Po tradycyjnym irańskim śniadaniu, jajko na twardo, dżem, słony ser i lavash (chleb), wyruszamy na plac Imama. Po drodze odwiedzamy kwaterę polskich grobów na ormiańskim cmentarzu. Dopiero dziś otrzymaliśmy pisemną zgodę na przekroczenie bramy cmentarza.
Chwila refleksji i zadumy nad losem Polaków przegarniętych przez Irańczyków w okresie drugiej wojny, ofiar wojennego dramatu. Nie mamy zniczy ani kwiatów. Na tych kilkunastu grobach układamy leżące wokół szyszki. Tylko tyle i aż tyle, aby przywrócić pamięć.
Zwiedzamy Plac Imama, będący drugim największym placem Azji po Placu Tian’anmen w Pekinie: słynny Meczet Imama, Meczet Szejka Lotfallaha oraz Pałac królewski Ali Kapu. Plac w przeciwieństwie do pekińskiego szczerze zachwyca. Bardzo symetryczny, pełen zieleni, biwakujących ludzi, z arkadami bazaru w tle, piękną architekturą i przemyślaną, konsekwentną urbanistyką. Całość sprawia, że chce się tu być i chłonąć ten kunszt lokalnego rzemiosła. Z zabytków tylko meczet bez minaretów zachwyca mnie swoim pięknym i harmonicznym wnętrzem. Pozostałe stanowią dopełnienie placu Imama i to, że tu zostały usytuowane jest ich największym atutem.
Obiad w bardzo lokalnej restauracji. Przy stolikach większość mężczyzn. Znowu baranina, znowu bakłażany, kebaby, jogurt, pieczywo, ryż z szafranem lub berberysem. Czy to lekka i zdrowa kuchnia ? Chyba tak, jeżeli nie zwracamy uwagi na ilość pochłoniętych kalorii. Gorączkowo dopytujemy kiedy zakupy ? Ola uspakaja. Dziś biżuteria, dywany, obrusy, przyprawy. Jutro słodycze, herbata i co tam jeszcze w oko wpadnie.
Wizyta w sklepie z dywanami rozpoczyna festiwal zakupów. Po zamknięciu drzwi mamy propozycje zdjęcia chust, aby poczuć się swobodnie. Odmawiamy, bo czujemy się już tak dobrze w tym przebraniu, że żadna z nas nie ma ochoty na „obnażenie głowy” Słuchamy mistrzowsko przygotowanej opowieści o bogactwie wzorów, węzłów, kolorów, czasie wytwarzania i pochodzeniu prezentowanych dywanów. Informacje o cenach rozbudzały wyobraźnię i dawały nadzieję na zakup, tym bardziej, że już sprawnie radzimy sobie z rozumieniem tutejszej waluty. Po godzinie wychodzimy z dywanikiem zręcznie zapakowanym w gratisową torbę.
Wyruszamy na bazar. Torby puchną od kolejnych zakupów, szafranu, krojonych pistacji, kurkumy, słodyczy, biżuterii itp. Bazar opuszczamy ok 22, kiedy wiele stoisk zamykało swoje podwoje. Na koniec chwila wytchnienia, przy kubku mocnej kawy i herbaty parzonej z wyjątkowej ponoć mieszanki 7 ziół i herbat, w naszej ulubionej kawo-herbaciarni. Mam też nadzieję, że odbiorę tu małą filiżankę dekorowaną perskim motywem. Przez dwa dni przekonywaliśmy sprzedawcę kawy i herbaty, że chcemy kupić tylko jedną filiżankę z jego licznych zestawów, że będziemy długo pamiętać o nim, o jego kawiarence, Isfahanie, Iranie, że to takie nasze hobby, że byłoby miło, gdyby się zgodził itd. itp W końcu uległ i z pięknym uśmiechem, patrząc głęboko w oczy powiedział „To dla Ciebie 150.000 riali” Szczęśliwi, zmęczeni i całą karawaną zmierzamy powolnym krokiem w kierunku samochodu, by po kilkunastu minutach zawitać w hotelu i zakończyć dzień kolejną herbatką na dachu hotelu z widokiem na nocny Isfahan.
Dzisiaj Isfahan, poza bezcennymi zabytkami: bulwarami, mostami, pałacami i minaretami, produkuje piękne dywany, tekstylia, stal i rękodzieło. Znajdują się tu eksperymentalne reaktory nuklearne oraz zakłady do produkcji paliwa atomowego i największa w regionie huta stali, fabryka porcelany. Funkcjonuje międzynarodowy port lotniczy, a miasto kończy budowę pierwszej linii metra. Ale my już jutro żegnamy się z tym miejscem i obejrzenie tych współczesnych osiągnięć nie jest nam dane.
J. 2.05.2014
Komentarze
Prześlij komentarz