Przejdź do głównej zawartości

Moja WARSZAWA, Potoki.

W czasie moich bliższych i dalszych wyjazdów szukam miejsc, które dają radość na wielu poziomach..duchowym, emocjonalnym czy intelektualnym. Warszawa chociaż potrafi zmęczyć, potrafi też mile zaskoczyć i dać tę radość z krótkiego pobytu. Ucieczka od zgiełku wielkiego miasta nie jest tu łatwa, ale wciąż możliwa.

Od kilku miesięcy moje warszawskie pobyty opieram na komunikacji publicznej i sile własnych nóg. Bardzo lubię Mokotów, gdzie ostatnio spędzam dość dużo czasu. Szczególnie ten Dolny budzi moje pozytywne emocje i nadzieje na piękne i spokojne dziś. To tu zapominam o uciążliwości stolicy, bo Dolny Mokotów daje dużo zielonej przestrzeni i zaskakuje innością. Liczne parki, ścieżki rowerowe i spacerowe pozwalają na relaks, o który tak trudno w innych dzielnicach Warszawy. To tu odkryłam miejsce, gdzie można żyć jak na wsi i mieć miasto w zasięgu ręki. Czego chcieć więcej?

Kilkadziesiąt metrów od Alei Wilanowskiej nagle asfalt się kończy i jesteśmy na wsi. Przed nami wiejska zabudowa z piaszczystą i dziurawą drogą. Przy drewniano-murowanych domkach małe poletka. Właśnie rozpoczęto wiosenne prace, kopią, grabią, sieją i sadzą. W przydomowych podwórkach grzebią kury, drepczą kaczki, gruchają gołębie, a kogut dumnie trzepocze skrzydłami. Kanalizacji wciąż tu nie ma. Woda do domów doprowadzona indywidualnie z miejscowej studni. Ci zamożniejsi mieli ją wcześniej, biedniejsi później. I jak powiedział mi jeden z tutejszych mieszkańców jeszcze kilka lat temu żadne służby miejskie nie chciały tu dojechać. Błotnista, wyboista droga bez oświetlenia nie zachęcała do wizyt nawet mundurowych. Dziś nie cieszy go widok budowanych tu domów, bo świat, w którym żył wiele dekad mija bezpowrotnie. 

Na rozstaju ulic Jaśminowej, Bocheńskiej i Potoki stoi wciąż używana studnia głębinowa z pompą wyprodukowaną w ubiegłym stuleciu w węgierskich zakładach Mohácsi Vasöntöde. To jedyne źródło wody, które z pieczołowitością chronią przed mrozami tutejsi mieszkańcy. Przed wojną przebiegała tu granica między wsiami Szopy Polskie i Potok. Woda ze studni, do sklepu daleko, a sąsiedztwo to samo od dziesiątek lat. Na polu stare, przyprószone rdzą maszyny rolnicze wciąż przydatne każdej wiosny i jesieni. Kupno dobrych jajek czy warzyw od gospodarza też możliwe.

Ulica Potoki powstała na początku XIX wieku wraz z zasiedleniem wsi Potok i połączyła ówczesną drogę wilanowską z wsią Szopy Polskie, dziś teren metra Wilanowska. Zabudowana nielicznymi domami znalazła się w granicach Warszawy dopiero w 1938 roku. Osada w 1827 roku liczyła zaledwie dwa domy oraz 12 mieszkańców. W 1887 roku mieszkało tu już 63 mieszkańców na ponad 16 hektarach, należących wówczas do gminy Wilanów. Około 1920 roku wieś liczyła 7 domostw, a w 1933 roku 10. 

Domy przy ulicy Potoki nie uległy większym zniszczeniom podczas II wojny, ale po jej zakończeniu władze gminy wydały zakaz ich remontowania. Dlaczego? Celem było doprowadzenie do technicznej śmierci zabudowy wsi. Grunty skomunalizowano. Wszystko po to, aby w latach siedemdziesiątych XX wieku stworzyć tu park przyjaźni polsko-radzieckiej. Pomysłu nigdy nie zrealizowano.

