Przejdź do głównej zawartości

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.3

W czasie kolejnego pobytu w Wiedniu, udało nam się znaleźć czas, aby podreptać polskimi śladami w tym mieście. Odkrywanie kolejnych miejsc i polskich nazwisk związanych z Wiedniem wymaga więcej czasu niż ten, jakim tu zwykle dysponujemy. Jak znaleźć sposób, aby zobaczyć więcej niż czas pozwala...odpowiednio wcześniej przygotować trasę zwiedzania.?

Mam wiele satysfakcji, że o związanych z tym miejscem Polakach wiem więcej niż statystyczny Wiedeńczyk, ale wciąż zaskakuje mnie fakt, że tych polskich akcentów jest tu tak wiele, a ja wciąż wiem tak niewiele. 

Do Wiednia trafiamy w okresie, kiedy na wielu miejskich skwerach pojawiają się Bożonarodzeniowe Jarmarki z charakterystycznymi dla tego czasu przysmakami, wyrobami, pamiątkami, napojami i wystrojem. Tradycyjnie już, najwięcej zainteresowanych gromadzi się wokół straganów z gorącym winem i zakąskami. Nie ma chyba wiedeńczyka, który nie zatrzyma się w tym okresie, aby wypić chociaż jeden Weihnachtspunch na licznych, świątecznych straganach. Do miasta zjeżdża też mnóstwo turystów z całej Europy, aby cieszyć oko i podniebienie tą jedyną w swoim rodzaju przedświąteczną tradycją. My też nie gardzimy lokalnym punchem. Ceramiczny kubeczek ciepłego wina sprawia, że zaplanowana wędrówka polskimi śladami już nie wydaje się tak trudna i długa w czasie jesiennego chłodu i wilgoci.

Na początek dochodzimy do siedziby Zakonu Krzyżackiego. Jaki ma związek z nami ? Miejsce to zaprzecza ogólnemu przekonaniu, że Zakon Krzyżacki przestał istnieć po oddaniu hołdu królowi polskiemu Zygmuntowi I Staremu w 1525 roku. Co więcej.. Zakon nigdy nie został rozwiązany przez papieża, przetrwał burzliwe dzieje czasu i ma swoją siedzibę w Wiedniu w kompleksie domów przy ulicy Singerstraße 7. Tu też znajduje się kościół św. Elżbiety, który stał się głównym kościołem zakonu.

Wchodzimy na dziedziniec i do wnętrza kościoła. Naszą uwagę przykuwa jego nietypowy wystrój. Ściany boczne kościoła wyłożone są tarczami herbowymi oraz płytami nagrobnymi braci i rycerzy zakonu, w tym Wielkiego Mistrza Ulricha von Jungingena. Główny, gotycki ołtarz, przedstawia Mękę Pańską i należał do kościoła Mariackiego w Gdańsku, ale w XIX wieku został sprzedany przez Protestantów, którzy sprawowali pieczę nad kościołem. Dzisiejszy zakon jest zupełnie inny niż ten, który znamy z historii. Jego motto... leczyć i pomagać. Od 1929 r. zakon zrezygnował z charakteru rycerskiego, a ostatni Krzyżak brat-rycerz zmarł w 1970 r. Zakon pozostał wierny działalności szpitalnej i charytatywnej. Dziś w zakonie jest blisko 1000 osób, w tym trzech Polaków.

Dość blisko krzyżackiego kwartału, także w centrum miasta, w okresie świątecznych jarmarków, między 13-20 listopada, otwierana jest kaplica świętego Stanisława Kostki silnie związanego z Wiedniem. Święto liturgiczne w Kościele katolickim obchodzone jest od 13 listopada 1670, kiedy to Klemens X zezwolił zakonowi jezuitów na odprawianie mszy świętej i brewiarza o Stanisławie. Papież Jan XXIII, w 1962 roku, potwierdził trwający od 1674 r. patronat św. Stanisława Kostki nad Polską.

