Już o dziewiątej rano wyruszamy rowerami w kierunku Arłamowa. Nad głowami prawie bezchmurne niebo, a w głowie brak świadomości co do trudności trasy. Przed nami około 35 kilometrów w jedną stronę, więc żadnych powodów do niepokoju. Myślałam, że za pięć, sześć godzin będziemy z powrotem. Oj naiwna!
Z Przemyśla wyjeżdżamy w kierunku Pikulic, później Fredropol - Aksmanice - Koniusza - Gruszowa -Huwniki - Makowa i wreszcie Arłamów. Po 38 km, przewyższeniach bliskich 1000 m, ostrych zjazdach, podjazdach i pięknych widokach, dojeżdżamy na wysokość 593 m n.p.m. na jakiej leży kompleks hotelowy Arłamów. Fragment ostatniego podjazdu pokonałam prowadząc rower i wciąż nie wiem kto komu był bardziej pomocny w czasie tego zmagania ze stromizną podjazdu.
Po blisko trzygodzinnym wypoczynku w miejscowej restauracji i uzupełnieniu straconych kalorii- wracamy do bazy przez Olszany - Krasiczyn do Przemyśla. Jedziemy i jedziemy, a końca wciąż nie widać. Początek trasy to ostry zjazd do Makowej, szybki, bo na liczniku pojawia się nawet 61km/h. Szaleństwo ! Dobrze, że żadnych radarów przy trasie. Ale już gorzej jak głupota góruje nad rozsądkiem.
Mimo złapanego oddechu i łatwości w dotarciu do Makowej, moje morale dołuje na samą myśl o stopniu trudności czekającej nas jeszcze drogi. Szef wyprawy zapewnia, że zaplanowana przez niego trasa powrotna pozwoli nam na ominięcie największych wzniesień. I co ? I wracamy z Arłamowa przez Makową, a dalej piękną doliną m.in. przez Posadę Robotycką - Łodzinke UFF! Dalej spokojna dolinka wzdłuż rzeki Wiar do Łodzinki, gdzie nie udaje nam się znaleźć drogowego skrótu do Przemyśla. Powód? Późne, spokojne popołudnie, piękno wokół, ogólne zmęczenie, a może brak determinacji i wyobraźni. Nasza czujność została zwyczajnie uśpiona. Nawet fakt, że wciąż oddalamy się od Przemyśla nie budziło specjalnego niepokoju ..no chyba, że mojego, bo zasilanie roweru słabło coraz bardziej.
W końcu dojeżdżamy aż do Birczy. Przed nami drogowa tablica pokazująca smutną rzeczywistość...Przemyśl 29 kilometrów. Mija nas ogromna ilość samochodów na asfaltowej drodze numer 28. Czasem walczymy o przeżycie, czasem z ostrym podjazdem i serpentynami, a zmęczenie każdego z nas osiąga swoje apogeum. Zapadający zmierzch, coraz większy chłód i przejechane dziś 78 km nie pomagają. Jak pokonać te pozostałe kilometry przy tak dużym stopniu trudności trasy ? Czy to jeszcze możliwe?
Zapada decyzja. Panowie silniej naciskają na pedały, aby jak najszybciej dojechać do hotelu i wrócić po nas samochodem. Słabsza płeć korzysta jednak z uroku osobistego i dobrodziejstwa drogowego autostopu, które dały nam szanse otworzyć hotelowe drzwi wcześniej niż męska część naszej grupki.
Rowerowe zmęczenie szybko mija, wie to każdy, kto czasem korzystał z tego środka transportu. Jeszcze przed godziną 22 siedzieliśmy wszyscy razem przy kolacyjnym stole szczęśliwi, uśmiechnięci i wciąż zaskoczeni, że nie pokonały nas wzniesienia, noc, chłód czy kierowca idiota... Fakt, że część z nas osłabła przed metą, ale przejechane dziś kilometry bardzo trudnej trasy sprawiają, że mamy powód do zadowolenia, a nawet dumy.
I jeszcze moja specjalna laurka i podziw dla płci męskiej, bo z uśmiechem na twarzy i w świetnej kondycji pojawili się w drzwiach hotelu po 102 km dotkliwie męczącej trasy...Niski pokłon za wydolność organizmu, determinację i potęgę umysłu, ale też kupę zwykłego szczęścia.
Ja już piszę wniosek do szefa wszystkich wypraw, aby takich prób na siłę i morale grupy było jak najmniej w naszym rowerowym kalendarzu. Tylko czy rozpatrzy ją pozytywnie?
J. 3.05.2015
Komentarze
Prześlij komentarz