Przejdź do głównej zawartości

Moja WARSZAWA, Łazienki.


Nie liczę już ilości moich pobytów w Warszawie i czasu jaki spędziłam w tym mieście w ciągu wielu ostatnich lat. Stolica zwykle mnie męczy, bezwzględnie pożera wolny czas, otacza chaosem i hałasem wielkiego miasta. To nie jest miasto dla pieszego czy rowerzysty, ale coraz bardziej komfortowe dla kierowców mimo korków, niedoboru miejsc parkingowych i innych zawirowań komunikacyjnych.

Miasto często irytuje licznymi ograniczeniami, barierami, ogrodzeniami, ciasną zabudową, małą otwartością na pojedynczego człowieka i niewielką ilością ogólnodostępnych, większych terenów zielonych. Z drugiej strony oferuje wiele atrakcji, których próżno szukać w innym mieście. Ma swój rytm i miejsca, które przyciągają jak magnez.  Zwykle, każdy wygospodarowany w tym mieście czas wolny lubiłam spędzać w kinie lub teatrze i korzystać z oferty jakiej próżno szukać w moim mieście. Tym razem stawiam na ruch, spacery i podpatrywanie codzienności tych, którzy zamieszkali tu na stałe. I pewnie z tych obserwacji jeszcze urodzi się jakiś post, ale teraz o miejscu, które daje przestrzeń dla mojej ulubionej, w ostatnim czasie, aktywności...spacerom.

Dzień wolny od pracy i wakacje, sprawiają, że dziś bez korków i w ciągu kilkunastu minut dojeżdżamy w okolice Parku Łazienkowskiego położonego w dzielnicy Śródmieście. Planujemy krótki spacer i zasilenie płuc świeżym powietrzem. Wchodzimy aleją Tomasza Hopfera. Już przy wejściu mocno sportowy akcent fanów i kibiców piłki nożnej. Nic dziwnego, tym bardziej, że stadion Legii obok. Na filarach drogowej kaskady Armii Ludowej widnieje bogata symbolika wierności swoim drużynom.

Mijamy teren Agrycoli, gdzie mimo wietrznej i pochmurnej pogody, wielu aktywnych młodych i starszych ludzi mocno pracuje nad swoją sprawnością i wydolnością organizmu. Po prawej stronie, pięknie położone Centrum Sztuki Współczesnej Zamek i wreszcie Park ze swoimi alejami i potężnym drzewostanem. Tłumów brak. Na wielu parkowych alejach pusto. Gdzieniegdzie przemykają rowerzyści i biegacze. Idziemy trasą, którą pamiętam jeszcze ze szkolnych wycieczek. Mijamy grupki rodziców z dziećmi i dorosłych bardziej zajętych sobą niż otoczeniem.

Pierwsze kroki kierujemy do Pałacu na Wodzie, aby kolejnymi alejkami dojść do Nowej Pomarańczarni i po zatoczeniu kola wrócić do Alei Na skarpie przy Parku Rydza Śmigłego. 

Łazienki pamiętałam jako piękny, mocno ukwiecony i pełen życia park. Starodrzew, w mocno upalne dni, daje pewnie dużo przyjemnego cienia i chłodu, ale dziś trochę tu ponuro. Pałac na Wodzie w środku parku to jeden z piękniejszych budynków na świecie mimo zużytej upływem czasu elewacji. Ale gdzie to bogactwo ukwieconych rabat? Gdzie pawie?  Gdzie łabędzie? Od czasu do czasu przebiegnie pojedyncza, oswojona wiewiórka, a  na brzeg wyjdzie kilka żarłocznych kaczek. Nieliczne kępy kolorowych rabat są jak promyk słońca wynurzający się zza ciemnej chmury. Cieki wodne nie grzeszą krystaliczną wodą. Pod jednym z krzewów udało nam się wypatrzeć jednego skulonego pawia. Może to szarość nieba sprawiła, że park wydaje się smutny i jakiś taki ubogi przyrodniczo mimo lata.

Łazienki Królewskie stanowią dziś własność Muzeum Łazienki Królewskie w Warszawie. Cała powierzchnia zespołu pałacowo-parkowego wynosi 76 hektarów. Park jest w całości ogrodzony i dostępny jedynie w ciągu dnia.