Urodzony w 1550 roku w Rostkowie na Mazowszu, jako młodszy syn kasztelana zakroczymskiego, w wieku czternastu lat wraz ze starszym bratem Pawłem i nauczycielem Janem Bilińskim wysłany został na dalszą edukację do jezuickiego gimnazjum w Wiedniu. Po zamknięciu internatu przez niechętnego jezuitom cesarza Maksymiliana II przybysze z Polski wynajęli stancję na tyłach pojezuickiego kościoła, w zachowanej do dziś kamieniczce na rogu ulic Kurrentgasse i Steindlgasse. 

W roku 1583, piętnaście lat po śmierci Stanisława, w jego mieszkaniu przy Kurrentgasse 2 urządzono skromną kaplice. W miejscu łóżka, gdzie Stanisław miał objawienia umieszczono ołtarz. Dopiero w połowie XVIII wieku z inicjatywy Marii Barbary Koller von Mohrenfels ozdobiono kaplicę bogatymi ornamentami i złoconymi stiukami. Nad ołtarzem wisi obraz Franza Stachera, przedstawiający Matkę Bożą z Dzieciątkiem, św. Barbarę i anioła podającego Stanisławowi komunię świętą. Jeden anioł podtrzymuję chorego Stanisława, a drugi trzyma zapaloną świecę. Rangę tego miejsca podkreśliła dwukrotna tu obecność cesarza Franciszka Józefa, a także ostatniego z panujących Habsburgów cesarza Karola I, który tutaj służył do mszy jako ministrant. 

Do kaplicy przychodzimy, gdy trwa polska msza i czytanie informacji o życiu, objawieniach, chorobie i głębokiej wierze jakiej doświadczał Stanisław, a maleńkie pomieszczenie pełne skupionych w modlitwie Polaków. Do dziś, w wiedeńskim Kunsthistorisches Museum wisi obraz zatytułowany Große Waldlandschaft mit dem hl. Stanislaus Kostka, czyli Wielki pejzaż leśny ze świętym Stanisławem Kostką co podkreśla popularność i znaczenie naszego rodaka dla tutejszego świata.

Wielokrotnie w czasie pobytów w Wiedniu mijamy galerię Albertina, a dwukrotnie odwiedziliśmy to królestwo klasycyzmu, przepychu, szyku monarchii habsburskiej i arcydzieł malarstwa. Dopiero od niedawna wiem, że to magiczne muzeum zawdzięczamy Albertowi Sasko-Cieszyńskiemu, Polakowi urodzonemu w 1738 roku jako syn jednego z najgorszych królów jakich Polska miała, Augusta III Sasa. Syn był przeciwieństwem ojca, dobrym żołnierzem i jeszcze lepszym gospodarzem. Ożenił się z Marią Krystyną, córką cesarzowej Mari Teresy, która w wianie dostała zrujnowane Księstwo Cieszyńskie.

Para postawiła Księstwo na nogi tak gospodarczo, jak społecznie. Rozwinęli przemysł, zajęli się edukacją poddanych. Po wczesnej śmierci Marii Krystyny, Albert przeniósł się do Wiednia i stąd kierował sprawami Księstwa Cieszyńskiego. Niestety, po śmierci żony już nie tak aktywnie. Sam wycofał się z życia publicznego i nie przykładał zbyt dużej wagi do spraw gospodarczych. Zlecił znanemu włoskiemu rzeźbiarzowi wykonanie, w wiedeńskim kościele Augustianów, nagrobka z dedykacją Uxori Optimae czyli Najlepszej Żonie, a sam zrozpaczony i samotny uciekł w sztukę.

Albert gromadził ryciny i dzieła dawnych mistrzów co dało początek Albertinie, od 1822 roku otwartej dla publiczności. Galeria, w której wiszą prace Dürera, Bruegela, Leonarda da Vinci, Boscha, Moneta, Picassa jak i wszystkie komnaty przepychu, to wciąż wielka gratka dla miłośników sztuki. Książę Albert zmarł w wieku 83 lat. Ponieważ nie miał własnych dzieci cały majątek odziedziczył jego przybrany syn, arcyksiążę Karol Ludwik. Habsburg. Nie zmienia to faktu, że założycielem, właścicielem i twórcą galerii Albertina był nasz rodak.

