Zapadła decyzja o kolejnym wyjeździe. Znowu ruszamy w drogę, ale tym razem pojawił się pomysł, aby prowadzić zapiski z podróży w trochę szerszym zakresie niż do tej pory i co więcej umieszczać je w internetowym dzienniku. Nie do końca świadoma obowiązków z tego wynikających, przyklasnęłam idei i tak swoje życie zaczął nasz publiczny BLOG. Podział zadań ma być prosty i czytelny.. ja bawię się słowem pisanym, a mój towarzysz podróży fotografią i stroną techniczną przedsięwzięcia.
Pakowanie plecaków zajęło nam mniej czasu niż zdobywanie wiedzy o blogu. Tak naprawdę, ta moja pierwsza wyprawa do wirtualnego świata blogerów zakończyła się tylko częściowym sukcesem, bo przed chwilą mój cały, pierwszy wpis szlag trafił.! Dlaczego? No cóż. wspierający mnie w moich zmaganiach członek tej wyprawy, bez wymaganego skupienia, z nadmierną pewnością siebie i wiedzy o tym wirtualnym świecie nacisnął inny przycisk niż ten z "instrukcji" i te postawione zdania, przecinki, kropki i wykrzykniki zawisły gdzieś tam. Ja nawet nie wiem jak nazwać to wirtualne miejsce gdzie one wszystkie są i... siedzą cichutko. Wiem już, że szanse na ich powrót spadły do zera. I jak tu nie stracić motywacji, której tak długo szukałam? Jedno jest pewne.. ten dobry tekst jest już przeszłością. Wiem, wiem...ale skromność nie musi być dziś moją wiodącą cechą.. Dość żalów. Wracam jednak do tu i teraz chociaż wiem, że nie powieje już tą lekkością pióra. Mocno rozczarowana i wkurzona zaczynam pisać od nowa.
Przed nami długa i pewnie niełatwa trasa, ale co tam... Plecaki spakowane, no prawie spakowane. Mam nadzieję, że trafi do nich niezbędne minimum potrzebne w czasie podobnych wypraw. Ubezpieczenie, bilety, paszporty, pieniądze, szczepienia są. Gorączki podróżnej wciąż brak. Jestem też bliska pewności, że jutro, przy buraczkowych fotelach na Okęciu, pojawi się pilot i da szanse nam oraz 9 innym trampom, odbyć podróż na trasie Warszawa- Moskwa- Pekin- Hong Kong- Moskwa- Warszawa. Co więcej, bez większych problemów przeprowadzi nas przez meandry języka chińskiego, krajobrazów, zwyczajów, smaków kuchni, lokalnego transportu oraz następstw kataklizmów jakich właśnie Chiny doświadczają. Ponoć Pekin częściowo zalany i przykryty warstwą ziemi i mułu. Trzeba to jednak sprawdzić, bo media czasem nadmiernie koloryzują.
Blisko północ, ruszamy o 4.45. Mam nadzieje, ze 28 sierpnia napiszę, że warto było jechać i czas myśleć o nowej wyprawie w nieznane, a CHINY już nie takie obce i dalekie jak dziś. O dusznym poranku w pustej Warszawie szczery do bólu taksówkarz powitał nas słowami "szkoda, że nie do Modlina" Tym razem na Okęciu, przy bordowych krzesłach trudno było nie poznać tych do Pekinu. Sprawna odprawa i wystarczyło 2 godziny, aby zdobyć Moskwę bez strat. Kolejne 2 godziny i personel pokładowy rejsu SU 200 powitał nas na pokładzie Boeinga 737, aby 7 godzin później poinformować, że wylądowaliśmy w Pekinie, że tu 27 stopni i mają nadzieję na kolejne wspólne loty. Czemu nie ?
Prawie suchą nogą dotarliśmy do hotelu. Jeszcze na recepcji budził nadzieję na wygodny pobyt. Nadzieja prysła wraz z otwarciem drzwi pokoju. Grzyb, stęchlizna, ciemno, przygnębiająco. Zmiana na kolejny i kolejny pokój. Dziś jest nieźle ...nawet okno wydaje się duże i nazbyt luksusowe.Ulica nas żywi. Kultowe punkty programu otwierają swoje podwoje za nasze pieniądze. Chińczycy hałasują nieprawdopodobnie, a konsekwencja i rozmach w budowaniu państwa dobrobytu imponuje i przeraża zarazem. Wiodąca religia to pieniądze, wszechobecna, pożądana i ma ponad miliard wyznawców. Czuję się osaczona i przytłoczona. Oby tylko nie zawieruszyć się w tym tłumie. Ale postawienie nogi w ...nomen omen ŚWIĄTYNI NIEBA w dniu 30 lipca ma dla mnie ważną symbolikę i także dla tej daty warto było tu być i przymknąć oko na wszelkie niewygody i lęki.
Jeden tylko problem... TABLET i mój dalszy ciąg zgłębiania wiedzy z zakresu wirtualnego świata. Wiem, że na bezgraniczne moje zaufanie będzie jeszcze długo pracował. Wciąż coś znika, coś się pojawia, wciąż tempo pisania niezadawalające. Jutro dalsze zgłębianie tajemnicy i fenomenu Państwa środka i tabletu...a deszcz pada, pada i pada, ale daleko mu do monsunu. Pekin., owszem zalany i zniszczony wodą, ale w północno-zachodniej jego części. Trasy naszych marszobiegów spływają wartkimi strumieniami wody i nie robi to na nas większego wrażenia...nie budzi też obaw, że nie dotrzemy tam, gdzie planujemy. Ach, ta potęga umysłu.!!
J. 30.07.2012
Komentarze
Prześlij komentarz