Przejdź do głównej zawartości

NASZ DZIEŃ.

To będzie post z odrobiną niedomówień, ale dla najbliższych nie będzie w nim nic co może zaskoczyć czy budzić zdziwienie. Decyzję o pisaniu bloga podjęłam bardzo spontanicznie trzy lata temu, tuż przed wyjazdem do CHIN. Ta moja pisanina miała być prostym sposobem na kontakt z najbliższymi w kraju. Tymczasem idea owszem zacna, ale możliwość publikacji postu w Chinach graniczyła z cudem. Tylko dwukrotnie, w czasie blisko miesięcznego tam pobytu, mieliśmy okazję połączyć się ze światem zewnętrznym i wrzucić coś do sieci, i to powinno mnie zniechęcić, a jednak...chwycił pomysł na zachowanie tych dłuższych i krótszych podróży w mojej i zainteresowanych pamięci.

Rok później podjęłam decyzję, że moimi obserwacjami i emocjami podzielę się ze światem zewnętrzym czyli blog zyskał status publiczny. W głowie tliło się jednak pytanie.. czy to aby dobry pomysł i gdzie są granice tego otwartego pisania o moim świecie ? Już wiem, że nie łatwo je postawić i często czyszczę zapiski z nadmiaru emocji i szczegółów, bo to w końcu otwarty dziennik. Wciąż uważam, że powinniśmy stawiać granice subiektywnym ocenom czy opisom tym bardziej, że często nie tylko nas dotyczą.

A teraz do rzeczy... Jest taki dzień w roku, o którym nie zapominamy od 38 lat. Raz w roku staramy się spędzić tak jak lubimy najbardziej czy zaskoczyć siebie nawzajem. Tym razem inicjatywa należała do mnie. W dość napiętym harmonogramie tego roku, licznych obowiązkach i terminach, i tuż przed planowanym urlopem, udało się wykroić dwa dni robocze na przyjemności, wspomnienia, dobrą kuchnię i połączyć z odbiorem miejsca, które przeszło gruntowną metamorfozę. Jakie to miejsce? Nasz warszawski kącik, który przez długie lata służył wielu innym, ale od 30 lipca b.r. po intensywnym liftingu otwiera swoje drzwi tylko dla nas i nam najbliższych.

Kącik mile zaskoczył, a właściwie nie kącik, a Pan Grzegorz, który sprostał wyzwaniu i w krótkim czasie zrealizował wszystkie zadania i oczekiwania gospodarzy. Jeszcze tylko szybkie dopracowanie szczegółów i wyruszamy na zasłużoną, jubileuszową kolację. Miejsce wybrane nie przypadkowo. Miała być dobra kuchnia, blisko Teatru Studio, gdzie w okresie wakacji gościnnie występuje Teatr Kwadrat.

Wybieram restauracje Gar Jakubiaka z niezobowiązującym klimatem. Wystrój wnętrza sprawia, że można się zrelaksować. Obsługa nienachalna, jedzenie podane ze smakiem. Właśnie jesteśmy tu dla tych smaków w nowym połączeniu znanych składników. Na początek prosecco z kija, jak mówi kelnerka i wątróbka jagnięca z pomidorami, orzechami laskowymi i skorzonerą. Delikatna, zanurzona w esencjonalnym sosie z miękką, duszoną cebulą. Kolejny wybór.. stek wołowy z ostrą, paprykowo-pomidorową salsą to dobrej jakości, umiejętnie przygotowane mięso. Mój sandacz zbyt mocno przysmażony, ale bukiet aromatów przykrył tę niedoskonałość. Wokół jasno, przestronnie i przytulnie. Menu niezbyt skomplikowane i pewnie trafia w gust większości. Na talerzu proste kompozycje, a to wszystko okraszone wyjątkowo wyluzowaną obsługą. Miejsce jakby codzienne i nie na specjalne okazje, przyjazne dla portfela i podniebienia więc dla nas idealne. Ktoś powie, że to specjalna okazja. Może tak, a może nie.. jak każdego roku od wielu, wielu lat. Czyli... jakby codzienność.

Stąd już krok na spektakl Ślub doskonały, odrobinę w konwencji dnia. Sztuka łączy romantyzm z absurdalnym dowcipem i precyzją najlepszych, światowych fars. Na scenie barokowy, weselny kicz, który jest doskonałą oprawą dla ciągu mało realnych zdarzeń, możliwych jedynie w najlepszych farsach. Ta komediowa mieszanka bawi, porusza, poucza, czasem przeraża, a Paweł Małaszyński i Andrzej Nejman wchodzą w role całym sobą i chwała im za to.



