Przejdź do głównej zawartości

Dolina CHIANTI.

Wino Chianti. Skąd pochodzi? Jak wygląda miejsce, które nadaje mu swoisty charakter i smak ? Postanowiliśmy, z przewodnikiem w ręku, zwiedzić dolinę pełną winorośli, kamiennej zabudowy i smakowitej kuchni.  Przed nami szlak tutejszych miasteczek i zamków. Każdy z bogatą, nierzadko krwawą historią i boskim położeniem na wzgórzach z widokiem na winnice, i cyprysowe aleje, które są dla nas symbolem Toskanii.

Na początek małe miasteczko Greve in Chianti z trójkątnym placem w centrum miasteczka i piękną rzeźbą Igora Mitoraja przy miejskim ratuszu oraz wszechobecnym kogutem, symbolem regionu. Jak inne miasteczka między Florencją i Sieną to niewielkie, urocze i często wymieniane w książce Tessy Capponi-Borawskiej pt. „Dziennik Toskański”. W czasie naszej wyprawy nie trafiamy na sławny i polecany tu czasowy targ różności z przewoźnymi sklepami, ale na plac w kształcie wydłużonego trójkąta otoczonego starymi domami z arkadami. W  podcieniu arkad sklepy z pamiątkami, porcelaną, bary, restauracje i kawiarnie, a na wierzchołku trójkąta kościół. Pewnie wieczorem plac robi szczególne wrażenie, gdy jego centralna część zanurza się w mroku, a wokół oświetlone arkady i podcienie, pewnie zapach kawy, dobrego wina i toskańskiej kuchni, wesoły gwar, a w tle muzyka. Oj, musi być bardzo klimatycznie.

San Gusme, kolejna perełka na naszej trasie. Jakby uśpione kamienne miasteczko. Samochód zostawiamy na jego obrzeżach i wędrujemy pieszo wąskimi, brukowanymi uliczkami. Od czasu do czasu, lekki wiatr owiewa nasze głowy i wiszące nad nimi sznury upranej bielizny. Wszystko wokół zadbane i dopieszczone w szczegółach, gliniane donice kwiatów i ziół przed wejściami do domów i na balkonach. Tu i tam, mały placyk otoczony kamiennymi domami, na głucho pozamykane drewniane bramy i żywej duszy. Mamy wrażenie, że całe miasteczko mamy tylko dla siebie. Gdzie mieszkańcy? Pewnie siesta zatrzymała ich w chłodnych wnętrzach kamiennych domostw.

Radda in Chianti, 603 m n.p.m, najwyżej położone miasteczko regionu i chyba najmniejsze z tych trzech, a najbardziej znane historykom. W XIII wieku należało do założycieli tzw. Ligi Chianti, czyli militarnego związku miast z Florencją na czele, który miał się przeciwstawić ekspansji Sieny. Od pierwszego wrażenia nie oszałamia, małe, ciche, ale przyjemne dla oka, zwłaszcza na krótki spacer. Ciekawy miejski ratusz, stary, niewielki kościół. Położenie miasteczka na wzgórzu sprawia, że słońce dodaje mu specyficznego uroku i klimatu o każdej porze dnia, a szarym zaułkom nadaje pięknego kolorytu.

Wszystkie toskańskie miasteczka są niewielkie i mają to coś oprócz tych kamiennych, uroczych domków i uliczek. Położone często na wzniesieniach, otoczone zielenią drzew, wieńczą ostrymi krawędziami łagodne linie wzgórz Chianti. W promieniach słońca, zwykle ciche i spokojne, potrafią oczarować, przyciągają jak magnes i sprawiają, że chciałoby się tu zostać na dłużej. Zbudowane na tle naturalnej zieleni lasów dębowych i sosnowych, otoczone kształtowanym przez stulecia pięknem rzędów winorośli i gajów oliwnych, które na zboczach wzgórz tworzą wespół magiczny krajobraz. 

Między miasteczkami zajeżdżamy do zamków wartych uwagi i chwili refleksji w czasie objazdu doliny Chianti. I tak Badia a Coltibuono, ukryty w lesie, jeden z najstarszych klasztorów w Toskanii, stojący tu od 770 rok. Obecnie należy do prywatnego właściciela wraz z kaplicą i samoobsługowym sklepikiem z dewocjonaliami. To tu mnisi utoczyli pierwsze wino Chianti. Mieliśmy ochotę na łyk kawy w klasztornej scenerii i tutejszego wina, ale na chęciach się skończyło, bo obsługa gastronomii zaczęła właśnie swoją przerwę w pracy.

