Po kilku dniach przestałam już szukać śladów dawnej wioski rolniczej. Wiem już, że ta zniknęła w drugiej połowie 20 wieku i pewnie na zawsze. Trzeba więc cieszyć się tym co jest, czyli turystycznym charakterem miasteczka. Jak dla mnie szału nie ma, ale nikt nie powiedział, że znajdę to co chcę. Dziś gmina Soelden to ponad 3200 mieszkańców, dla których główną zawodową aktywnością jest obsługa tabunu turystów, którzy pojawiają się tu każdego roku.
W czasie całego pobytu sprzyja nam pogoda. Temperatura tylko raz spadła do minus 14 stopni w dolinie i ponad minus 20 na narciarskich trasach. Zwykle oscyluje wokół kilku kresek poniżej zera. Raz pada śnieg, raz słońce i chmury gonią na zmianę po niebie. Czasem dokucza nadmierna wilgotność powietrza i mroźny wiatr.
Wysoko w górach, miłośnicy nart i deski, pokonują dziennie kilkadziesiąt kilometrów tak przy mroźnej, śnieżnej i wietrznej aurze, jak w ostrych promieniach słońca. Przyjazna warstwa śniegu pokrywająca góry i dolinę cieszy oko i zachęca nie tylko do długich zjazdów, ale i spacerów. Czasem zawieszam wzrok na rozświetlonych słońcem stokach gór czy tradycyjnej architekturze, ale marzenie o dłuższym niż kilkudniowy tu pobyt powinnam między bajki włożyć.
Soelden to świetnie naoliwiona maszynka do zarabiania pieniędzy, co pewnie pozwala na dostatnie życie jej mieszkańcom. Czasy biednego Tyrolu dawno odeszły w niebyt. Niestety, nawet ten wyższy poziom życia nie pozwala tubylcom zbyt długo się nim cieszyć. Moja wizyta na miejscowym cmentarzu mocno mnie zaskoczyła, gdyż średnia wieku zmarłych to 40-50 lat .. Dlaczego? A kto to wie ? Może to zdrowe życie, gdy przyjeżdżamy tu po chwile relaksu, ale gdyby przyszło nam żyć w tym turystycznym matriksie długie lata..?
Każdego wieczoru jak bumerang wracało pytanie... gdzie i co dziś jemy? Niestety, tylko kilka lokalnych restauracji zasługuje na uwagę i jest polecana przez odwiedzających. My podążamy za opiniami większości, ale też staramy się każdorazowo nazwać własne, smakowe zachcianki i wybierać miejsca z nadzieją na zaspokojenie nie tylko głodu, ale i oczekiwań co do estetyki miejsca. Czy się udało?
Tylko raz byliśmy mocno rozczarowani tym co trafiło na nasze talerze. Teoretycznie wszystko wskazywało na dobry wybór miejsca, bo krótka, ale zróżnicowana, burgerowa karta, oryginalne wnętrza, mnóstwo ludzi każdego wieczoru i ciastko brownie na deser. Niestety, tym razem zaspokoiliśmy jedynie głód, a ochoty na zatrzymanie smaków i ewentualny tu powrót zabrakło.
Raz udało się namówić kucharza włoskiej knajpki na przygotowanie ulubionego krewetkowego zestawu z nutą czosnku, masła i pietruszki, które zachwyciły moje szczęście, a radość w jej oczach po wyczyszczeniu talerza ...bezcenna. Także wieczór z raclette i czekoladowym founde, cieszył podniebienia nas wszystkich, a które to smakowe doznania obiecaliśmy powtórzyć po powrocie do Wiednia.. Nie mogę nie zarejestrować zbiorowego pomysłu na samodzielną kuchnie apartamentową czyli ryż lub makaron z dużą ilością warzyw,koniecznie brązowymi pieczarkami i na zmianę z mięsem lub krewetkami i ...no cóż bez nadmiaru aromatów, ale syto i smacznie, i co ważne przy wkładzie pracy własnej.
Tylko z opowieści wiem, że mnóstwo zachwytów wzbudził też kaiserschmaren i inne smakowitości w najlepszej restauracji w Soelden przy narciarskiej trasie numer 11, w magicznych wnętrzach 300 letniej chałupy, podobnie jak lady steak z wołowiny Angus w kolejnej włoskiej knajpce na trasie naszego zimowego relaksu. Smak tego ostatniego osobiście potwierdzam i polecam.
J. 20.01.2016
Bardzo ciekawie opisane miejsca :) Przyznaję, że zrobił na mnie ten wpis duże wrażenie. Sama jeszcze tam nie byłam, ale może będzie to jedno z kolejnych miejsc, które zobaczę :) Myślę, że warto też zajrzeć na platformę http://blogbooster.pl/ :) Dzięki niej znajdziesz dodatkowych odbiorców :) To pomoże w zyskaniu nowych czytelników!
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za przyjazny komentarz i kontakt na platformę. Oczywiście zajrzę.
Usuń