Kolejny dzień równie intensywny tym bardziej, że dołączyła do nas nasza kochana nastolatka o typowych dla swojego wieku zainteresowaniach. Razem krążymy ulicami miasta, aby załatwić kilka ważnych drobiazgów także dla niej. Wszechobecny ruch i zgiełk nie pomagają. Po kilku godzinach mamy dość tej naszej aktywności i harmideru wokół. Jedziemy odpocząć i nasycić zmysły smaku i zapachu do polecanego bistro Soul Kitchen. Mamy rezerwacje więc o miejsca nie musimy się martwić.

Mimo wczesnego popołudnia jest tu dość ciemno, gdyż podczas remontu kamienicy światło dochodzi tylko przez jedno okno. We wnętrzu dominują brązy i arras na ścianie jakby z innego świata. Klimatu dopełnia nastrojowe oświetlenie, ciekawe żyrandole, kwiaty na stołach i cicha muzyka w tle. Raki z fasolką szparagową, porem i koperkiem zachwyciły nawet nastolatkę, dla której głównym wyznacznikiem smaku są burgery czy inne fastfoody. Chrupka, ugotowana idealnie fasolka z mocno czosnkową nutą świetnie komponowała się z rakami. Na duża michę wybieramy rozpływające się w ustach duszone poliki wołowe z gruszką, pietruszką, pistacjami, marchewką oraz to co znowu zachwyciło smakiem i aromatem naszą nastolatkę czyli kaczą pierś, marchewkę, sałatę rzymską, klon i kolendrę. Jest różowa, mięciutka, podawana ze słodkim pasternakowym purée. A na deser, który tak często omijam, wybieramy świeże maliny, jagody, mus z białej czekolady, tonke i siemię lniane. Posypka z tonki nadaje deserowi waniliowo-migdałową nutę i robi z deseru rajski przysmak. Wszystko to wraz z sympatyczną, uśmiechniętą i otwartą na klienta obsługą zachęca do powrotu.

Na koniec dnia zostawiamy sobie jeszcze jedną strawę....tym razem dla duszy czyli spektakl 32 omdlenia na deskach Teatru Polonia, czyli trzy razy Czechow. W trzech jednoaktówkach pełno szybkich zwrotów akcji, filozoficznych rozważań, doskonałych ripost czy ironii....cały Czechow.




Spektakl rozpoczyna utwór Niedźwiedź, opowieść o nagłej miłości, która uderza w gburowatego wojskowego i chimeryczną wdowę. Kolejna jednoaktówka Zaręczyny to nieśmiały, bezbronny i wpatrzony jedynie w swoje zdrowie stary kawaler. Ten ubrany nienagannie mężczyzna z uporem prezentuje swoje poglądy chociaż przyszedł z prostym przekazem.. prosić o rękę swoją sąsiadkę. Trzecia jednoaktówka to krótka i smutna opowieść o teatrze. Bohaterem jest aktor, trochę kabotyn, który ze wzruszeniem opowiada o tym, jaki teatr był, jaki jest, a jaki być powinien.

Na scenie świetna Krystyna Janda i Jerzy Łapiński (zamiennie z Ignacym Gogolewskim) partnerują Jerzemu Stuhrowi, bo wg mnie ten wieczór zdominował kunszt jego aktorstwa. Entuzjazm widowni i owacje na stojąco świadczą o podziwie dla trójki aktorów, ale dla Jerzego Stuhra szczególnie. Gra głosem, bawi się słowami, konwencją, gestami, mimiką twarzy, siłą swojej ekspresji i świetnego warsztatu. Jednym słowem mistrzostwo w każdym calu. Dodatkowy ukłon dla reżysera światła.. szczególnie w trzeciej odsłonie.

Późnym wieczorem wracamy do naszego kącika. Cicho, świeżo, spokojnie, nastrojowo, gdzieś w oddali słychać szum wielkiego miasta, ale dość rzadko wpuszczamy go do naszego świata i tylko wtedy, gdy mocno zatęsknimy lub bardzo go potrzebujemy. Mimo wielu wrażeń i tematów jakich dotknęliśmy nie zabrakło też okazji i czasu na rozmowy o Powstaniu Warszawskim i tragizmie tamtych lat. ..ot znak miejsca i czasu.

J. 30-31.07.2015


















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.