Przejdź do głównej zawartości

ISFAHAN, bajkowa stolica dynastii Safawidów.

Dzielnica ormiańska, Dżulfa z katedrą Vank z XII wieku to miejsce, od którego zaczynamy naszą przygodę z Isfahanem. Wsłuchujemy się w tragiczną historię Ormian, których niegdyś przygarnęli Persowie, a którzy stanowią dziś majętną i najliczniejszą społeczność chrześcijańską w Iranie. 

Rząd Iranu zapewnia im wolność w celebrowaniu zwyczajów łącznie z produkcją alkoholu na potrzeby własne. Irańskich Ormian można podzielić na dwie grupy, mieszkających na terenach historycznie ormiańskich „u siebie”, w północno zachodnim Iranie oraz Ormian emigrantów przymusowych lub dobrowolnych szukających na terenie Iranu lepszych warunków bytu. W XX wieku znaczną przewagę liczebną zyskała grupa druga. Początki współczesnej struktury społecznej Ormian sięgają początków XX wieku i masowej eksterminacji narodu ormiańskiego przez Turków. Prześladowani Ormianie uciekli do Iranu, gdzie zostali przyjęci i zaakceptowani jako chrześcijańska społeczność. Obok katedry Vank mamy możliwość zwiedzenia muzeum historii, religii, kultury i zwyczajów Ormian. Ta ich troska, aby „zatrzymać w czasie” przeszłość wzbudza moje silne emocje. Piękna ekspozycja obrazów, relikwii, ikon, licznych zdjęć, narzędzi codziennego użytku i kultu religijnego, fragmentów tkanin i strojów pokazują piękno narodu i kultury w zetknięciu z okrucieństwem wojny i koniecznością emigracji. Sama dzielnica wyraźnie bogatsza od innych, staranna architektura, liczne kafejki, a kobiety w czadorach to tak rzadki widok.

Isfahan to też kilkanaście mostów na rzece Zajanderud, która swoim kamienisto gliniastym korytem nie przypomina rzeki i aż trudno uwierzyć, że czasem to miejsce wypełnia się mnóstwem wody, a powodzie nie są tu rzadkością. My docieramy na historyczne mosty Si-o-se Pol, Szahrestan i Chadżu. Najstarszy ma 4300 lat. Oba są dziś miejscem spotkań mieszkańców, traktem tylko dla pieszych i przykładem kunsztu budowniczych. Pod ich sklepieniami tętni życie. Jedni słuchają popisów wokalnych młodego mężczyzny, inni wyraźnie poruszeni omawiają znane sobie tematy, jeszcze inni mocno gestykulują i popisują się oratorską sztuką. Młodzi i starsi, mieszkańcy i turyści, barwnie, radośnie, przyjaźnie. 

Wzdłuż pustego koryta bujna, soczysta zieleń . Aż trudno uwierzyć, że na pustyni, u podnóża góry Zagros, można tak bardzo zatopić miasto w ogrodach, parkach, klombach. Nawet pasy drogowe oddzielane są zielenią kwiatów i krzewów. Isfahan to kolejne potwierdzenie, że irańczycy do perfekcji opanowali system gromadzenia wody i jej dalszej dystrybucji w okresach suszy. Potężne zbiorniki, wielokilometrowe kanały i systemy irygacyjne schowane pod warstwą ziemi sprawiają, że zapominamy o pustyni wokół. Woda trafia precyzyjnie pod wskazany adres. Chłód i świeże powietrze daje wyjątkowo bujna roślinność, wielość parków i zielonych skwerów wzdłuż koryta rzeki. Wszystko zadbane, przystrzyżone wręcz perfekcyjnie zaprojektowane. Zaskakuje tym bardziej, że średnio roczna liczba opadów to tylko 150mm, a temperatura zima spada do minus 10 stopni.

Wyruszamy na przedmieścia miasta do zoroastryjskiej świątyni ognia z VI w. n.e., Wysoka temperatura powietrza i brak pełnej satysfakcji w kontaktach z podobnymi miejscami kultu sprawiają, że rezygnuję z tych wrażeń na rzecz pobytu w cieniu pobliskiego parku. Z podobnie myślącymi towarzyszami wędrówki i irańskim pilotem ruszamy w kierunku terenów zielonych z nadzieją na chłód i łyk aromatycznej herbatki. Reszta grupy kamienistą trasą rozpoczęła mozolna wspinaczkę w górę i pewnie z nadzieją, że warto. 

