Przejdź do głównej zawartości

Zimowy relaks w GROSSARL.

Raz w roku staramy się o kilka dni relaksu w zimowej scenerii, gdzie zarówno miłośnicy nart jak i spacerów mogą odpocząć od pracowitej codzienności. Tym razem wybraliśmy małe miasteczko Grossarl, położone na wysokości 924 m n.p.m, w malowniczej dolinie Grossarltal w Austrii.

W pobliżu znajduje się wysoki na 3291 metrów lodowiec Keeskogel, Narodowy Park Hüttschlag i co najważniejsze kilkadziesiąt kilometrów tras narciarskich i kilkanaście spacerowych wzdłuż doliny. Co ciekawe tereny narciarskie w Großarltal to obszar połączony huśtawką narciarską z sąsiednim obszarem Gastein. Nasi zwolennicy sportów zimowych mieli więc ogromną przestrzeń do swojej dyspozycji, słoneczną pogodę i temperaturę bliską zera czyli wymarzone warunki na krótki wypad. 

Dla piechurów, ta bliska Salzburga dolina, wydaje się bardziej atrakcyjna latem niż zimą. Zimą największą frajdę z pobytu mają tu głównie narciarze i snowboardziści i dopiero lato to prawdziwy raj dla zwolenników turystyki rowerowej oraz pieszych wędrówek czyli dla mnie. Fajnie więc, że w czasie zimowego pobytu, nie zapominają o tych aktywnych inaczej. Każdego dnia mogłam więc dreptać po świetnie oznaczonych i przygotowanych trasach tak dla spacerowiczów jak i biegaczy mijając po drodze wiele osób o podobnych zainteresowaniach. Na tych, dla których zjazdy czy spacery wydawały się mało atrakcyjne, czekały dorożki z woźnicą i objazd okolicy w pozycji nie wymagającej szczególnego zaangażowania. Dziwne, ale... klient nasz Pan. 

Samo miasteczko Grossarl to zaledwie 3800 mieszkańców, kilka sklepów z podstawowym zaopatrzeniem, kościół, szkoła, urząd miasta, cmentarz, punkt pomocy medycznej, 4600 miejsc noclegowych i kilka krzyżujących się dróg. Nad miasteczkiem, na wysokości 2424 m n.p.m, góruje najwyższy szczyt Frauenkogel, a wzdłuż doliny przepływa wartka, krystalicznie czysta rzeka o tej samej nazwie co miejscowość. Dużo tu śladów tradycyjnego rolnictwa, pastwisk, gospodarskich zagród, ale dominują rodzinne pensjonaty, hotele czy pojedyncze pokoje dla przyjezdnych. Gdzieniegdzie tartak czy punkt usług różnych. 

Na ścianie miejscowego kościoła zwraca uwagę tablica dedykowana wielu mieszkańcom doliny, którzy zginęli w czasie drugiej wojny na różnych frontach Europy. Architektura nie zaskakuje, bo tradycyjna z wyraźnymi i ponadczasowymi elementami charakterystycznymi dla regionu i kraju. Tutejsza kuchnia stawia na regionalne wyroby, zachwyca smakiem i świeżością. Dostrzegłam tylko jeden kopcący komin w dolinie, więc oddychanie pełną piersią sprawia radość i nie przyprawia o ból głowy.

Region bogaty w wody termalne, do których onegdaj przybywał sam cesarz Franciszek wraz z księżną Sissi, ale nam nie udaje się zaznać ich dobrodziejstwa, niestety. Ważne, że nawet bez ciepłych wód, cała dolina zwana doliną pasterzy jak i okoliczne górskie trasy dały naszej grupce radość z bycia razem, wspólnych spacerów, jazdy na nartach i snowboardzie, zachwyciły widokami, pogodą i pozwoliły na pełny relaks. Tylko dlaczego tak daleko od domu?

W czasie takich wyjazdów każdy dzień podobny do następnego, ale tylko pozornie, bo mimo wszystko udało nam się kolejny raz unikać nudy. Codzienność zaskakiwała zmienną pogodą, różnorodnością tras zjazdowych, spacerowych, pięknych krajobrazów, tematami naszych dyskusji czy przyjazną także dla wegetarian kuchnią.

Ważne też, że udało się nam rozegrać, nasz tradycyjny, zimowy turniej kierek i dobrze, że tym razem moja skromna osoba stanęła na najwyższym pudle. Dobrze, bo taki turniej rozgrywamy tylko dwa razy w roku. Jeden zimą i jeden w czasie wakacyjnego relaksu. Okazji do zwycięstwa nie ma więc zbyt wiele, a i nasi młodzi przeciwnicy z każdym rokiem bardziej doświadczeni i coraz sprawniejsi w tych karcianych zmaganiach. Był też czas na książkę, burzliwe rozmowy, na podglądanie ognia w kominku i obserwację świata wokół.

Bardzo nas cieszyły te wszystkie przeprowadzane tu dyskusje na tematy wszelakie, tym bardziej ciekawe, że międzypokoleniowe. Temat gonił temat. Czasem trudno było znaleźć szybki argument, aby przekonać się wzajemnie do swoich poglądów, ale w miarę upływu czasu wracaliśmy doń z kolejnymi przemyśleniami. Najbardziej cieszą ciekawość świata, otwartość umysłów i moc pięknych idei czy pomysłów jakie krążą w głowach naszej młodzieży i te ich wszystkie recepty na uzdrawianie świata. Nam pozostało każdego dnia zderzać się z tym młodzieńczym idealizmem i czasem dawać mu odpór, a czasem potwierdzić, poprzeć, wyjaśnić czy przekonać do naszych racji.

Wegetarianizm czy weganizm jako styl życia? Wady i zalety GMO ? Aborcja, a może Pro life ? Potęga Piastów, a może początek końca ? Fair traid, a może wielki blef ? Olej palmowy, zagłada lasów deszczowych ? Etykiety spożywcze, co znaczą skróty i tajemnicze nazwy ? Uczciwość, a polityka.. sprzeczność ? Populizm, a może brutalna prawda ? Muzyka, która daje radość. Film, który zostaje w pamięci, a może zwiedzanie świata śladami bohaterów książek ? Plany, marzenia itd itp...Wątków i tematów wystarczyłoby na wiele kolejnych wyjazdów i pewnie do wielu wrócimy w czasie wspólnego, letniego relaksu w Świeradowie Zdroju.

Doświadczyliśmy też kolejnego testu na myślenie jednego z naszych skarbów w sytuacji mocno stresującej dla większości dzieciaków. Chwila nieuwagi i zjeżdża ze wspólnie przejeżdżanej narciarskiej trasy. Bez telefonu komórkowego, ale wyposażona w przestrogi mamy i wykaz numerów kontaktowych do uruchomienia w razie potrzeby, dociera do najbliższego narciarskiego wyciągu i prosi pracowników obsługi o pomoc i udostępnienie telefonu. Przytomnie wybiera telefon osoby, która ma największe szanse na szybką pomoc i kończy tym samym nerwowe i bezskuteczne poszukiwania. Mimo, że wylądowała poza znanymi trasami, a chwila nieuwagi oddaliła ją mocno od najbliższych i hotelu, bez paniki uruchomiła ustalone procedury alarmowe. Brawo Maju!

P.S. Mam nadzieję, że w kolejnym roku rozważymy początek zimowego relaksu w czasie, kiedy większość o tym nie myśli, bo w szczycie wyjazdów drogowe korki zabierają odrobinę radości z kilkudniowego relaksu, a mnie szkoda nawet tej odrobiny. 

J.4.02-11.02.2017






































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.