Przejdź do głównej zawartości

PHNOM PENH.

Z Sajgonu, autobusem wyjeżdżamy do stolicy Kambodży, Phnom Penh. Na granicy wietnamsko-kambodżańskiej kolejka oczekujących, głównie miejscowych. Czeka nas jeszcze załatwienie wizy. Czuć tu jakieś napięcie w powietrzu i brak tego azjatyckiego luzu. Poza tym chaos wokół. Khmerscy tragarze łapią nasze bagaże na rozlatujące się dwukółki i gdzieś je wiozą. Staramy się nie stracić nad nimi kontroli, ale pieczątka w paszporcie równie ważna rzecz.

Urzędników granicznych wielu, ale sprawy wcale nie są załatwiane szybko i sprawnie.. Jeden obserwuje, drugi pisze, trzeci też coś pisze tylko w innym kajecie, kolejny wbija pieczątkę, a jeszcze inny rozmawia z pilotem jakby ustalał cenę za tę usługę. W końcu z paszportami w ręku ustawiamy się do okienka, w którym jeden z mundurowych, z groźną miną przygląda się nam, ogląda te nasze paszporty, jakby chciał coś zrozumieć i przekonać siebie, że wszystko OK. I chyba tylko udawał, bo w naszej grupie przez zwykłą pomyłkę doszło do zamiany paszportów dwóch osób. Ona podaje paszport Jego jako własny, a On odwrotnie. I co ? Nic ! Oboje otrzymują oczekiwaną pieczątkę.

Już za granicą przesiadamy się do khmerskiego busa i dalej do Phnom Phen. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wjeżdżamy w inny, biedny świat, świat ludzi zmagających się z głodem, chorobami, bezdomnością i wolą przetrwania każdego dnia. To taka Afryka w Azji. Kraj, który poza głównymi miastami, prawie nie ma infrastruktury turystycznej. Kraj bardzo doświadczony przez historie. Wojny domowe, najazdy, eksperymenty społeczne, które zniszczyły dorobek kulturowy i tutejszą gospodarkę, a reżim Pol Pota i Czerwonych Khmerów stworzył żyjącym tu ludziom piekło na ziemi, z którego wielu nie może wyjść do dziś.

Phnom Phen jest stolicą od XV wieku, kiedy to ówczesne centrum państwa Khmerskiego, Angkor, zostało napadnięte i złupione przez Tajów. Legenda głosi, że mieszkająca w okolicach dzisiejszego miasta, dama Phen pewnego wieczoru znalazła przyniesione przez rzekę drzewo koki. W wydrążonym pniu znalazła posążki Buddy i Wisznu, co znaczyło, że bogowie opuścili święte miasto Angkor i w tym miejscu postanowili założyć nową stolicę królestwa. Stąd nazwa Phnom Phen, czyli "wzgórze damy Phen."

Phnom Phen nie przypomina wielkiej azjatyckiej metropolii, jest tu zaledwie kilka asfaltowych ulic znajdujących się w centrum miasta. Reszta to drogi gruntowe z wielkimi dziurami. W dzień dość przyjazne, w nocy bywa niebezpieczne. Duże, hałaśliwe, choć z miłymi knajpkami, bulwarem i masą, ponoć fajnych klubów i z uliczną kuchnią... bogatą w owady, pyszne "pyzy" robaki i inne miniaturowe stwory smażone, grillowane i ponoć miło chrupiące.. Zwiedzamy odrestaurowany Pałac Królewski, Srebrną Pagodę, Wat Phnom, Tuol Sleng i Pola Śmierci. 

Nasza wycieczka po mieście, odwiedzone muzea i świątynie były jedynie preludium przed wizytą w byłym więzieniu Czerwonych Khmerów. Po tym co zobaczyłam, żadne z wcześniej poznanych tu miejsc nie zapadło tak mocno w mojej pamięci jak te związane z okrucieństwem czasów Pol Pota. 

Więzienie S21 to budynek szkoły średniej, który zajęli Czerwony Khmerzy, aby mieć gdzie praktykować swoje barbarzyńskie metody przesłuchań. W kilku salach, na wielkich tablicach, w równych rzędach wiszą zdjęcia więźniów, także kobiet i małych dzieci. Na ich twarzach widać ból i przerażenie. Khmerzy dokładnie dokumentowali to co się działo w więzieniu. Każdego więźnia fotografowano przed i po torturach... W niektórych celach na ścianach i podłodze widać jeszcze ślady krwi, których nie dało się domyć. W kolejnej sali wiszą obrazy przedstawiające sceny więzienne i tortury jakim byli poddawani aresztowani. Zostały namalowane przez jednego z więźniów, który przeżył. Zdjęcia więźniów, przyrządy tortur, cele więzienne jak i gołe ściany tego obozu koncentracyjnego wzbudzają uczucie ogromnego smutku i niezrozumienia. Na pozór budynek wygląda niewinnie. Na zewnątrz jest jeszcze boisko i bramki do piłki nożnej. Podwójny drut kolczasty, wąska gruntowa droga i dookoła domy, w których mieszkają ludzie. 

