Przejdź do głównej zawartości

KRAKOWSKIE IMPRESJE.

Spontaniczny, weekendowy wyjazd do Krakowa był dedykowany pozytywnie zakręconej grupie, odrobinkę szalonych, mocno zapracowanych ludzi, z którymi spotykamy się od czasu do czasu na turystycznym szlaku lub tak zwyczajnie, na dobrej kolacji i drobnym co nieco.

W Krakowie jesteśmy przed umówionym czasem, z mocnym postanowieniem, że po zakwaterowaniu niezwłocznie ruszamy znanymi nam trasami. Jesteśmy bardzo ciekawi, czym tym razem zaskoczy nas królewskie miasto. Spacer magicznymi Plantami doprowadza nas, jak i częściej bywało, przed oblicze zacnego Collegium Novum przy Gołębiej 24. Jego widok pobudza zmysły i sprawia, że spływa na mnie wielkie olśnienie. Jakie?

Dokładnie 40 lat temu, 1 października 1975 roku, o ósmej rano, przekroczyłam mury tej zacnej Alma Mater, aby odebrać w dziekanacie mój indeks i legitymacje studencką ówczesnego Wydziału Filozoficzno-Historycznego UJ, a dokładnie Instytutu Pedagogiki tegoż Uniwersytetu. Co więcej, bliska sercu osoba odbierała w tym samym czasie dokumenty Instytutu Matematyki i Fizyki tej samej uczelni. Drobne wzruszenie i mocne postanowienie, że to znak, aby jeszcze zanim dołączą do nas pozostali uczestnicy spotkania, wyruszyć śladami naszych studenckich czasów.

Jeszcze rzut oka na drugą stronę, gdzie przy ulicy Straszewskiego, w ówczesnym Instytucie Nauk Politycznych i Dziennikarstwa ukończyłam w 1980 roku dwuletnie podyplomowe studia dziennikarskie i ulicą Józefa Piłsudskiego dziś, a wtedy Manifestu Lipcowego idziemy w kierunku siedziby Instytutu Pedagogiki, wówczas pod kierownictwem prof. Kamili Mrozowskiej. Pod numerem 13 osiadła dziś Biblioteka Instytutu Psychologii i żadnych śladów przeszłości. To znak, że Instytut zmienił już swoją siedzibę. Dopiero po powrocie do domu doczytałam, że w kwietniu 1987 roku został przeniesiony do "Domu pod Stańczykiem" w Collegium Sanockim na ulicy Batorego 12.

Idziemy dalej w kierunku Muzeum Narodowego oraz Domu Studenckiego Żaczek, dziś Hotel Żaczek, gdzie pomieszkiwaliśmy dość krótko w czasie studiów. Przecinamy aleję Trzech Wieszczów i ulicą Oleandry docieramy na tyły Żaczka, do Klubu Rotunda, gdzie impreza goniła imprezę, a koncerty zespołów i występy kabaretów były mocno wyczekiwane przez całą brać studencką.

Ostrym marszem podążamy Oleandry w kierunku ulicy Reymonta. Mijam Bibliotekę Jagielońską, w której spędzałam długie dni i godziny w poszukiwaniu i gromadzeniu materiałów do mojej pracy magisterskiej, a którą regularnie konsultowałam i ostatecznie broniłam przy ul. Gołębiej 14, obecnie Collegium Opolskie UJ. 

Zatrzymujemy się przy Reymonta 4, gdzie w sąsiedztwie Biblioteki Jagiellońskiej i Parku Jordana, już w 1956 roku powstał modernistyczny gmach Instytutu Fizyki i Matematyki. W 1975 roku robił wrażenie super nowoczesnego. Całość obiektu zgrabnie oddalona od linii ulicy Reymonta, dzięki czemu przed wejściem stworzono obszerny plac z rzeźbą wybitnego matematyka profesora Stefana Banacha. Ekspresyjny układ kilku brył wówczas wręcz onieśmielał, a dziś trąci odrobinkę myszką i jakoś tak tu cicho, pusto. Wchodzimy do środka. Na sławnej antresoli, gdzie studenci namiętnie oddawali się grze w kierki i brydża zamiast uczestniczyć w wykładach, żywej duszy. I gdzie ta atmosfera tamtych lat? Już wiemy, że w 2008 roku Instytut przeniesiono do nowego obiektu przy ulicy Stanisława Łojasiewicza 6 i pewnie podobnie jak nas w 1975 r onieśmiela i zachwyca swoją nowoczesnością kolejne pokolenie studentów. Ale czy wciąż prawie cały Instytut oddaje się namiętnie tym karcianym rozrywkom? 

