanie. Rutynowe prześwietlenie bagażu przy wejściu, zakup biletu, trzy przesiadki, obejrzenie niezliczonej ilości reklam na wszechobecnych monitorach, otoczeni przez tłumy "zaczytanych" w swoich komórkach i tabletach oraz ponad godzinnej podróży jesteśmy ! 

PEKIN, kulinaria i nie tylko.

W strugach deszczu dotarliśmy do kolejki, która ma nas wywieźć na sam szczyt muru chińskiego. Ponoć dobrze, że dziś deszcz nie wiatr, bo Chińczycy nawet przy silnych wiatrach nie zawieszają jej kursowania. I tak możesz bujać się na wysokości 150 metrów przez 1020 m i zabawa zamiast 17 minut trwa pół godziny i dłużej przy głośnych modlitwach podróżnych.