Cały obszar znajduje się w Warszawskim Obszarze Chronionego Krajobrazu, co wymusza zachowanie charakteru okolicy z niską zabudową, zapisaną w miejscowym planie zagospodarowania przestrzennego autorstwa zespołu Krzysztofa Domaradzkiego. Od 2013 roku powstaje tu dzielnica porównywana do Saskiej Kępy, z tą różnicą, że 60% tego terenu musi pozostać biologicznie czynnym.

Trudno uwierzyć, że raptem 800 metrów od metra Wilanowska wciąż hodują kury, kaczki, gołębie, uprawiają warzywa, zrywają jabłka z drzew i sprzedają jajka prosto z podwórka. Ulica Potoki, to jakby inny świat. Z jednej strony ulica we władaniu deweloperów z nowoczesnymi, niskimi budynkami, a z drugiej zatopione w zaroślach drewniane domy, stary, przydrożny krzyż, szopy, drewutnie, gdakające kury i budzące świtem koguty. Przed nami świat, który trwa tak niezmiennie od ponad stu lat.

Przy ul. Potoki 5 przyciąga wzrok dworek z cegły z końca XIX wieku, zbudowany przez Bonifacego Pyzla, wpisany do gminnej i wojewódzkiej ewidencji zabytków. Podobnie jak cały teren kilkudziesięciu hektarów, działkę, na której jest posadowiony, chroni miejski plan zagospodarowania przestrzennego. Niestety, stan budynku nie daje nadziei na jego lepsze jutro. Dach wpadł już prawie do środka, zniszczona elewacja odsłania umykające piękno starych cegieł i architektury. Trzy rodziny mieszkały w nim jeszcze do 2003 roku. Każdego dnia popada w większą ruinę, a brak fundamentów, duża wilgotność terenu i natura dokonają pewnie dzieła zniszczenia.

Lubię to miejsce, te drewniane domki zatopione w bluszczach i ten wiejski klimat na niewielkiej przestrzeni, ten ślepy zaułek, nad którym zawisła Skarpa Warszawska. To jakby przeciwwaga dla budowanych tu nowoczesnych brył o idealnej geometrii i wymuskanych ogrodach wokół.

W przyszłości, ulica Potoki, po generalnym remoncie, ma mieć klasę drogi dojazdowej, wzdłuż której na całej długości pojawi się ścieżka rowerowa z odchodzącymi od niej kilkoma nowymi uliczkami z niską zabudową. Na szczęście deweloperom i inwestorom oddano tylko 40 % tego terenu.

Po 1989 r. w Warszawie nie powstało jeszcze tak duże osiedle o tak niskiej zabudowie, zaprojektowane od początku do końca przez urbanistów. Kiedyś zbudowano takie kwartały jak Saska Kępa czy Wierzbno o ponadczasowej architekturze i przyjaznej urbanistyce. Tu ma być więcej zieleni, więcej terenów rekreacyjnych. Czasami warto ograniczać skalę zabudowy, żeby powstało osiedle inne niż wszystkie, powiedział urbanista Krzysztof Domaradzki, szef zespołu planistów, którzy opracowali plan zagospodarowania tej części Mokotowa.

Z upływem lat pewnie znikną te urodzajne poletka, owocowe drzewa i małe, wiejskie zagrody, ale dominacja zieleni i willowej, kameralnej, niskiej zabudowy pozostanie głównym walorem tego kawałka Dolnego Mokotowa. Już wiem, że mam klucz do tej przestrzeni i to cieszy najbardziej:)


J.25.04.2019



































Komentarze

  1. Super napisane. Jestem pod wielkim wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję. Polecam miejsce na krótki spacer. pozdrawiam

      Usuń
  2. Super artykuł. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za ciepłe słowa tym bardziej , że zdobywanie informacji i pisanie o tym miejscu dawało mi wielką radość:)

      Usuń
  3. Wygląda to super. Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.