Wczesnym świtem budzi nas śpiew żurawi, ale tylko nas, bo dzieci śpią snem głębokim. Dziś kończymy pobyt w Kiermusach i mimo uzgodnionej wczoraj godziny pobudki tak trudno postawić je do pionu, a przed nami jeszcze pakowanie i zaplanowana zmiana miejsca zakwaterowania z kilkugodzinną przerwą w Osowcu. Najpóźniej o 10 mamy dołączyć do grupy, która wyrusza razem z nami na poznanie tajemnic lasu. Termin wydaje się zagrożony.
Już wieczorem dnia poprzedniego dzieci próbowały nas przekonać, że stanica w Kiermusach to najlepsze miejsce na ziemi i po co stąd wyjeżdżać ? Wyjątkowo zgodnie powtarzały, że będzie im żal tych najlepszych śniadań na świecie, wielkiego tarasu, super łazienki, basenu obok, uśmiechu miłej Pani Małgosi, gospodarza stanicy, pysznych obiadów w Tykocinie i przyjaznych jaskółek. Po co więc zmieniać miejsce i jeszcze ten las po drodze? Żadne moje argumenty nie trafiały, a tylko Pani Małgosi....brak miejsc, a na Wasze pokoje czekają już inni goście. Zapraszam w innym terminie.
Pobyt w Kiermusach kończymy kolejnym, świetnym śniadankiem ze specjalnym daniem dla naszego, małego mięsożercy. Jeszcze buziaki na do widzenia oraz podziękowania za troskę i klimat miejsca. Ruszamy dalej. Po blisko 50 km jazdy jesteśmy we wskazanym przez organizatora wyprawy miejscu. Zabezpieczamy skórę przed słońcem, leśnymi intruzami i w drogę. Czapki na głowach, w plecakach zapas wody, lornetki, lupy i odzież na wypadek załamania pogody. Przed nami 5 godzin edukacyjnej wyprawy szlakiem wilków, łosi, mrówek, dzików, saren, dzięciołów i wszelkiego leśnego dobra. Ma to być praktyczna nauka czytania przyrody.
Wędrujemy przez ostoję łosia, zaglądamy do stołówki wilków, poznajemy tajemniczą pułapkę mrówkolwa, zaglądamy do lisiej nory, odkrywamy niebezpieczną broń mrówek, poznajemy mieszkańców spróchniałego pnia, zgłębiamy sztukę tropienia zwierząt i ich rozpoznawania po kupach, rozpoznajemy kości zagryzionego przez wilków łosia czy znaki na korze drzew i tajemnicę wciśniętej w korę szyszki. Na koniec liczne pomoce dydaktyczne zgromadzone w ostatnim miejscu naszej wędrówki pozwalają chłonąć przyrodę wszystkimi zmysłami.
I gdyby jeszcze nie ten upał i ciągłe marudzenie kiedy koniec? Rzeczywiście pogoda nie była naszym sprzymierzeńcem....zabierała resztki sił i motywacji, aby zrobić kolejny krok. Muszę jednak przyznać, że nasz trener przyrody, co by to nie oznaczało, skutecznie zachęcał do odkrywania tajemnic lasu i potrafił zainteresować leśnymi ciekawostkami w czasie całej wyprawy. I dobrze, że upał nas nie pokonał i udało się dotrwać w zdrowiu do końca wędrówki, a w głowach zostało też co nieco i najważniejsze, że dzieci zdały egzamin na czwórkę z plusem. Dały radę, pokonały własne słabości i trudy wędrówki powłócząc odcinkami noga za nogą w piekącym słońcu. kurzu i chwała im za to !
Do Białowieży docieramy późnym popołudniem mocno zmęczeni. Mamy już tylko ochotę na sprawdzenie hotelowego menu. Z talerzy znika smakowity rosół Donalda, ciasto Marcinek, makaron z sosem śmietanowym i szynką, naleśnik Shreka, a z kubków czekolada Misia Uszatka. No cóż, jakoś nie dziwił nas brak zainteresowania mięsem z żubra czy jelenia. My stawiamy na lokalne specjały.. tatar i ragout z żubra oraz mięciutkie i aromatyczne mięso z jelenia. Chwilo trwaj, tym bardziej, że dzieciaki wreszcie ożyły. Zabawom w zgadywanki, opowieści różnej treści i poznawanie nowego miejsca trwały do późnej nocy, a przygotowania do snu i samo usypianie było błyskawiczne i praktycznie bezproblemowe. I jeszcze jedno....coraz częściej udaje im się przestrzegać zasady jeden mówi, reszta słucha. I jak tu nie powtarzać, że życie jest piękne, a dzieci otwarte na wiedzę.
J.12.08.2015
Komentarze
Prześlij komentarz