Przejdź do głównej zawartości

Kierunek KASZAN

Późnym wieczorem ostateczne pożegnanie z Isfahanem zaczynamy od wizyty na bazarze w starej, bardzo konserwatywnej części Isfahanu. Właściwy wygląd to podstawowy warunek spokojnego przejścia tą okolicą.

Idziemy bazarem kiczu, totalnej tandety i dziwnych bezgłowych, okaleczonych manekinów próbujących zachęcić do zakupów. Islam nie pozwala na pokazanie odkrytej głowy kobiety, więc manekiny są udoskonalane kreatywnością producentów i sprzedawców. Wokół chińskie towary , balowe suknie, dziwnie marszczone kolorowe kreacje w stylu beza, sztuczna bielizna osobista, błyszczące buty, udziwnione czadory i hidżaby. Kiedy one to noszą? Wszechobecny plastik i wściekłe kolory przeplatają się z kobietami w czadorach i mułłami pospiesznie przemykającymi uliczkami bazaru. Tu i tam młode Iranki oglądają te najnowsze osiągnięcia przemysłu modowego i nawet coś kupują.

Intryguje mnie instytucja mułły. Dopytuję jak ich rozróżniać? Jaka jest ich funkcja? Mułła to ten, który nosi turban i jest po szkole koranicznej. Kolor turbanu to odpowiednik wtajemniczenia i funkcji religijnej. Przywódcy duchowi to władza, która też ma swoja strukturę i ścieżkę religijną.. Talib, zdolny uczeń średniej szkoły koranicznej, trafia na Uniwersytet. Później oprócz pełnienia funkcji religijnej pracuje w biznesie, instytucjach rządowych, udziela ślubów, wygłasza mowy przed modlitwą. Ci co stają się nauczycielami tzw. Mudżtahidzi, kończą Uniwersytet szyicki np w Qum, gdzie uczą się muzułmanie z 80 krajów. Osiągnięcie tytułu doktor nauk uprawnia do wykładów na uczelni, interpretacji rzeczywistości w odniesieniu do Islamu. Jeżeli ich traktaty są odkrywcze stają się ajatollahami czyli „odblaskiem boga”. Gdy ajatollah wciąż pisze i jego traktaty wnoszą coś nowego do prawa islamu to stają się „ajatollah alozma” czyli „źródło do naśladowania” Na tym poziomie wtajemniczenia jest tylko czterech mędrców w całym Iranie.. Każdy z nich może zawierać małżeństwa , ma zwykle kilka żon, dzieci i żyje bez troski o pieniądze. To bardzo zamożna grupa społeczna w Iranie, ale wciąż nie potrafię zgadnąć KTO właśnie mnie mija. Są tak bardzo do siebie podobni. 

Z bazaru dojeżdżamy do pałacu 8 rajów, ulubionego miejsca szacha, gdzie chętnie przebywał z wybrankami z haremu delektując się pięknem, chłodem ogrodu . A my dziś dodatkowo obserwacją piknikujących, spacerujących mieszkańców i bawiących się dzieci. Pobyt w Isfahanie kończymy obiadem.. Siedzimy na tachtach, bo stołów i krzeseł brak w całym lokalu. „Delektujemy” się wysuszonym kurczakiem z ryżem zapieczonym z jajkiem i szafranem. Jeszcze łyk herbatki i w drogę. 

Dojeżdżamy do wsi Abjaneh, położonej u stóp góry Karkas jedna z najstarszych w Iranie. Wg opisu malowniczej i zamieszkałej przez społeczność dość hermetyczną, mówiącą staroperskim i bardzo dobrze wykształconą. Z uwagi na swoją unikalność została wpisana na listę UNESCO. Z wcześniejszego informacji dowiadujemy się też, że jest także bogata, a ziemia, którą uprawiają musi być przekazywana z pokolenia na pokolenia i na zawsze pozostawać w rękach tej społeczności. Pracowici i zaradni. Czego chcieć więcej. Pieniądze ze sprzedaży żywności inwestowali głównie w ziemię. Chętnie też zapłatę za wszelkie wytwarzane przez siebie dobra przyjmowali w ziemi. Noszą tradycyjne stroje mimo, że od czasu do czasu rząd naciska na stroje bardziej islamskie. Wewnętrzny „kodeks” wioski nakazywał też zawieranie małżeństw tylko w obrębie wsi. Jeszcze w 2006 roku zamieszkiwało tu ok. 305 osób w 160 rodzinach. Nasza wyobraźnia została uruchomiona i osobiście z dużą nadzieją czekam na ten kontakt z  jakby inną cywilizacją. 