Najstarsze przekazy podają, że gdzieś w rejonie współczesnych Łazienek Królewskich w XIII wieku znajdował się gród Jazdów, o którym wiadomo, że został najechany przez Litwinów, a w 1281 roku uległ zniszczeniu podczas bratobójczych walk. W późniejszych czasach powstał tu zwierzyniec przy  Zamku Książąt Mazowieckich, a wieś Ujazdów zaczęła rozwijać się w innej lokalizacji. W pobliżu powstał też dwór, w którym mieszkała królowa Bona, a potem Anna  Jagiellonka. Co ciekawe, 12 stycznia 1578 roku na tym terenie odbyła się „prapremiera” Odprawy Posłów Greckich Jana Kochanowskiego. W miejscu dworu w 1624 roku wzniesiono murowany Zamek Ujazdowski.

Pod koniec XVII wieku właściciel okolicznych terenów, Stanisław Lubomirski, zlecił wzniesienie dla siebie Łaźni, umieszczonej na wyspie pośrodku wiślanego starorzecza. W pobliżu powstał także Ermitaż oraz pierwszy budynek, z którego drewnianymi rurami transportowano wodę do Łaźni Lubomirskiego. Od nazwy tego budynku wziął później nazwę cały kompleks pałacowo-parkowy. 

W 1764 roku, Ujazdów wraz z Łaźnią trafił w ręce Poniatowskiego, który rozpoczął budowę wczesnoklasycystycznego założenia pałacowo-parkowego. Łazienkę rozbudowano, nadając jej klasycystyczną formy znaną jako Pałac na Wodzie. Powstało też szereg nowych obiektów, takich jak Stara Pomarańczarnia i Pałac Myśliwski czy Teatr na Wyspie. W salach Pałacu na Wodzie odbywały się sławne obiady czwartkowe

Po trzecim rozbiorze Polski tereny Łazienek Królewskich należały do spadkobierców króla Stanisława Poniatowskiego, w tym do Kazimierza Poniatowskiego. W 1817 roku spadkobiercy króla sprzedali Łazienki Królewskie carskiej rodzinie, a fragment terenu przeznaczono na Ogród Botaniczny.

Po pierwszej wojnie światowej park i pałac stały się dostępne dla publiczności, choć Łazienki Królewskie służyły za reprezentacyjną rezydencję. W czasie II wojny światowej park oraz budynki mocno zniszczono. Pałac na wodzie spłonął i miał być wysadzony, do czego jednak ostatecznie nie doszło. Zdewastowany park był kilka lat po wojnie niedostępny, prowadzono prace rewaloryzacyjne. Od tego czasu większość obiektów w parku nie była remontowana. Dziś widać wyraźnie, że zarówno park jak i obiekty wymagają większej troski i remontu.

W końcu, przed nami, Nowa Pomarańczarnia wybudowana w 1860 roku z żeliwa i szkła. Powstała na fali mody na drzewka egzotyczne, które w okresie chłodów przechowywano w  jej  głównej sali. Egzotyczne drzewka nie przetrwały jednak pierwszej wojny światowej. Obecnie został tu urządzony stały ogród z różnorodnymi roślinami, również tropikalnymi. Pomieszczenia od strony północnej zostały przeznaczone dla stylowej restauracji, która swym wystrojem nawiązuje do lat wzniesienia budynku Jak za dawnych czasów wypełniają ją okazałe tropikalne rośliny, w tym ponad 100- letnia palma!

Dwie główne elewacje uzyskały odmienny wygląd. W elewacji południowej podział międzyokienny utworzyły kolumienki z żeliwa. Monotonną powierzchnię ścienną rozbiła bogatsza część środkowa, składająca się z dwóch oddzielnych segmentów pełnego muru, z oknami prostokątnymi w sferze niższej i okrągłym w partii wyższej. Budynek wraz z otoczeniem zadbany, ale gastronomiczne namioty przed budynkiem zabierają mu oryginalne piękno i czar. No cóż, biznes ma swoje prawa. 

Po kilkukilometrowym spacerze siadamy w miejscu, w którym już wcześniej mieliśmy okazję wybierać coś z oferowanej tu prostej, aromatycznej kuchni. Syci, zrelaksowani wracamy do naszych kątów, aby po raz kolejny przeżywać mundialowe emocje. Szkoda tylko, że to już nie nasza drużyna daje nam dużo mocnych, piłkarskich wrażeń.

J.1.07.2018










                 





















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.