Przejdź do głównej zawartości

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Tym razem zainspirowana nie tylko słyszanym tu często językiem polskim, ale wyczytanym gdzieś zdaniem, wypowiedzianym przez urodzonego w Wiedniu amerykańskiego neurobiologa, laureata Międzynarodowej Nagrody Nobla w 2000 roku Erica Richarda Kandela, wszyscy wielcy ludzie mają polskie korzenie, postanowiłam poszukać polskich śladów w Wiedniu.

I co? I okazało się, że ich ogrom nie pozwala na poznanie wszystkich w czasie jednego, krótkiego tu pobytu. Mam więc nowy cel, aby w czasie kolejnych przyjazdów odkrywać i poznawać historię miejsc i Polaków, których życiorysy są silnie związane z historią Wiednia czy wręcz Austrii.

Na początek postanawiam przenieść się do XVII wieku, do czasów odsieczy wiedeńskiej czyli wielkich zasług króla Jana III Sobieskiego i Jerzego Franciszka Kulczyckiego. Ten pierwszy tak dobrze dowodził obroną Wiednia przed Turkami, że zapamiętała go nie tylko polska historia. O tych wydarzeniach przypomina wzgórze Kahlenberg, górujące nad Grinzingiem, dzielnicą starych winiarni Wiednia. Jestem tu po raz kolejny, ale tym razem lepiej przygotowana z historii tamtych wydarzeń i samego wzgórza. Świątynia dość skromna w samej bryle, ale wnętrze pełne dobrej energii i szczególnego klimatu. Otoczenie kościoła dość komercyjne i hałaśliwe, ale widok z tarasu na położony w dole Wiedeń, podzielony wstążką Dunaju, wciąż wspaniały wręcz zachwycający mimo niskiego dziś pułapu chmur.

W XIII wieku była tu kaplica i niewielki klasztor zakonu Kamedułów, których już w 1643 roku wypędzili Szwedzi, a zabudowania spalono. Król Jan III Sobieski dotarł na wzgórze wraz z wojskiem wyjątkowo trudną, piaszczysto-kamienistą drogą. Wcześnie rano 12 września 1683 roku, na ruinach dawnej świątyni, pobłogosławiony przez legata papieskiego, wydaje rozkaz szturmu na wojska tureckie. Wzgórze, zwane po polsku Łysą Górą, wznosi się na wysokość 484 metrów n.p.m i to właśnie z tego miejsca król Jan III Sobieski dowodził, zakończoną sukcesem, bitwą z nawałą turecką. 

W roku 1893 utworzono tu Kahlenberskie Stowarzyszenie Religijne Austriacko-Polskie i tym samym wzgórze stało się sanktuarium polskiego patriotyzmu. Na początki XX wieku, Polacy mieszkający w Wiedniu, odnowili kaplicę Jana III Sobieskiego, a w 1906 roku świątynię przekazano Polskiemu Zgromadzeniu Zmartwychwstańców, aby z czasem utworzyć w niej muzeum Odsieczy Wiedeńskiej. Oprócz tablicy upamiętniającej to historyczne wydarzenie, na zewnętrznych ścianach świątyni polskie flagi i płyty upamiętniające także Józefa Piłsudskiego i Jana Pawła II.

Łatwo stąd dotrzeć do samego centrum Wiednia, gdzie w bocznej nawie Katedry św. Szczepana przy Stephansplatz, w sercu najstarszej części miasta, zawisła kolejna tablica upamiętniająca odsiecz wiedeńską Türkenbefreiungsdenkmal.

Wojna z Turkami miała także innego bohatera związanego z Polską, Karola V Leopolda Lotaryńskiego, męża Eleonory Marii Habsburżanki, który w czasie V wojny austriacko-tureckiej dowodził oddziałami niemieckimi przybyłymi na odsiecz Wiednia. Jego żona, arcyksiężna austriacka, była wcześniej żoną króla Polski Michała Korybuta Wiśniowieckiego i przez cztery lata Królową Polski. Została pochowana, obok innych wielkich z rodu Habsburgów, w kościele Kapucynów w Wiedniu na Neuer Markt, w krypcie Cesarskiej ozdobionej kartuszem Rzeczypospolitej.

