Przejdź do głównej zawartości

Rowerem BOGUCIN-KAZIMIERZ DOLNY-BOGUCIN.

Po śniadaniu uzbrajamy nasze rowery i w drogę. Od pierwszych chwil zachwyca słoneczna, wietrzna pogoda, dobrze oznakowane szlaki rowerowe i krajobrazy wokół. Pod kołami, na większości odcinków, asfaltowa nawierzchnia.

Pierwszy postój planujemy za około 20 kilometrów. Mijamy Wysokie- Ługów- Ożarów- Czesławice- Strzelce. Wokół, jak okiem sięgnąć pola uprawne i sady, łany pszenicy, jęczmienia, hektary porzeczek i malin. Gdzieniegdzie malownicze sadzonki chmielu wsparte na wysokich tyczkach czy mocno eksploatowane pasieki. Trafiamy na porę sianokosów. Na polach ludzie z grabiami w ręku, terkoczące silniki traktorów i bele ściętego siana, którego zapach przenosi mnie w czasy beztroskich wakacji spędzanych u dziadków na wsi. Te wspomnienia to także typowe dla polskiej wsi liczne, dziękczynne kapliczki, figurki czy przydrożne krzyże. Wszystkie zadbane, ogrodzone i ukwiecone, i jakby stały tu od setek lat. Pewnie mają swoją historię... zachęcają do refleksji, zadumy, modlitwy i pewnie wiele znaczą dla tutejszej społeczności.

Mijane wioski nie zachwycają nowoczesnością. Tu czas jakby się zatrzymał. Próżno szukać klimatyzowanych traktorów czy maszyn i urządzeń wyposażonych w automatykę, których nie mało nawet na świętokrzyskiej wsi. Na podwórkach, polach i przy drogach nie trudno spotkać tradycyjny pług, brony, grabie, konia, wóz drabiniasty czy kilkudziesięcioletni traktor i swobodnie biegające domowe ptactwo. Dla dzieci byłaby to świetna ścieżka edukacyjna i szansa zobaczyć wieś, która w innych częściach kraju odeszła do przeszłości. I te cudne zapachy w czasie całej trasy i to nie tylko siana, ale też czarnego bzu, jaśminu, akacji....sielsko, chwilami anielsko. I jeszcze te grządki kwitnących łubinów, piwonii i maków...piękny, prosty świat.

Często trafiamy na nisko pochylone, wciąż zamieszkałe, drewniane chałupki z przyczepioną anteną satelitarną i te opuszczone, schowane w wysokich krzewach, drzewach, chwastach, o których świat zapomniał. Każde z tych drewnianych domostw piękne swoim wiekiem i w pełnej symbiozie z naturą. Jaka szkoda, że współczesna, wiejska architektura tak bardzo odeszła od tej drewnianej, tradycyjnej, a miarą jej atrakcyjności stały się po wielokroć łamane dachy, wyraźny nadmetraż czy mało wyszukany i daleki od natury kolor elewacji. To ten rodzaj architektury, który sprawia, że bardziej szpeci krajobraz niż go dopełnia. Muszę jednak przyznać, że tych wymyślnych, mieszkalnych "gniotków" w okolicznym krajobrazie jakby mniej niż na naszej wsi. Pewnie, wyraźnie niższa zamożność tutejszych okolic istotnie ogranicza "radosną" twórczość jej mieszkańców.

W Nałęczowie siadamy na małe co nieco w polecanej przez tubylców karczmie. Na stół trafia m.in wyborny chłodnik litewski i gęsie pipki z kładzionymi kluseczkami. Oba dania godne polecenia, podobnie jak wizyta w tym uzdrowiskowym miasteczku. Położone malowniczo w dolinie rzek Bystrej i Bochotniczanki z leczniczymi właściwości wód z tutejszych źródeł, które przyniosły mu popularność w końcu XIX wieku, gdy miejsce stało się modne wśród ówczesnych elit. W drodze do Kazimierza mijamy Park Zdrojowy, a w nim pięknie położone nad brzegiem stawu Sanatorium, Stare Łazienki, pijalnię wód mineralnych, a także znajdujący się w głębi parku Pałac Małachowskich z drugiej połowy XVIII wieku. W drodze powrotnej z Kazimierza do Bogucina, przejeżdżamy piękną Aleją Lipową, gdzie jak zawsze w czasie moich tu pobytów, podziwiam wiele wspaniałych, secesyjnych willi z okresu największej świetności Nałęczowa, a w willi Ewelina, przy Alei Lipowej 16, decydujemy się na krótką przerwę ze smakowitym ciastkiem, aromatyczną kawą i herbatą w tle.

