Przejdź do głównej zawartości

BEREZKA, bieszczadzki wypoczynek.


Ten urlopowy czas zaplanowaliśmy blisko rok wcześniej. Miał to być wspólny wyjazd trzech pokoleń najbliższej mojemu sercu gromadki. I stało się. Czternaście osób i ponad sześćdziesiąt lat różnicy między najmłodszym i najstarszym urlopowiczem w jednym domu i wśród uroków Pogórza Bieszczadzkiego. Bagaże rozkładamy w Berezce, tuż nad potokiem Bereźnica, w Zagrodzie Lipowiec.

Nazwa wsi pojawiła się po raz pierwszy w 1463 r. jako Brzoska Wola. Do II połowy XVIII wieku pozostawała w rękach Balów, którzy wznieśli tu murowany dwór otoczony fortyfikacjami. Kolejni właściciele urządzili wokół dworu park krajobrazowy. Przez cały XIX w. Berezka należała do Żurowskich. W 1921 r. wieś liczyła raptem 139 domów i 808 mieszkańców w tym 779 grekokatolików, 3 rzymskich katolików oraz 26 wyznawców religii mojżeszowej. W okresie międzywojennym, w pogoni za chlebem, wielu tutejszych mieszkańców wyjechało do Ameryki. 

W czasie akcji Wisła cała ludność Berezki została wysiedlona. Podobny los spotkał mieszkańców 40 innych wsi powiatu leskiego. Na stacji w Zagórzu przeprowadzono coś w rodzaju selekcji. W Bieszczadach pozostali tylko rzymscy katolicy. Początkowo przesiedlono ich do Zadwórza i tylko część z nich wróciła na ojcowiznę. Grekokatolików wysiedlono. Ich gospodarstwa ograbiono, domy spalono lub rozebrano. Władze PRL nawet w późnych latach tropiły na terenie powiatu leskiego nieprawomyślny, nacjonalistyczny, ukraiński element. Zdewastowano tutejszą cerkiew. Siekierami rąbano ikonostas i ołtarz. Resztki spalono w dworskim parku. Zerwaną z dachu blachę zabrano do Leska, podobnie jak ławki, które trafiły do stolarza. W podobny sposób zniszczono także cerkiew w pobliskim Myczkowie.

Dziś zabudowa wsi jest mocno współczesna i nie zachwyca. Doczepione do wzgórz budynki nie upiększają krajobrazu, nie otwierają się na jego piękno i trudno tu znaleźć drobną choćby troskę o tradycyjne budownictwo czy wspólne detale architektury. Ile budynków wokół, tyle różnych wyobrażeń właścicieli o ich pięknie i funkcjonalności. Na nasz tygodniowy pobyt wybieramy ten bardziej malowniczy.

Większość z 380 mieszkańców to Ci z miejscowości wysiedlonych w czasie budowy Jeziora Solińskiego. Co więcej? Dwie główne drogi, wokół których rozrzucono pojedyncze domostwa bez specjalnego składu i ładu. Prawie w każdym znajduje się gospodarstwo agroturystyczne lub pensjonat, a i nawet  hotel większych rozmiarów ktoś tu posadowił. Oprócz tego szkoła, kościół, sklep i gastronomia. Wszystko poprawne, bez zachwytu dla oczu i podniebienia.

Trudno też w dolinie szukać bezpiecznych ścieżek do długich spacerów. Lepiej przemierzać ją samochodem niż na własnych nogach. Kręte, wąskie drogi i ruch samochodowy sprawiają, że miłośnicy spacerów mają "pod górkę". Zwiedzać? Można było odwiedzić muzeum, skansen lub tutejsze cerkwie. Ale bez samochodu ani rusz, a dobrze odpocząć także od kierownicy. Jak być aktywnym inaczej? Jak spędzić ten krótki czas? 

Najlepiej wyjść na liczne wokół wzniesienia i próbować znaleźć dobrze oznakowaną trasę lub korzystać z dobrodziejstw jeziora Solińskiego, lub cieszyć się beztroską na przydomowym tarasie i w otaczającym ogrodzie. Aura sprzyjała każdej formie aktywności. Upały zostawiliśmy w domu. Czasem, mało agresywne słońce rozświetlało nam świat, czasem niebo zachmurzył deszcz, czasem głowę schłodził górski wiaterek, a czasem musieliśmy uciekać przed ostrym, wieczornym chłodem. Ach! I te poranki spowite rosą i mgłą. Jednym słowem, pogoda zmienną jest, nastroje i aktywność też. 