W 1975 Phnom Phen opustoszało. Domy dookoła Tuol Sleng zamieniono na sale tortur. Dziś na tej ziemi zaznaczonej krwią i bólem, znowu mieszkają ludzie. Z ponad 17 tys. więzionych tu w ciągu 5 lat przeżyło 7 osób! Opuszczamy to miejsce w szoku, milczeniu i przekonaniem, że już nic więcej tak mną nie wstrząśnie jak to miejsce. Niestety, nic bardzie mylnego.

Przed nami kolejne pełne tragizmu miejsce Pola Śmierci, gdzie masowo zabijano i grzebano ofiary reżimu. Gdy władzę przejęli Czerwoni Khmerzy, rok 1975 ogłosili Rokiem Zero. Głosili, że stworzą nowe, lepsze państwo oparty na równości i wspólnej własności. Twierdzili, że aby umożliwić komunistyczny rozwój należy cofnąć się do społeczeństwa rolniczego, zburzyć stary zepsuty system, którego podstawą byli ludzie wykształceni. Zaczęto więc zabijać intelektualistów, skrupulatnie sprawdzano życiorysy wszystkich ludzi, sprawdzano kto czym się zajmował przed rewolucją. O wyroku śmierci często decydowała znajomość języków obcych, noszenie okularów, zbyt delikatne dłonie. Pozostałych wysiedlano na wieś, gdzie po kilkanaście godzin dziennie musieli pracować przy uprawie pól ryżowych. Dotyczyło to także chorych, dzieci i starców. Przeżyli tylko ci najsilniejsi. Wiele osób umarło z głodu i z choroby. Nie było lekarzy, dopuszczano tylko rzadko skuteczne tradycyjne sposoby leczenia. Odbywały się publiczne egzekucje, mordowano ludzi na przykład za to, że zakochali się w sobie bez zgody władz...

Zabici chowani byli w masowych grobach. Ze względu na oszczędność amunicji egzekucje często przeprowadzano przy użyciu młotów, siekier, łopat, zaostrzonych kijów bambusowych lub plastikowych worków na śmieci poprzez uduszenie. Gardła ofiar podrzynano chropowatymi liśćmi palmowymi, główki noworodków rozbijano o pnie drzew. Niektórym z ofiar kazano kopać własny grób. Z powodu wycieńczenia kopali bardzo płytko Żołnierze przeprowadzający egzekucje w większości byli nastolatkami chłopskiego pochodzenia, obojga płci. Słuchamy tych okrucieństw i chodzimy po tych Polach Śmierci. Pod nogami ludzkie kości, resztki ubrań. Stoimy przy drzewie, na którym na oczach matek rozbijano dziecięce główki. Przed wyjściem otacza nas grupka dzieci, łapią nas za rękę i krzyczą jedno przez drugiego." weź mnie, jestem dobry". Łzy same cisną się do oczu i chciałoby się uciec jak najdalej. No cóż my możemy, a one?

Trzeba więc pamiętać, że Kambodża to nie tylko wspaniałe monumentalne budowle i piękna przyroda, ale także miejsce zagłady tysięcy osób. Żyjący tu ludzie do dziś jeszcze nie otrząsnęli się z traumy jaka ich spotkała i trudno znaleźć w Kambodży osobę, która w czasie rządów Pol Pota, nie straciła kogoś bliskiego. Wiele osób ma poważne problemy psychiczne, w całym kraju jest ponoć tylko 20 psychiatrów i nie ma żadnego szpitala psychiatrycznego. W więzieniach często strażnikami były nastoletnie dzieci, studenci, młodzi chłopcy i dziewczęta, którym dawano karabin i robiono pranie mózgu.. 

Duża część kraju jest wciąż zaminowana. Nie wolno zejść z wyznaczonej drogi, chociaż i tu zdarzają się wypadki. Z soczyście zielonymi polami kontrastują ostrzegawcze, czerwone tablice z wymalowaną trupią czaszką. Na ulicy co chwilę widać kogoś z urwaną nogą i nie widać ludzi starszych, a jedynie mnóstwo dzieci i nie widać żebrzących mimo powszechnej biedy. W czasie dyktatury Czerwonych Khmerów w latach 1975-79 zginęło według różnych źródeł od 1,5 do 3 mln ludzi, czyli 1/3 ówczesnej ludności Kambodży.

Kambodża to zupełnie inny świat niż te poznane wcześniej. Fascynuje dzikością i dziewiczym pięknem, a jednocześnie budzi grozę swoją historią. Już wiem, że podróżowanie po Kambodży raczej nie przypomina sielankowej wycieczki. Sytuacja społeczno - polityczna nie jest stabilna. Kraj wciąż dochodzi do siebie po krwawych rządach Czerwonych Khmerów, którzy do dnia dzisiejszego nie odpowiedzieli za swoje zbrodnie. Kambodża zostawia ślad w pamięci i sercu, smutek, refleksje i nie pozwala zapomnieć. Niestety.

J.28.02 i 1.03.2010

























 


















































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.