Przejdź do głównej zawartości

z LUKKA na wyspę ELBA.

Dziś żegnamy nasz hotelik w Buggiano, aby jeszcze przed nocą dotrzeć do kolejnego na wyspie Elba. Po drodze zajeżdżamy do miasta Lukka i Piza. Pierwsze z nich jest pięknym i mało w Polsce znanym toskańskim miastem. Dla miłośników Toskanii niewątpliwie warte odwiedzenia. Nie jest zbyt rozległe i jako jedyne włoskie miasto otacza w całości pierścień murów obronnych z jedenastoma bastionami i sześcioma bramami.

Lukka to starożytne miasto założone przez Etrusków. Już w czasach rzymskich, jako bogaty region rolniczy, cieszyło się dostatkiem, a w IX i X wieku było głównym miastem Toskanii. Później bogaciło się jeszcze na handlu jedwabiem. Na początku XIX wieku, aż do przyłączenia do księstwa Toskanii, stanowiło niezależne księstwo pod panowaniem Burbonów. Dalsze dzieje Lukki toczyły się już w ramach zjednoczonej Italii. Dziś to spokojne miasteczko, a wzdłuż rzecznych wałów, na miejskim skwerze, w cieniu drzew, wielu mocno "zapracowanych" rozmowami o życiu i pojedynczych spacerowiczów, i niewielu turystów. 

Stare centrum miasta całkowicie zamknięto dla ruchu, a w wielu miejscach mogą parkować wyłącznie mieszkańcy. Nasz samochód udaje nam się postawić poza tym obszarem i ruszyć pieszo wzdłuż murów miejskich. Dziś to teren rekreacyjny z zieloną fosą i pięknymi platanami dającymi nam ochłodę od upału i mnóstwem rowerzystów.

Skarbem Lukki, jest romańska i gotycka architektura, a najważniejszym zabytkiem Katedra Duomo di San Martino i dawny amfiteatr przerobiony na Piazza dell’Anfiteatro z domami o elewacjach od żółtego do ciemno ceglastego wokół i rzeka Arno. ..tak piękna jak groźna. Miasto ma typowy dla innych zabytkowych, włoskich miast i miasteczek układ czyli małe place, wąskie uliczki, wśród których można się zagubić. 

A Piza ? No cóż. Kiedyś leżała nad samym morzem. Od XV w. już nie, kiedy odkładające się osady rzeczne odcięły miasto od wód morskich na odległość blisko 10 km. Miasto mało ciekawe. Pozytywne wrażenie robi sam plac z Katedrą i Babtysterium, gdyby tylko nie te tłumy turystów, tandetne stragany i lokalni sprzedawcy podróbek wszelkiej maści.

I jeszcze sama wieża. Po latach prac ustabilizowana i otwarta dla turystów. Już można podziwiać widoki z wieży po pokonaniu 300 stopni, ale to podobno tylko dla odważnych, bo wejście przyprawia o mocny zawrót głowy. La Torre di Pisa, czyli dzwonnica katedralna jest rzeczywiście krzywa, bo odchylona od pionu o 4 stopnie.... Budowana od 1173 r., ukończona dopiero w XIV wieku wykonana z różnych odcieni marmuru. Już w kilka lat od rozpoczęcia budowy zaczęła się przechylać i jest przykładem jak nie powinno się budować na niestabilnym podłożu i słabych fundamentach. 

Plac wokół czyli Piazza del Duomo, zwany też Placem Cudów, wpisano na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO i jest główną atrakcją Pizy. No i samo Baptysterium stojące z przodu Katedry przyciąga uwagę nie mniej niż ona sama, bo to największe w Włoszech i poświęcone św. Janowi Chrzcicielowi. Budynek w stylu romańskim, ze znacznie później ukończoną kopułą w stylu gotyckim, bogato zdobiony na zewnątrz i nieco orientalnym charakterze. Wewnątrz piękna ambona wyrzeźbiona przez Nicola Pisano i przez wielu uważana za zwiastun renesansu. Warto wejść do Baptysterium, szczególnie kiedy co pół godziny osoba z obsługi pokrzykuje śpiewnie we wnętrzu, testując jego akustykę i fantastyczne echo.

Z Pizy mamy już blisko do Piombini, gdzie wjeżdżamy na prom Moby. Podróż spokojna, wręcz senna. I po blisko godzinie stawiamy nogę na wyspie Napoleona, największej w archipelagu wysp toskańskich. Wyspa znana na całym świecie jako miejsce wygnania cesarza Francji w 1814 ma do zaoferowania piękne plaże i krystalicznie czyste, błękitne morze, a do tego bogaty krajobraz, którego opisy sprawiają, że to jedno z miejsc, gdzie chcieliśmy być.

Z portu w Portoferraio, po północnej stronie wyspy, wyruszamy wprost do hotelu Il termine tym bardziej, że słońce już dawno zniknęło za horyzontem. Wiedzieliśmy, że wybrany hotel stoi w parku narodowym, na wzgórzu i prowadzi do niego szutrowa droga, ale nie wiedzieliśmy, że to blisko 3 km bardzo krętej, górzystej i trudnej dla kierowcy drogi, tym bardziej, że mieliśmy za sobą dość intensywny dzień. 

Mimo zmęczenia, ostatni odcinek trasy i przejazd przez gaj oliwny, bardzo nas ucieszył i zregenerował umysł. W końcu jesteśmy. Powitał nas lekko zakręcony Matteo, właściciel kamienno-drewnianego domu gdzieś na końcu świata i elegancki, dowcipny kelner Carlo. Miejsce niewątpliwie wyjątkowe i z duszą, ale my oszołomieni i zmęczeni mocą dzisiejszych wrażeń, i przejechanych kilometrów, nie potrafimy dostrzec zbyt wiele. Dzień kończymy w maleńkiej hotelowej jadalni, raptem 4 stoliki, mocno rodzinna atmosfera, a jedzenie wyjątkowe, o unikalnym smaku, kolorycie i sposobie podania. Ach i te ryby łowione przez właściciela, wyśmienite wino i limoncello po kolacji. Piękny i zaskakujący ten świat.

J. 1.05.2013







































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.