Przejdź do głównej zawartości

PEKIN, naszych turystów rozmowy.

Wciąż Pekin. Cały dzień w deszczu. ...drobny, ciepły, rzęsisty. Morze kolorowych parasoli, foliowych płaszczyków i kapelusików. Ulica biegnie, krzyczy, nawołuje, informuje siebie nawzajem. Możemy się tylko domyślać co te dźwięki znaczą, bo mówiącym nie zależy na tym, aby ich biały człowiek zrozumiał . Nie rozumie, to jego problem! 

Na dobry początek dnia... śniadanie czyli po raz kolejny faszerowane i gotowane na parze bułeczki. To taki lokalny przysmak i nie próbujemy zgłębić co jest w środku...skoro oni jedzą . Nadmiar wiedzy mógłby zaszkodzić. Wiemy tylko, że w środku może być wszystko, bo w Chinach nie ma rzeczy nie jadalnych i ja ich za tę otwartość na naturę podziwiam. Rachunek końcowy ok. 1 dolar za dwie osoby. Czy można mieć pretensje, że obsługa jakby nieobecna i Sanepid miałby zajęcie na cały dzień? Najedzeni i niezrażeni deszczem zaliczamy poszczególne punkty programu wraz z tłumami Chińczyków. Podobno mamy szczęście, bo jest ich dziś wyjątkowo mało i mamy szanse nie czuć ich oddechu na plecach.

Pytania o cokolwiek, zwykle pozostają bez echa. Powodów jest ponoć kilka, od braku wspólnego języka komunikacji do braku woli wspierania tych spoza ich podwórka i kraju . Mam wrażenie, że nie jesteśmy im potrzebni, bo i do czego? Praktycznie są samowystarczalni. Może nawet trochę przeszkadzamy ? Sami wyprodukują, sami kupią, sami wybudują, sami zwiedzą, sami wyhodują, sami zjedzą itp. Są także Ci bardziej otwarci, gotowi pomóc, ale nie damy rady nauczyć się języka chanów w tak krótkim czasie. Pozostaje komunikacja manualna i kiedy już jesteś szczęśliwy, że zrozumieli ....zamiast 2 piw podają 8!

Czasem starasz się bardzo, aby poznali Twoje proste potrzeby, ale oni jakby zawieszeni, nieobecni, a w oczach pustka głęboka, żeby nie powiedzieć tępota. Czasem widzisz bystre oko i słyszysz ludzki język zamiast monosylab.. to jakbyś BOGA za nogi chwycił. I tak niewiele potrzeba do szczęścia prostemu turyście, a jak jeszcze odpowiedź usłyszy i zrozumie to cieszy się jak dziecko .

Przed przyjazdem myślałam, że przynajmniej jedno popołudnie spędzę w herbaciarni delektując się chińską, zieloną herbatą. Już wczoraj wybito nam ten pomysł z głowy, bo może się zdarzyć , że herbatka będzie bardzo, bardzo droga, bo obsługa "przekona cię" , że jest tego warta. Ot taka lokalna atrakcja. To co może imponować to piękne tereny zielone, kolorowe o różnych odcieniach zieleni, kamienne lub ceramiczne alejki, wielkie cedry, funkie, piwonie i ludzie oddający się tam mniejszym lub większym uciechom dla duszy i ciała. Wydaje się jednak, że te atrakcje życia towarzyskiego przegrywają z zabawkami elektronicznymi. Chyba każdy Chińczyk trzyma w ręku coś co wydaje muzyczne dźwięki, pozwala pogadać, coś sprawdzić, coś napisać i nie potrzebuje do tego parku czy zielonego skwerku...każde inne miejsce jest tak samo dobre.

Na jezdni trzeba być czujnym i mieć oczy dookoła głowy. Sprawna komunikacja publiczna przywiezie bezpiecznie za drobne centy, ale przejście na druga stronę jezdni to duże wyzwanie. Oni wyraźnie nie lubią pieszych, nawet swoich. Tu każdy jest królem szosy. Ważne, żeby miał chociaż 2 kółka, a niektórzy nie muszą mieć nawet tablic rejestracyjnych. To sygnał dla wszystkich, także policji, że są pod specjalną ochroną, są ponad prawem i na górze społecznej drabiny.

Dziś znowu wspólny obiad całej grupy i zdziwienie Chińczyków....razem jedzą, a osobno płacą. I tak dziwimy się sobie nawzajem dzień cały. Ważne, że smacznie i znowu zaskakująco tanio...ok 3 dolary za wiele smaków i kolorów. Gotowanie naprawdę im wychodzi. Oby tak dalej. Jutro mur chiński i kaczka po pekińsku. Co tam deszcz i drobne niespodzianki, dobry tramping to trud i wiele niewiadomych.

J. 31.07.2012



 











Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.