Przejdź do głównej zawartości

Moja WARSZAWA, Andrzejkowo.


Dość długo myślałam czy "popełniać" ten post, który będzie o kolejnym, naszym krótkim pobycie w mieście Warszawa, które przecież nie jest moim ulubionym miejscem na ziemi, ale wciąż kusi lub wręcz zmusza, aby tu bywać.

Tym razem znowu udało nam się połączyć przyjemne z pożytecznym, ale dla pamięci zapiszę tylko tę część z tytułem przyjemne. Co tym razem? Tylko lub aż....konsekwencja andrzejkowo-mikołajkowego upominku czyli spektakl Król Lear w Teatrze Polskim podziwiany z wysokości Loży Prezydenckiej oraz Absolwent w Teatrze Dramatycznym. 

Po smakowitej kolacji w Der Elefant, w otoczeniu niebanalnych wnętrz i syci wyśmienitymi owocami morza, szybkim marszem docieramy do wnętrz Teatru Dramatycznego. Na deskach spektakl na podstawie powieści Charlsa Webba w reżyserii Jakuba Krofty to Ameryka lat 60., burzliwy czas z rewolucją seksualną i zapachem marihuany w tle. To opowieść o buncie, samotności, dojrzewaniu i poszukiwaniach młodego człowieka, zmieszana z odrobiną obłudy klasy średniej. Adaptacje sceniczną Absolwenta trudno nie porównywać z kultowym filmem z Dustinem Hoffmanem i Anne Bancroft w rolach głównych.

Czy zachwyca podobnie jak film? Mnie chyba nie do końca. Często przegadane dialogi czy nawet całe sceny, a scenografia jakby bez pomysłu. Zostały w mojej pamięci liczne i dość długie momenty ruchu scenicznego w ciemności, ale nie aktorów, a ekipy technicznej, która jak stado mrówek wtaczała na scenę liczne rekwizyty, aby je znowu wytoczyć i tak po wielokroć w czasie całego spektaklu. 

Należy jednak przyznać, że spektakl miał swoją gwiazdę...Agnieszkę Warchulską. W pełni pochłonięta rolą, świadoma swojej kobiecości, dojrzała, pijana, naga, znudzona, smutna samotnością, prowokacyjna. Kobieta, która skradła show głównemu bohaterowi. Przyciągała uwagę dopracowanymi ruchami, gestami czy barwą głosu i to ona broniła tego nierównego spektaklu i to ona przysłoniła reżyserskie niedoskonałości i chwała jej za to.

Kolejny dzień to przede wszystkim mierzenie się z ulicznymi korkami i tłumami na ulicach. W przeciwieństwie do mnie tysiące ludzi kocha klimat świąteczno-mikołajkowych zakupów. Ja wpadam w nerwowość i najchętniej nie wychodziłabym w tym czasie z domu. Ale jak siedzieć w czterech ścianach jak rodzina kusi wizją wspólnego obiadu, a prezydent Warszawy uliczną grą świateł dopiero co odpalonych świątecznych dekoracji?

Podążamy więc jedną z ulubionych warszawskich ścieżek wprost do miejsca niebanalnych smaków czyli restauracji Gar Jakubiaka. Pisałam już o tym miejscu..więc krótko... znowu nie zawiedli i znowu zaskoczyli smakami i tym razem rekordowo długim czasem oczekiwania na zamówione dania. No cóż, nie wszyscy poszli na całodzienne zakupy. Wielu przysiadło w zaciszu knajpki, chyba zbyt wielu jak na wydolność tutejszej kuchni.

Przed kolejnym spektaklem postanawiamy wraz z tłumem obejrzeć dopiero co odpalone świąteczno-noworoczne dekoracje. Temperatura powietrza plus osiem stopni, wiatr prawie wiosenny. A niech tam ! Przecież nie tylko chlebem człowiek żyje. 