W parku zaskakuje nas liczba biesiadujących Irańczyków. Mnóstwo ludzi siedzących na matach, dywanach, kocach. Otoczeni dziećmi, samowarami, fajkami wodnymi, zestawami garnków, owoców, talerzy, zwyczajnie piknikują. Nikt nie grilluje, nie krzyczy, ale wszyscy bacznie nas obserwują. Dziś piątek, a więc ich dzień święty, nasza niedziela, czas na relaks i rodzinne spotkania. Pilotka irańska wyjaśnia, że to ich ulubiony sposób spędzania czasu wolnego, właśnie w parkach, bezpośrednio na trawie cały świąteczny dzień. Wokół słyszymy „halo, skąd jesteście ?, Jak się czujecie? Czy możemy z Wami porozmawiać po angielsku ? Czy możemy Wam pomóc? Czy możemy zrobić wspólne zdjęcie? 

Jedna z rodzin zaprasza nas do siebie na kocyk i wyglądają na szczęśliwych, że przyjęliśmy ich zaproszenie. Częstują owocami, pytają skąd i dokąd jedziemy, jak nam się tu podoba, ile mamy dzieci ? Czy mamy mężów?. Opowiadają o sobie, a nasza irańska tłumaczka stara się nadążyć. Na koniec naszego spotkania, gdy arbuz zniknął z porcelanowych talerzy, a widok schodzących z góry naszych współtowarzyszy kazał nam kończyć naszą biesiadę, jeden z mężczyzn wyrasta przed nami z workiem lodów na patyku i zachęca do konsumpcji. Cała rodzina zaprasza też na dalszą część biesiady, na wspólny lunch. I jak nie uwierzyć w ich otwartość, szczerość i gościnność. Wypoczęte, zrelaksowane i bogatsze o doświadczenia wracamy do samochodu, do tych zmęczonych, spoconych i doświadczonych inaczej.

Tych serdeczności doświadczamy regularnie. Machają z samochodów, uśmiechają się szeroko, podchodzą sami, aby zamienić kilka słów. Idąc ulicą dostałam roże od młodej kobiety z pięknym uśmiechem i słowem "welcome", a kolega z grupy od mężczyzny. W naszych umysłach zapala się lampka ostrzegawcza, ale Ola i pilotka uspakajają. To wyraz sympatii i gościnności, żadnych obaw. Tylko jedno ostrzeżenie pod naszym adresem. Może się zdarzyć próba nadmiernego zbliżenia mężczyzn w stosunku do nas kobiet np. fizycznego otarcia. W takim przypadku słowa „ bad Muslim” powinny ostudzić zapędy, przestraszyć i zawstydzić spragnionego wrażeń mężczyzny. I zdarzyło się, że do jednej z nas, dwóch młodych chłopaków skierowało słowa mało eleganckie, nadmiernie życzeniowe, zabarwione seksem.” w stylu „ ale bym Cię ….” Trafiło na zdecydowaną osobę, która szybko przywołała ich do porządku. Ku naszemu zaskoczeniu, po kilku minutach obaj młodzieńcy zawrócili i przeprosili za swoje zachowanie i to dopiero wywołało nasze wielkie zdziwienie.

Przed Mauzoleum Manar Dżamban, słynącym z trzęsących się minaretów znowu mnóstwo osób gotowych na pogawędkę z nami i wspólne zdjęcia. Szkoda tylko, że zakazano ruszania minaretami na potrzeby zwiedzających. Możemy tylko uruchomić naszą wyobraźnię i znowu pochylić się przed kunsztem budowniczych, którzy tworzyli „elastyczne” wieże, by chronić piękno budowli przed siłą trzęsień ziemi.

W dobrych nastrojach i kondycji docieramy do pałacu 40 kolumn, a tu kubeł zimnej wody na rozgrzane głowy i emocje. Przy kasach trafiamy na policje turystyczną. Dwóch młodych panów w cywilnych strojach, bez żadnej próby potwierdzenia swoich uprawnień i kompetencji, kwestionuje mój hidżab, a dokładnie sposób zawiązania szalika na głowie. Fakt, że wiązanie nie było zbyt klasyczne jak na ich rzeczywistość..

Moja tęsknota za zmianą modelu hidżabu sprawiła, że od kilku godzin szalik nie zasłaniał szyi. No i się zaczęło.! Obie pilotki długo tłumaczyły się z tego niedopatrzenia. Sprawdzano ich uprawnienia, bo to pilot odpowiada za grupę i jej prawidłowy wygląd. W przypadku takich błędów i niedociągnięć może zostać pozbawiony licencji. Bez dyskusji zawiązałam więc chustkę jak prawdziwa muzułmanka, dopięłam koszule na szyi, wyciągnęłam ją na pośladki do granic niemożności i mocno ograniczona strojem, wręcz sztywna, przekroczyłam bramę wejściową pałacu. Na szczęście urok miejsca pozwolił na pełny relaks wśród kwitnących róż i w cieniu okazałych drzew i krzewów.

J. 1.05.2 014








      


h





















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.