Przejdź do głównej zawartości

Zachodnia ELBA.

Dziś kolejny dzień na Elbie, tym razem po jej zachodniej stronie. Odwiedzamy Capoliveri, czterotysięczne miasteczko położone na wysokości 167 m n.p.m, na wzgórzu Monte Calamita. Nazwa miasteczka jest również nazwą gminy, w skład której wchodzi jeszcze kilka nadmorskich osad jak Lacona, Madonna delle Grazie, Morcone, Pareti i Innamorata.

Do Capoliveri docieramy w trakcie włoskiej siesty, kiedy aktywność mieszkańców praktycznie zamiera.  Samochód pozostawiamy na jednym z kilku parkingów i ruszamy pnącymi się w górę uliczkami w stronę centrum. Od czasu do czasu mijamy podobnych nam, ciekawskich turystów. Wokół cisza i spokój. Co chwila zatrzymujemy się, aby podziwiać malownicze obrazy wyłaniające się pomiędzy dachami czy ścianami domów. Im wyżej, tym więcej barw, ciekawych zaułków, a w oddali błękitna, płaska tafla morza.

W kolejnej osadzie  Elby, Marina di Campo stawiamy nogę na najdłuższej promenadzie i piaszczystej, czystej plaży. Na dopełnienie fajnych wrażeń, w lokalnej knajpce tuż przy brzegu morza, zamawiamy morskie menu..zupę rybną, muszle i ostrygi. Miły kelner podaje i zaleca użyć papierowe fartuszki i śliniaki ochraniające ubrania przed nieuwagą konsumenta. Jak tu nie ulec namową ? 

Dalsza droga należy do tych bardziej widowiskowych. Z jednej strony ściana skał z drugiej morskie urwiska, ukryte plaże, zatoczki, ostre słońce i szum morza w tle. Po dojechaniu do Marciana zaskakuje nas niesamowita zmiana klimatu, zimne morskie powietrze, nisko zawieszone chmury, gęsta mgła i urocza kolejka na Monte Capanne, 1017 m n.p.m, najwyższy szczyt na Elbie. Wagonik  w kształcie żółtego koszyczka, który mieści tylko 2 dorosłych, wiezie nas w górę, aby po około pół godziny, gdy mgła ustąpiła, cieszyć oko pięknymi widokami  na dolinę. 

Na koniec naszego objazdu zachodniej Elby, Marciana Marina, dwutysięczne miasteczko pełne galerii, sklepików, straganów  tutejszego rękodzieła i wyrobów wszelakich. Naszą uwagę zwraca bogato zdobiona ceramika z charakterystycznymi dla regionu dekoracjami.

W drodze do hotelu zatrzymujemy się jeszcze na plaży w Proccio. Nie łatwo tu o parking, bo większość dedykowana jest gościom tutejszych hoteli. Mimo to, nie mogło zabraknąć tej plaży na naszej mapie przejazdu po Elbie. Piaszczysta i długa, a takich plaż na północy Elby jest niewiele. Dziś wyjątkowo pusta i chyba najpiękniejsza ze wszystkich tu napotkanych. W promieniach zachodzącego słońca siadamy na łyk piwa i chwilę oddechu po całym dniu wrażeń. Ciepło, bezwietrznie, szum morza i leniwy ruch fal i jak tu ruszać dalej?

Już mocno zmęczeni całodniową wyprawą dojeżdżamy na kolacje w kamiennym domku na końcu świata. I kiedy wydaje się, że już nic nie przełkniesz, bo marzysz tylko o łóżku, kolejne miłe zaskoczenie. Na stole znowu pojawiają barwne i smaczne potrawy, domowe nalewki i wina. I jak tu rezygnować z takich przyjemności tym bardziej, że jutro przyjdzie nam się rozstać z Matteo i domkiem na końcu świata? Czas na powrót do naszych kątów i przygotowywanie się do myśli o końcu toskańskiej przygody. 

J.03.05.2013




















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.