Jedziemy krętą, asfaltową drogą w towarzystwie wartkiego strumienia płynącego z gór w kierunku Kaszanu. Krajobraz monotonny, glina, kamienie, zielone kępy drzew i uprawne poletka oraz fruwające śmieci po obu stronach drogi. Już o zmierzchu dojeżdżamy na miejsce i szukamy tych malowniczych widoków i wielkich przeżyć w kontakcie z tak inną kulturą. Naszym oczom ukazują się budynki z czerwonej gliny, które czasy świetności maja dawno za sobą. Niektóre niezamieszkałe, niektóre w remoncie, inne w budowie. Na murkach i przydomowych ławeczkach siedzą grupkami bardzo stare kobiety jakby zastygłe w bezruchu, z kamiennymi twarzami, mocno osmalonymi słońcem i zorane wiekiem. Wszystkie ubrane identycznie we wzorzyste chusty przykrywające ich ramiona i tułów i spódnice sięgające niewiele poniżej kolan. Mężczyźni w marynarkach i ciemnych, szerokich szarawarach przypominających bardziej długą spódnice niż męskie spodnie. Ogólnie szaro, przygnębiająco, brudno. Nawet czerwona glina i ich kolorowe stroje nie są w stanie uszlachetnić zastanego widoku. Tylko meczet jakby oparł się tej byle jakości i złej energii wokół. Wyremontowany, kolorowy pokazał inne od ogólnego oblicze. Wzdłuż wąskiej uliczki, którą staramy się przejść gdzieś dalej, aby zaprzeczyć temu negatywnemu wrażeniu, płynie wartki, czysty strumień. Wokół jałowe stoki gór, ale widoki jeszcze gorsze. Liczne domostwa w gęstej zabudowie, które trudno określić czy właśnie powstają, czy ich żywot dobiega końca. Mnóstwo plastikowych śmieci rozwianych przez wiatr w tym dziwnym krajobrazie i czerwone osuwiska zamiast uliczek. Zapach zgnilizny i ścieków. Widok wiszących kabli, rozgrzebanych instalacji, porzuconych narzędzi. Tylko wiatr, skrzypienie drzwi i beczenie kóz, jakby wołały o pomoc. Straszne. 

Moje wyobrażenia o malowniczej, dostatniej wsi pękają jak bańka mydlana. Pierwszy raz w tym kraju widzę żebrzącą kobietę i kilka twarzy wskazujących wyraźnie na defekt rozwojowy. Dodatkowo mijam na jednej uliczce dwie karłowate postaci kobietę i mężczyznę. Czy, aby liderzy społeczności nie powinni skorygować swojej polityki szczęśliwości i dostatku? Moja ochota na wywiezienie stąd czegokolwiek mija bezpowrotnie, chociaż chciałoby się im pomóc. Jak cieszyć się czymś co powstało w tak smutnym i przygnębiającym miejscu przez ludzi, których życie wyraźnie przygnębia? Jak cieszyć się, gdy wokół tyle dziwnej i złej energii?

Czy tak wykształconej społeczności trudno byłoby zrobić tu krainę mlekiem i miodem płynącą ? Jakie szkoły oni kończyli? Jaką wiedzę zdobywali, że wieś z ich mieszkańcami wygląda na porzuconą i bezradną? A może szkoła, to był dla wielu z tutejszych mieszkańców tylko pretekst, aby stąd szybko wyjechać, a nikt nigdy nie rozliczał ich z efektów edukacji. Ilość przyjeżdżających turystów wskazuje, że ta historia, bez dodatkowych starań i inwestycji, i tak się sprzedaje, a szyld UNESCO rozbudza wyobraźnię i wtłacza tu kolejne grupy przyjezdnych gotowych na konfrontacje z innością.

W drodze powrotnej kolejny raz mijamy teren strzeżony przez działa przeciwlotnicze ze zbiornikiem wody przypominający kilka olimpijskich basenów oraz dość składnie wyglądającą budowle otoczoną wysokim murem. Po kilku kilometrach, kolejne strzeżone zabudowania, mocno oświetlone, otoczone wieżami obserwacyjnymi i działami. Całość częściowo odgrodzona od autostrady wysokim nasypem. Prośba, aby nie robić zdjęć, bo to obiekty związane z energetyka jądrową, nie dociera do mnie we właściwym czasie i na zawsze utrwaliłam „potęgę atomową" Iranu. Dojeżdżamy do Kaszanu. Nocleg w hotelu Amir Kabir. Kolejna herbatka i sen przy akompaniamencie buczących urządzeń zlokalizowanych tuż pod naszymi oknami.

J. 3.05.2014



      



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.