Nasza trasa do Kazimierza i z Kazimierza wiedzie przez jedną z najstarszych osad Lubelszczyzny...Wąwolnice, która za panowania króla Kazimierza Wielkiego była miastem królewskim z murowanym zamkiem, kościołem i murem obronnym. Od końca XIII miejsce słynie z kultu figury Matki Bożej Kębelskiej. W oddali, na wzgórzu zamkowym, widoczne wieże neogotyckiego kościoła Św. Wojciecha z gotycką XIV-wieczną kaplicą, w której znajduje się czczona figura. I jeszcze wąwóz Lipinki jako miejsce działania erozji w skale lessowej, miejsce cudnego chłodu i szczególnej świeżości powietrza, miejsce o dość ostrym podjeździe...męczy, ale zachwyca klimatem wnętrza, bogatą rzeźbą i florą. Już wiem, że wąwozem biegł średniowieczny szlak handlowy powiązany ze szlakiem czarnomorskim co zwiększa jego atrakcyjność i tajemniczość.

Dalej jedziemy przez Stanisławkę, Garbówki, Rzeczyce-Kolonia, Jeziorszczyznę i ostrym zjazdem Wąwozem Kwaskowym wprost do Kazimierza. Trudno zachwycać się tą nadwiślańską perłą renesansu, gdy na lokalnym rynku i ościennych uliczkach tłumy ludzi. Nałęczów przy Kazimierzu to leniwe i senne miasteczko. Pierwsza myśl.. uciec jak najdalej od tego chaosu, zgiełku, cygańskich wróżbitów i zaplątanych w tej przestrzeni ludzi. Mocniej naciskamy na pedały byle szybciej i byle dalej. Schronienia udziela nam Cafe Faktoria na ulicy Krakowskiej, gdzie w cieniu zadrzewionego podwórka delektujemy się tutejszymi smakami i aromatami, a jedyny problem jaki się pojawił, to jak zwalczyć nadmierne łakomstwo i apetyt na moc kuszących w gablotach słodyczy.

Koniec miłego... czas na powrót. Przed nami jeszcze około 40 kilometrów do bazy. Wracamy przez Witoszyn-Rąblów-Wąwolnice-Nałęczów-Bochotnica-Sadurki-Ożarów-Ługów do Bogucina. Szlak wiedzie drogami i bezdrożami Płaskowyżu Nałęczowskiego, jego wzgórzami i wąwozami. Odcinkami nasz szlak to strome zjazdy podjazdy czy doliny niewielkich rzek. Dominowały drogi o nawierzchni asfaltowej, tylko kilka krótkich odcinków to drogi polne i leśne.

Doliną potoku Witoszańskiego dojeżdżamy do Rąblowa, gdzie robimy krótka przerwę, a gdzie w maju 1944 roku oddziały AL i partyzantów stoczyły krwawą bitwę z oddziałami niemieckimi, a stąd do Wąwolnicy doliną Bystrej... prawym, niewielkim dopływem Wisły. Ma zaledwie 33,4 km długości i bierze początek w Palikijach, przepływa też przez park zdrojowy w Nałęczowie. W płaskiej dolinie pięknie meandruje koryto rzeki. Miejscami strome zbocza doliny oraz okoliczna roślinność sprawiają, że ten przejazd pozostanie na długo w mojej pamięci.

W okolicach Bochotnicy trafiamy na malownicze jary i wąwozy tworzące sieć zaliczaną do najgęstszych w Europie. Ponoć w okolicach Bochotnicy przypada ponad 10 km wąwozów na 1 km2 powierzchni, które tworzą okoliczne piękno i nadają niepowtarzalny charakter temu miejscu.

Do hotelu dojeżdżamy z włączonymi już światłami. Mimo planów, nie udało nam się obejrzeć początku finału Ligi Mistrzów Juventus FC Barcelona, ale kibicowanie pozostałym 70 minutom świetnego, sportowego widowiska dało nam nie mniejszą frajdę jak przejechane dziś 84 km po dróżkach, drogach, wąwozach, uliczkach i ścieżkach pachnącego, zielonego i bogatego w formy Płaskowyżu Nałęczowskiego. Już wiem, że warto kiedyś wrócić do tego świata, który zachwycił mnie swoją prostotą, spokojem i dał szanse na powrót do przeszłości.


J. 6.06.2015


P.S. Na koniec odrobinka prywaty i wola zapisania zmiany jaka nadeszła....to była ostatnia wyprawa z moim poczciwym, pomocnym Kettlerem. W kolejną, jaka mam nadzieję przede mną, startuję z nowym Stevensem ...piękną, imieninową niespodzianką. Oj będzie się działo!






  
 
























 









Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.