Wiek XIX daje Polakom silną pozycje na wiedeńskiej arenie politycznej co potwierdza m.in wybór Alfreda hrabiego Potockiego na stanowisko premiera Austrii. Ten ponoć najlepiej wychowany i wykształcony w tamtym czasie człowiek, dziedzic wielkiej fortuny, predestynowany do pełnienia wyższych funkcji państwowych, mający wielkie poparcie i uznanie cesarza, ogromne umiejętności zjednywania sobie ludzi i postrzegany jako człowiek dialogu, obejmuje urząd premiera Austrii. W poprzednich rządach Potocki był dwukrotnie ministrem, ale to w roku 1870 powierzono mu misję stworzenia gabinetu, którą pełnił przez blisko dwa lata. 

W czasach Franciszka Józefa I wielu Polaków tworzyło rząd Austro-Węgier. M.in w latach 1880-1891 bardzo silna władza spoczywała w rękach Polaka Juliana Dunajewskiego, któremu udała się niełatwa sztuka zrównoważenia budżetu cesarstwa. Dunajewski osiągnął to rozumną i oszczędną gospodarką budżetową, przezorną polityką walutową i reformami podatkowymi. Doprowadził nawet do nadwyżki w budżecie przez utrzymanie zakazu wybijania monety srebrnej obiegowej na rachunek prywatny w mennicy państwowej, podniósł kurs waluty austriackiej ponad wartość srebra o przeszło 20% oraz zapobiegł zwyżce cen rynkowych i przygotował reformę waluty na złotą. Wprowadził także podatki pośrednie oraz podwyższył cła na kawę i wyroby tytoniowe, podniósł podatki od cukru, nafty i opodatkował gry hazardowe. Ponoć, gdy minister Julian Dunajewski był w złym humorze, nawet cesarz Franciszek Józef wolał kontaktować się z nim przez posłańców. 

Dunajewski był znakomitym mówcą. Chętnie powtarzano jego efektowną antyniemiecką konkluzję, w Austrii nie ma narodu panującego, bo panujący jest tylko cesarz. Gdy Dunajewski obejmował urząd był politycznym konserwatystą, szanował austro-węgierską ideę państwową, ale też domagał się szacunku dla konstytucyjnego równouprawnienia narodów, zwłaszcza Polaków i Czechów. Pewnie wyobrażał sobie cesarstwo Habsburgów, w którym żywioły niemiecki, węgierski, polski i czeski osiągną porozumienie i równouprawnienie. Historia potoczyła się jednak inaczej. 

Jego portret do dziś wisi w budynku parlamentu w Wiedniu. Dunajewski był jednym z wielu Polaków, którzy zrobili wspaniałe kariery w państwie Habsburgów. Ministerstwem skarbu kierowali też inni Polacy jak Leon Biliński, Witold Korytowski, Seweryn Kniaziołucki czy Wacław Zaleski. Piastowali to stanowisko na przemian z wybitnym ekonomistą i współtwórcą szkoły austriackiej ekonomii Eugenem Böhm-Bawerkiem, który kontynuował politykę Dunajewskiego.

Premierem w latach 1895-1897 był Kazimierz Filip hrabia Badeni. Sam słynął ze zwięzłości wypowiedzi, co wpływowa wiedeńska gazeta Neue Freie Presse uznała za dobrą stronę jego słabej znajomości języka niemieckiego. Nie obawiał się przeciwstawić cesarzowi, gdy monarcha oponował przeciwko sprowadzeniu zwłok Adama Mickiewicza na Wawel. Władca Austrii docenił nieugiętą postawę Polaka i jego talent organizacyjny podczas organizacji wielkiej wystawy krajowej we Lwowie w 1894 roku i powołał go na urząd premiera Austrii. Niestety na krótko, mimo, że w powitalnym przemówieniu cesarz zapewniał, że z jego rządem chciałby współpracować do śmierci.

