Poniżej dużo kulinarnych i odrobinkę innych wspomnień. W Dniu Babci mierzymy się z miejscem rozsławionym przez Jamesa Bonda. Co to oznaczało w praktyce? Spotkanie naszej grupki w restauracji Eis Q na stacji górskiej Gaislachkogel na wysokości 3058 m n.p.m, gdzie w grudniu 2014 roku była wielka gorączka Bonda. To tu kręcono sceny do nowego filmu SPECTRE 007. Nawet krótki pobyt, posiłek oraz możliwość zrobienia zdjęć na Gaislachkogl czy zjechanie z niego, jest tak legendarne jak sam James Bond, a więc decyzja o spotkaniu w tym miejscu, złapaniu tutejszego klimatu czy posmakowaniu kuchni nie budziła żadnych wątpliwości.
W południe wyruszam kolejką górską na spotkanie z moją sportową gromadką na szczycie Glaislachkogl. Wita nas znakomita restauracja otwarta w 2013 roku i po krótkim oczekiwaniu na wolny stolik zasiadamy w tym magicznym miejscu, które w filmie pełniło rolę biura. Praktycznie wszystkie stoliki zajęte lub zarezerwowane przez spragnionych wrażeń smakowych i wzrokowych. W końcu zasiadamy przy stole w tym najbardziej spektakularnym budynku ze względu na tak wysokie położenie. Szklana fasada minimalistycznej bryły błyszczy w słońcu i zapiera dech w piersiach podobnie jak majestatyczny krajobraz Alp Oetzal wokół niej czy oryginalne i równie minimalistyczne wnętrza restauracji. To tu złoczyńca Christoph Walz realizuje swoje diabelskie plany w filmie SPECTRE, a Bond pokonuje zło tego świata. Ot, magia Hollywood jak powiedział jeden z naszych towarzyszy !
Na początek zamawiam drink Bonda czyli polska wódka Belvedere z martini i oliwką. I nie smak był dla mnie atrakcją, bo osobiście nie przepadam za wszelkimi alkoholowymi mieszankami, ale chciałam w tej magicznej scenerii trzymać w ręku kieliszek, w którego tworzeniu mamy także swój udział. Ot, taki dodatkowy smaczek, może nawet duma i polski akcent tak w Bondzie jaki i w Eis Q. Polecamy też m.in tatar, genialną zupę marchewkowo -imbirową, bulion, kawiorowe czekadełko, desery oraz jedwabne wręcz espresso.
I jeszcze Dzień Dziadka, kiedy wędrujemy do restauracji Regina, bo kuchnia ponoć znakomita i godna polecenia. W ten ostatni wieczór w Soelden znowu wybieramy potrawy wg osobistych preferencji i zachcianek. Wszystkie serwowane dania zaskakują wielkością i scenografią potraw. Ważne, że po skończonej kolacji mieliśmy siłę na szybki, powrotny marsz do apartamentu, bo tej nocy niska temperatura powietrza i jego wilgotność doskwierała wyjątkowo silnie.
Na koniec odpowiedź na pytanie czy warto było tu dotrzeć ? Miejsce polecam głównie miłośnikom sportów zimowych, dla których przygotowano piękne trasy zjazdowe czy wyjątkowe bogate apres- ski Soelden stara się każdego dnia, aby to właśnie oni wyjechali stąd nie tylko z najlepszymi wspomnieniami czy mniej zasobnymi portfelami, ale też mocnym postanowieniem 'do zobaczenia znowu', a dla tych szukających ducha miejsc, tradycji, lokalnej kuchni czy śladów przeszłości polecam inne kierunki.
No cóż, następnym razem postaram się z większą starannością przyjrzeć propozycjom zimowego urlopu, bo adrenalina, tak mocno turystycznego miejsca, to jednak nie moja bajka. Ale pomysł na wspólne, wieczorne remiki podobnie jak kierki w Białowieży, okazał się strzałem w dziesiątkę. Wzajemna rywalizacja i praktyczne ćwiczenia umysłu dawały nie mniej radości niż końcowe wyniki tych karcianych zmagań. Znowu najmłodsi okazali się najlepszymi, a przyjęta przez nich strategia, a może jej brak, najbardziej efektywną.
Mam też nadzieję, że roztargnienie i bałaganiarstwo dzieci będzie mniejsze w czasie kolejnego z nimi wyjazdu, a ich bagaże spakowane wg. metody bardziej doświadczonych w bywaniu tu i tam. Mam też nadzieję, że okazji do występów, na miarę najlepszych przedstawicieli stand up i komicznych sytuacji jakich doświadczaliśmy słuchając ich oratorskich popisów, będzie równie dużo jak w czasie obecnego. Mam też nadzieję, że kolejny wyjazd będzie tam, gdzie o łączność ze światem będzie trudniej, a czas bez komórki w ręku zdecydowanie dłuższy.
Niestety, droga powrotna do Wiednia była wyjątkowo trudna i długa. Duży ruch samochodowy i kontrole jakie pojawiły się na przejściu Niemcy-Austria tworzyły liczne korki. Objazd przeszkód mocno wydłużył czas naszego przejazdu i jakby tego było mało pokonanie ostatnich 30 km zajmuje nam ponad godzinę. Wiedeńskie ulice pokryła gruba warstwa zmrożonego śniegu. Wreszcie jesteśmy. UFF! Szybka regeneracja sił i wyjście na domowe raclette. Dojście kilkuset metrów do miejsca ze stołem pełnym ciepła, barw, smaków i bardzo rodzinną atmosferą, nie sprawiło nam już żadnych problemów mimo mocno zimowej i mroźnej aury.
I jeszcze jedna wyjazdowa obietnica, którą udało się dotrzymać czyli...jazda na łyżwach. W kolejnym dniu uzbrajamy stopy, aby kilka godzin krążyć uliczkami przed wiedeńskim Ratuszem, gdzie jak co roku rozkłada się lodowy kram dla chętnych i odważnych. Niestety, moje łyżwiarskie popisy były wyjątkowo krótkie i nie mogę potwierdzić, że tych umiejętności nie zapomina się jak jazdy na rowerze. Potwierdzam zaś, że późnym wieczorem zjadłam najlepszego ponoć burgera w Wiedniu z takim samym apetytem jak moja aktywna, łyżwiarska gromadka, bo obserwacja świata pochłonęła nie tylko mój czas, ale i energię, a tę musiałam jakoś doładować. Czyż nie?
J. 21-24.01.2016
Komentarze
Prześlij komentarz