W drodze na miasteczko studenckie ciepłe spojrzenie na budynek akademika Nawojki przy Reymonta 11, gdzie pomieszkiwałam w czteroosobowym pokoju na piętrowym łóżku. Nie sprawdzałam, ale małe prawdopodobieństwo, że jeszcze dziś jest wyłącznie żeński.

Miasteczko studenckie pełne nowych elewacji akademików o starych nazwach. Mijamy miejsce, przy stadionie Wisła, gdzie 30.03. 81, jako jedna z trzech osób zdałam egzamin na prawo jazdy. A cóż to był za pogrom kandydatów na kierowców ! W końcu akademik Piast, gdzie mieszkaliśmy ponad dwa lata w jednym pokoju na rodzinnym pietrze, z ulubionymi miejscami zabaw naszego dziecka. I jeszcze szybki marsz do Cichego Kącika skąd tramwaj linii 18 dowoził mnie wprost pod Collegium Novum. A dziś? W tym samym miejscu stoi tramwaj linii 13, po 18-tce ani śladu. 

Wracamy w okolice Starego Miasta, aby znowu "dotknąć" miejsc wydeptywanych przez nas 40 lat temu i mocno dla nas symbolicznych. Zatłoczoną ulicą Szewską zmierzamy wprost na Rynek. W naszych czasach takie tłumy mogliśmy oglądać tylko w czasie Juwenaliów. O zgrozo ! Ponoć tu tak codziennie. I jeszcze Grodzka i na koniec Rynek i ważne dla nas, w tamtych latach, miejsca.

Tablica Kościuszki, gdzie ON wypatrzył JĄ

Pomnik Mickiewicza, gdzie się spotkali wbrew niemożliwemu,

Piwnica pod Baranami, gdzie atmosfera tamtych lat zachwycała, a kawa smakowała wybornie,

Klub Jaszczury, gdzie strefa absolutnej wolności czy inności przyciągała jak magnes.

Koniec wspomnień. Spóźnieni dobiegamy na zaplanowane spotkanie z naszą ekipą. Pora zmienić temat i trasę spaceru. Pod stopami ulice Anny, Smoleńsk, Felicjanek, Zwierzyniecka, Bulwary Wisły, uliczki Kazimierza, ulice Dietla, Stradomska, Idziego i znowu Rynek pełen tych spragnionych wrażeń i dobrych wspomnień i na koniec moc serdeczności i smaków na Bielanach. Opisałam ten czas, bo nie chcę zapomnieć tych kilkudziesięciu godzin spędzonych w bliskiej sercu przestrzeni, towarzystwie i ze smakami kuchni Zazie Bistro. 

Chcę pamiętać szaloną dziewczynę, która jechała do nas 3 godziny, przegadała kolejne trzy, aby wsiąść za kierownicę i o 3.18 nad ranem wylądować we własnym łóżku. Chcę pamiętać smak krakowskich, kultowych wręcz kremówek, które wciąż kupujemy w tym samym miejscu od 40 lat. Chcę pamiętać podkrakowskie Bielany z domem zanurzonym w zieleni i różach, i właścicielkę, która z błyskiem w oczach tak pięknie o nich opowiadała. Chcę pamiętać te uśmiechnięte twarze, serdeczność, ciepło i głowy pełne marzeń i planów, ich wszystkich, z którymi cudnie było znowu się spotkać i pobajdurzyć. 

Mam też nadzieję, że niektórzy po powrocie z Indii naładowani słońcem, kolorami i zapachami znajdą czas, aby podzielić się tą energią i wspomnieniami z całą resztą, a grudzień'15 i czerwiec'16 będzie taki jak planowaliśmy.

J. 1-3 październik 2015

































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.