Rząd Badeniego upadł pod wpływem oporu Niemców i socjalistów po tym, jak wprowadził w Czechach równouprawnienie języków czeskiego i niemieckiego. Habsburgowie traktowali Czechów jako naród historyczny, nie przysługiwał im zatem przywilej posługiwania się w sądzie własnym językiem, władze finansowe nie przyjmowały podań pisanych po czesku i nawet kolejarze zapowiadali mijane stacje po niemiecku. Badeni zapłacił cenę za próbę zmiany tej rzeczywistości.

W państwie Franciszka Józefa żyło wiele narodów, ale w Wiedniu to Polacy robili wielkie kariery. Trzykrotnie byli premierami, a blisko 40 zostało ministrami. Oprócz ministrów skarbu czy premierów tutejszą dyplomacją w latach 1895-1906 kierował kolejny Polak Agenor Maria Gołuchowski, który uznał, że skoro nasze insurekcje nie prowadzą do niepodległości, to może lepiej, żeby Polacy więcej kalkulowali w polityce i działali z chłodną głową tak jak Niemcy czy Anglicy. Odrzucał nie tylko romantyzm i tradycję powstańczą, ale też polityczną empatię. Zainicjował za to dyskurs o zasadach i kompromisach ciągnący się niemal do ostatnich dni monarchii Austro-Węgierskiej. Zasadą miał być interes polski i krajowy, polem kompromisu wszystko co do niego prowadzi. W efekcie Galicja uzyskała autonomię, spolonizowaną administrację i szkolnictwo, a Polacy licznie przyjeżdżali do Wiednia, gdzie pracowali, tworzyli, uczyli się i i współtworzyli tutejszą rzeczywistość.

Wieczorem, korzystamy z zaproszenia do sławnej restauracji Marchfelderhof w Deutsch Wagram pod Wiedniem. Mamy tu wielką przyjemność delektowania się świetnie przyrządzoną gęsiną i wnętrzami, które zaskakują historią i nie pozwalają oderwać wzroku od wielkiej kolekcji różności, jaką zgromadzono tu przez dziesiątki lat jej istnienia. Tradycją miejsca stało się darowanie małych rzeczy przez sławnych ludzi, jacy tu kiedykolwiek zagościli. Ogrom zgromadzonych przedmiotów przyprawia o zawrót głowy, podobnie jak zdjęcia i nazwiska osób jakie korzystały z dobrodziejstwa tutejszej kuchni i wyjątkowej gościnności. Obsługa wskazała dla nas miejsca, gdzie w 1978 roku odpoczywał i biesiadował kardynał Karol Wojtyła w drodze do Rzymu na konklawe. Na ścianach zdjęcia wielkiego Polaka, a dla nas powód do szczególnej radości, ale i wielkie zaskoczenie, że w takim miejscu trafiamy na ślady naszego Papieża.

Pod koniec kolacji załoga Marchfelderhof zaskakuje nas dodatkowym bonusem niespodzianką... odśpiewano happy birthday, zaserwowano mini torcik, a kapela bezbłędnie zagrała polskie melodie. I pomyśleć, że wystarczyło przy wejściu do restauracji odpowiedzieć na pytanie czy jesteśmy tu z jakiejś specjalnej okazji ? A, że 2016 jest rokiem okrągłych rocznic i wydarzeń w naszym życiu.. dlaczego by nie potwierdzić?

Nie mamy wątpliwości, że restauracja ze swoją gościnnością i kuchnią, od początku swego istnienia, bardziej rozsławia miejscowość Deutsch Wagram, niż zwycięska bitwa, jaką Napoleon, ponad 200 lat temu, stoczył tu z wojskami austriackimi czy miejscowy zakład produkcji pistoletów glock.

J.14.11.2016 r































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.