Przed nami Castello do Brolio, prawdziwa twierdza na wzgórzach. Od wieków w posiadaniu rodziny Ricasoli, kamienna i dość surowa. Od strony południowej ceglana, pięknie komponująca się z krajobrazem. Z murów obronnych wspaniały widok na dolinę Arbia. W tle wulkan Monte Amiata. Widok z tarasu zapiera dech w piersiach, winnice po horyzont, a przy dobrej widoczności można ponoć ujrzeć Sienne i Voltere. Postać i życie grafa Bettino Ricasoli jest mocno badane z uwagi na jego zasługi dla regionu. To on ustalił proporcje wina Chianti czyli 70-80% winogron Sangiovese i Canailo zmieszanego z białymi szczepami Trebianno i Malvasia. On też przyczynił się do zjednoczenia Włoch i został premierem kraju. Nazywany żelaznym baronem, ceniony za dbałość o pracownika i rozwój rolnictwa. Zarówno on jak i członkowie jego rodziny pochowani są w prywatnej kapliczce na terenie zamku.

I jeszcze Castello do Meleto, rownież dawny klasztor z pięknym ogrodem i zacnym sklepem z winami. Po ich krótkiej degustacji, kupujemy najlepsze dla naszego podniebienia i zmysłów.

W końcu Siena. Po odwiedzeniu tylu pereł przyszedł czas na rozczarowanie. Siena, która wg wielu jest najpiękniejszych miastem regionu nie zachwyciła. Daleki widok na katedrę przyciąga oko, ale im bliżej tym gorzej. Może to wynik zmęczenia? Może źle nastrajały te tłumy turystów przeciskających się przez wąskie i ciemne uliczki, a my płynęliśmy z nimi bez większej refleksji? A może zwyczajnie to nie była moja bajka, bo tak mi w duszy nie gra? 

Po zaliczeniu nieskończonej ilości stromych schodów, stanęliśmy w końcu na krzywym, mocno opadającym placu katedralnym. Miałam wrażenie, że we Włoszech architekci podczas pracy byli albo pijani, albo szaleni, albo koniecznie chcieli zostawić po sobie ślad i gdzie tylko mogli tworzyli różne kształty, formy i doklejali te swoje wizjonerskie budowle do kolejnych już istniejących. Sama Katedra podobna do tej we Florencji z ogromną, zimną halą, która imponuje wielkością, ale nie klimatem na modlitwę i choćby odrobinę zadumy.

Razem z tysiącem innych turystów ruszyliśmy na główny plac Sieny i już byłam pewna, że dużo czasu tu nie zabawimy. Moje rozczarowanie sięgnęło zenitu. Plac, wypełniony tysiącami ludzi, otoczony knajpami i masywnymi mało atrakcyjnymi budowlami. Przytłaczał, osaczał, wręcz dołował. Co pozostało? No cóż. Jak typowo japońska wycieczka... robimy sesje zdjęciową i uciekamy na wzgórza Chianti. I dobrze nam tak!

I jeszcze Castellina in Chianti, miasteczko, gdzie niewielu spacerujących i wbrew nazwie, to nie zamek przyciąga wzrok, a stare, brukowane, świetnie utrzymane i kolorowe uliczki, urocze domy, małe pałacyki i kwietne amfory wokół nich. Sporo sklepików, restauracji i barów. Wszystkie dość kameralne, klimatyczne i zachęcające do wejścia.

Mocno spragnieni zasiadamy na kieliszek piwa la 68 trust me, które zajęło drugie miejsce na europejskim festiwalu piwa, co mocno zaskakuje w regionie tak mocno winiarskim. Nie mniejsze wrażenie robi wąska Via delle Volte, średniowieczna uliczka pokryta kamiennym sklepieniem, gdzie zasiadamy w małej, stylowej restauracji z kulinarną niespodzianką. Cały wieczór doświadczamy rozkoszy zmysłów i podniebienia. Na stół trafia lokalna zupa ribollita czyli gęsta warzywno-chlebowa plus genialne desery no i... bohater wieczoru, bistecca alla fiorentinna czyli 1,3 kg stek wołowy, super miękki i aromatyczny. Palce lizać!


J.30.04.2013









































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.