Sam plac Neuer Markt mocno zabudowany kamienicami, z fontanną Opatrzności w środku i skromnym, kanciastym XVII wiecznym kościołem o czerwonych ścianach, gdzie w ciągu kilkuset lat jego podziemia wypełniono 146 sarkofagami Habsburgów. Tu też spoczęło serce Stanisława Potockiego, polskiego szlachcica, który zginął w czasie wiedeńskiej odsieczy i tu wiszą tablice upamiętniające 2 pułk ułanów z polskim napisem Nie dajmy się i polskich żołnierzy z 13 pułku ułanów poległych w czasie I wojny światowej pod Rymanowem, Litynią, Chreniowem, Burczycami, Krzemieńcem, Korytnicą.

Niestety, w czasie naszej tu obecności, trwa wielki remont kościoła i wnętrze zabezpieczono na czas prowadzonych prac. Odwiedzamy jedynie jego podziemia z cesarską kryptą. Kilkanaście schodów w dół, gdzie czas jakby się zatrzymał. Otoczona kilkusetletnią historią Europy, różnymi życiorysami pochowanych tu ludzi, nabieram wielkiej pokory i głębokiej refleksji nad kruchością życia i równością wobec śmierci. Jestem też pełna podziwu dla mistrzowskiego kunsztu zgromadzonych tu sarkofagów. 

Wiktoria wiedeńska kojarzy się głównie z osobą Jana III Sobieskiego. Ale w Austrii zupełnie inny Polak, związany z tymi wydarzeniami, otaczany jest wręcz czcią...wspomniany już Jerzy Franciszek Kulczycki, legendarny twórca wiedeńskiej kultury picia kawy, ale o tym będzie kolejny post Polskie ślady w Wiedniu, cz.2.

Pozostając w królewsko-książęcych klimatach, warto wspomnieć o księciu Józefie Poniatowskim, bratanku ostatniego króla Polski i Wodzu Naczelnym Wojsk Księstwa Warszawskiego. Ten zdolny wojskowy, Polak z wyboru, urodził się w 1763 roku w Wiedniu, a dokładnie w pałacu Kińskich przy Freyung 4. Matką naszego bohatera wojen napoleońskich była Teresa z książąt Kińskich, ojcem zaś Andrzej Poniatowski, marszałek w służbie austriackiej. Józef, późniejszy adiutant cesarza Józefa II, wezwany do służby w wojsku polskim przez Króla i Sejm Rzeczypospolitej nie wahał się zrezygnować z kariery w służbie cesarza i zaangażować w prace na rzecz poprawy stanu małej, zaniedbanej wówczas armii polskiej. Warto też pamiętać, że uzyskał w tym zakresie znaczne sukcesy i potwierdził swoje wybitne umiejętności i talenty wojskowe w służbie Rzeczypospolitej.

Czar pałacu Kinskich niezmienny od setek lat. Wciąż przyciąga wzrok piękną, barokową fasadą. W środku bardzo praktycznie, bo to dziś i dom aukcyjny, restauracja, siedziba fundacji i miejsce czasowych wystaw sztuki. W takim otoczeniu nie trudno jednak uruchomić wyobraźnię i choć na chwilę przenieść się do czasów, kiedy wokół nie roznosił się gwar turystów, ale stukot końskich kopyt czy metalowych obręczy karoc z wielkimi tamtych czasów w środku czy samym księciem Poniatowskim.

Wieczorem, kończąc spacer polskimi śladami, trafiamy nad brzeg Dunaju, gdzie można usłyszeć nie tylko język niemiecki. Ludzie różnego koloru skóry i pewnie narodowości siedzą gromadnie w knajpkach czy wprost nad rzeką sącząc co nieco i żywo gestykulując. Większość tu obecnych pewnie żyje chwilą i nie myśli o dalekiej przeszłości. Niektórzy wolą spacer, rower czy wieczorny jogging. Wokół atmosfera relaksu, zabawy czy gorących dyskusji. Miejsce wyraźnie jednoczy i zbliża ludzi.

Dobrze, że byli tacy w naszej wspólnej historii, którym tak wiele dzisiaj zawdzięczamy, a historyczne czy narodowe podziały, uprzedzenia, antagonizmy nie mają wpływu na tu i teraz. A może nie mają tylko tu i tylko teraz ? Kto wie co przyniesie jutro?


J.4.06.2016




















Komentarze

  1. Wieden to piekne miasto, na roznych plaszczyznach, pod kazdym katem... jakby nie patrzec.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się , że Ciebie też zachwyca. Dla mnie wieczna inspiracja:)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.