Przejdź do głównej zawartości

Rowerem BOGUCIN-LUBLIN-BOGUCIN

Kolejny w tym roku długi weekend spędzamy na rowerach, ale tym razem na zachodniej Lubelszczyźnie. Naszą bazą jest Bogucin pod Lublinem. Na miejsce przyjeżdżamy wczesnym popołudniem. 

Jak zwykle sprawnie załatwiamy zakwaterowanie, przygotowujemy rowery wraz z niezbędnym ekwipunkiem i po małej przekąsce ruszamy w drogę. Dzisiaj czeka na nas trasa Bogucin-Lublin-Bogucin. Odległość wystarczająca na rozruszanie trochę sztywnych kości przed jutrzejszą wyprawą do Kazimierza. Pogodę mamy wymarzoną.. słońce i lekki wiatr sprawiają, że mój nastrój zwyżkuje, a sił w nogach nie ubywa. 

W drodze do Lublina jedziemy przez małe podlubelskie wsie jak Panieńszczyzna, Szerokie i Dąbrowice. To bliższe i dalsze sypialnie Lublina z nowymi domami i zadbanymi obejściami. Mało tu typowo gospodarskich podwórek z rolniczym sprzętem i zwierzyną jak przystało na tereny rolnicze. Znak rozpoznawczy większości domostw to wystrzyżone trawniki i ukwiecone rabaty, ale nie mało też łąk i tradycyjnych dla tego regionu upraw. Wokół roznosił się zapach koszonej trawy w ogrodach i tej suszonej na polach... chwilami sielsko, bardzo spokojnie..no może tylko okresowy ruch ciężarówek, w pobliżu budowanej właśnie obwodnicy Lublina, na krótko zakłócał i zadymiał te krótkie chwile szczęścia.

W Dąbrowicy zatrzymujemy się przy stojącej nad brzegiem rzeki Czechówki, wieży okazałego niegdyś zamku, później pałacu, który w XVI i XVII wieku był siedzibą potężnego magnackiego rodu Firlejów. Fragment XVI-wiecznej, renesansowej budowli wkomponowano w bryłę współczesnego budynku Domu Spotkań. I gdyby jeszcze architektura nowego obiektu nawiązywała choćby drobnymi elementami do zachowanej wieży, byłoby na czym oko zawiesić. Mój wzrok i myśli kieruję w stronę zabytkowej, pełnej znikającego piękna, staruteńkiej wieży, której każdy centymetr woła o renowację w interesie następnych pokoleń. Ale czy ktoś go słucha? W bliskim sąsiedztwie pałacu stoi nowy i mało okazały kościół parafialny z zadbanym, zielonym otoczeniem i mapą lokalnych tras rowerowych przy bramie wjazdowej. 

Licznymi, mniejszymi i większymi ulicami Lublina oraz fragmentami wyznaczonych ścieżek rowerowych, wjeżdżamy na stare, a dla mnie... nowe Stare Miasto. Byłam tu po raz ostatni kilka lat temu i muszę przyznać, że wreszcie pojawiło się tu życie i radość. Trzeba z dużą ostrożnością manewrować w tłumie pieszych, wśród licznie wysuniętych na deptakach gastronomicznych przybytków i samochodami, które wciąż mają uprzywilejowaną pozycję w ruchu lub korzystają z prawa silniejszego.. 

Bramą Krakowską wjeżdżamy wprost na ulicę Grodzką będącą głównym traktem historyczno-kulturowym łączącym ją z Bramą Grodzką. Mijamy pełen ludzi plac Po Farze, który pełnił ważną rolę w średniowiecznym i nowożytnym Lublinie. Liczne odkryte tu ruiny tzw. "murki" to nic innego, jak wyeksponowane fundamenty Kościoła Farnego. Kolegiata Św. Michała Archanioła czyli wezwanie kościoła, była najważniejszym miejscem kultu w całym mieście. To tutaj odbywały się największe uroczystości kościelne, tutaj grzebano zmarłych. I stąd właśnie wzięła się jego potoczna nazwa.. Fara co z łaciny oznacza pierwszy. 

Ulica Grodzka należy do najbardziej zbliżonych do oryginału ulic Lublina. Zarówno jej przebieg, jak i nazwa nie zmieniły się od czasów średniowiecza. Ulica zachowała swą pierwotną szerokość dostosowaną do potrzeb dawnego szlaku handlowego i fragmenty bruku z końca XVIII wieku.

Rowery parkujemy przy Grodzkiej 15. Korzystamy z cienia tarasu, chłodu i smaków lokalnego browaru czy wody nasyconej soczystą cytryną. Obok, przy Grodzkiej 19, rezydencja Waksmana i galeria autorska Michałowski. Po powrocie przeczytałam historię tej kamienicy i szczerze polecam, bo losy byłych właścicieli mogłyby z pewnością posłużyć za niejeden scenariusz filmu czy fabułę dobrej książki. 

Na chwilę przenosimy się jeszcze do restauracji Szeroka, przy Grodzkiej 21, tuż przy miejskiej Bramie Grodzkiej, która jest pozostałością po pierwszych, murowanych obwarowaniach grodu, wybudowanych w 1342 roku za zgodą Kazimierza Wielkiego. Brama, obecny kształt, nadany mu w 1785 roku, zawdzięcza nadwornemu architektowi króla Stanisława Augusta Poniatowskiego. Zwano ją także Bramą Żydowską, bo była przejściem pomiędzy Starym Miastem, a dzielnicą żydowską, między światem chrześcijańskim i żydowskim.

Na tarasie Szerokiej chłoniemy nastrój miejsca i dodatkowe kalorie z nadzieją na pozbycie się ich nadmiaru w drodze powrotnej do Bogucina. Po ponad trzech godzinach relaksu w Lublinie wracamy do bazy. Ulica Nałęczowska wiedzie nas znowu do Dąbrowicy, a dalej jedziemy krętymi drogami okolic i równoległą do trasy S12 szosą wjeżdżamy wprost pod drzwi hotelu, a dokładniej na wieczorny deser do pobliskiej karczmy.

I tak szlak kulinarny, po 45 km, znalazł swój właściwy finał. Do hotelu zapędził nas w końcu wieczorny chłód i drobne zmęczenie. Trzeba jednak przyznać, że przejechany dziś dystans był w sam raz przed jutrzejszą trasą, bo byliśmy jeszcze nie nazbyt zmęczeni, a już rozgrzani i gotowi na nowe i niewiadome. Dlaczego niewiadome, gdy wiadomo, że jutro jedziemy do Kazimierza ? Niewiadome, bo jak to zwykle z szefem naszych rowerowych wypraw bywa, możliwości osiągnięcia wyznaczonego celu jest liczba nieskończona i nie znana na starcie. Ale kto by się tym dzisiaj przejmował ?

J. 5.06.2015



        





Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.