Wielkie wrażenie w tej okolicy nie robią góry, bo to tylko Pogórze Bieszczadzkie, a jezioro Solińskie. Długość jego urozmaiconej linii brzegowej dochodzi do 150 km! W latach 60-tych, na skutek spiętrzenia rzek zalano niektóre wsie. San wijący się przez serce Bieszczad powodował jedną czwartą powodziowych szkód na Podkarpaciu. Zapora ujarzmiła kapryśną rzekę kosztem 800 wysiedlonych mieszkańców z tej malowniczej doliny.

Wysoko położona tafla wodnego zbiornika powoduje zmienne podmuchy dość silnego wiatru, dzięki czemu Jezioro Solińskie jest wymarzonym miejscem dla zapalonych żeglarzy. Szczególnego uroku dodają mu wyspy. Największa zwana Skalistą, mniejsza Zajęczą i trzecia jest widoczna jedynie przy niskim stanie wód o nazwie Zjawa. 

Nad zaporą górują strome stoki Jawora o wysokości 742 m n.p.m., trochę niższy Stożków i inne zalesione szczyty. Ten malowniczy krajobraz dopełniają ryby, dla których czysty górski zbiornik byłby prawdziwym rajem, gdyby nie wędkarze, żeglarze i kajakarze czy inni amatorzy wodnego odpoczynku. Dodatkowo liczne zielone i piaszczyste plaże sprawiają, że nie brakuje amatorów wypoczynku z jeziorem Solińskim w tle. 


My korzystamy głownie z uroków Polańczyka, gdzie spokojniej niż w Solinie, a smak dóbr wszelakich podobny, a może nawet lepszy. To tu delektujemy się urodzinowym tortem naszego Jubilata z widokiem na jezioro Solińskie i lokalną kuchnią. To tu relaksujemy się na zielonej plaży i zanurzamy w wodach jeziora. I te cudowne w smaku lody, robione na naszych oczach ze świeżych produktów. Moja porcja, tego mrożonego przysmaku, miała w składzie tylko cztery składniki... mięte, cytrynę, imbir i mleko kokosowe. Całość cudownie inna, niesłodka, aksamitna w smaku i pierwszy raz przygotowana i serwowana, bo według mojej autorskiej receptury. Mniam!

Miłośnicy górskich wspinaczek wyruszają na całodzienną wyprawę Połoniną Wetlińską, zwieńczoną odpoczynkiem w Chatce Puchatka na wysokości 1228 m n.p.m. i w knajpce SiekierezadaW naszej gromadce znalazł się bowiem fan kultowego baru w Cisnej. Jego kolejny pobyt w Bieszczadach i kolejna tu wizyta. Ta najbardziej znana miejscówka w Bieszczadach przyciąga jak magnez muzycznymi koncertami, spotkaniami z literaturą,  galerią obrazów, rzeźb, zaskakującym wystrojem wnętrza,  lokalnym piwem i solidną michą.

Poza tym, każdego dnia uprawiamy zajęcia dowolne w podgrupach czyli dla każdego coś miłego. Książka, komputer, piaskownica, plac zabaw, piłka, grill, leżak czy wieczorne zmagania w kierki lub kenta. Także pobliska, wiejska zagroda i jej atrakcje miała wśród nas kilku zwolenników.

I jeszcze przejazd kilkadziesiąt kilometrów kolejką bieszczadzką, która sprawiła najmłodszym pasażerom dużo frajdy. Warto wiedzieć, że jest najwyżej położoną wąskotorową linią kolejową. Eksploatowana od ponad stu lat ma wiele zasług w gospodarczym ożywieniu rejonu Bieszczad. Dziś to już tylko atrakcja turystyczna i szansa na zachwyt tutejszą naturą i historycznymi składami pociągu. 

Konieczność codziennego zaspokojenia głodu i różne potrzeby kulinarno-smakowe naszej gromadki, dawały okazję do poznania lokalnej kuchni i miejscowego zaopatrzenia. Zjeść smacznie, zdrowo i w dobrej cenie wymagało dodatkowej aktywności i nie zawsze mieliśmy pełną satysfakcję z dokonanych wyborów. Ale polecona nam kuchnia Domu nad rozlewiskiem w Wołkowyji oraz Zakapior i Pod żaglami w Polańczyku zadowoliła większość z naszych biesiadników. Miejscówki warte polecenia.

Wracamy zaopatrzeni w oscypki, miłe wspomnienia i nawet zrelaksowani, wracamy do naszych kątów, bo jak mówią bywalcy.. wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej.

J.11.08.2018-18.08.2018 
































Komentarze

  1. Bardzo fajnie napisany artykuł. Jestem pod wrażeniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. Oprócz radości z dzielenia się moimi radościami i obserwacjami z bliższych i dalszych podróży, cieszą mnie takie słowa i bardzo za nie dziękuję. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.