Świetlna iluminacja przygotowana przez włodarzy miasta, wyznacza blisko 20-kilometrową trasę wzdłuż Traktu Królewskiego.... od Nowego Miasta, przez Stare Miasto, Krakowskie Przedmieście, Nowy Świat, pl. Trzech Krzyży, Aleje Ujazdowskie, pl. na Rozdrożu, ul. Belwederską, ul. Jana III Sobieskiego aż do Wilanowa. Na Placu Zamkowym przed naszymi oczami połyskuje blisko 30 metrowa, największa w mieście choinka, a wzdłuż trasy ponoć dwa miliony lampek, bombek i mieniących się kolorami ozdób. Wokół nastrój radości, gwaru, zachwytów i stanu ducha tu i teraz z odrobiną zapomnienia ..jednym słowem igrzyska.

Gdyby nie zbliżający się wielkimi krokami termin kolejnego spektaklu pewnie byśmy postawili na dłuższą obserwację tego świątecznego festiwalu powszechnej szczęśliwości. No cóż, tego wieczoru to Król Lear był dla nas wiodącym motywem. 

Teatr Polski wypełniony do ostatniego miejsca. Czas przed spektaklem wykorzystujemy na smakowanie drobnych przekąsek i lampek wina jakie czekały na nas w saloniku przy loży prezydenckiej. Na chwile odpływam i próbuję wyobrazić sobie te wszystkie wielkie postaci naszego świata jakie tu bywały w roli podobnej do naszej, czyli widza. Miło wiedzieć o historii miejsc, gdzie się bywa i na chwilkę zatopić się w przeszłości.

Czas na powrót do tu i teraz. Słychać trzeci dzwonek. Przed nami ponad trzy i półgodziny poruszającej opowieści o upadku rodziny, o wierności, o trudnych relacjach rodziców i dzieci czyli bolesny obraz tragicznej ojcowskiej miłości.

Spektakl dopracowany w każdym szczególe. Andrzej Seweryn jako Król Lear jest fenomenalny. Dla tego aktora nie ma chyba zadania aktorskiego, któremu by nie sprostał. Zawsze uważałam, że jest wirtuozem sceny. Jego precyzja słowa i ruchu czy piękno intonacji zachwyca. To kolejna rola, która pozwala mu na pokazanie totalnego mistrzostwa, a to cudowne, głębokie zaangażowanie w graną postać trzymało moje emocje na stale wysokim poziomie.

Uwagę przyciąga także Jerzy Schejbal w roli Gloucestera i z wielkim kunsztem oddana przez niego tragiczna godność, cierpienie i tragizm postaci. I moje wielkie odkrycie i bardzo miłe zaskoczenie... Krzysztof Kwiatkowski, którego znałam z ról filmowych i często określałam mianem 'drewnianego aktora'. Tym razem w roli Edmunda pokazał szerokie spectrum własnych umiejętności i solidnego warsztatu, wszedł w role całym sobą, a ta jego wiarygodność sceniczna to jakby cud i niemożliwe, a jednak. Może zwyczajnie powinien staranniej dobierać role?

I jeszcze piękna scenografia jak obraz dopełniająca całości, i wręcz minimalistyczna, i tylko czasem górująca nad treścią, i jeszcze wojsko maszerujące na tle rozświetlonego horyzontu, które wyglądało, jakby przeniesione z teatru cieni. Brawo! 

Warto też zapamiętać błazna czyli Jarosława Gajewskiego, który na koniec spektaklu zasłużenie zebrał gromkie brawa. Swym dowcipem i mądrością rozświetlał mroczną sekwencję zdarzeń. Anna Cieślak zaś doskonale łączyła talent, wdzięk i warsztat, a hrabia Kentu czyli Piotr Cyrwus postać jakby w tle, dyskretna, ale wyrazista z pięknym, klasycznym aktorstwem. 

Dużo tego mojego zachwytu, dobrych emocji i myśli dedykowanych temu przedstawieniu, to teraz łyżka dziegciu do słoika miodu. Krzesła..siedziska czy jakby te, zainstalowane we wszystkich lożach Teatru Polskiego, miejsca do siedzenia nie nazywał, utrudniały pełną koncentrację na treści przedstawienia. I nie była to tylko moja opinia. Ile to razy, podobnie jak siedzący obok, musiałam zmienić pozycję, aby niewygody mniej doskwierały. Jak ja zazdrościłam tym na dole zanurzonym w klasycznych, teatralnych fotelach. No cóż, bogatsza doświadczeniem, już wiem, że nie wystarczy wybrać pozycję w repertuarze.

J. 5,6.12.2015

  























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.