Po śniadaniu wyjazd w kierunku Isfahanu. Przed nami długa, całodzienna podróż z przerwami na zwiedzanie ciekawych miejsc mocno osadzonych w historii i tradycji Iranu.
Jedziemy główną drogą łącząca Iran z Afganistanem. Wokół pustynia Dasz-e Kawir. Kamienisty płaskowyż otoczony surowymi formacjami gór. Policja zatrzymuje nasz samochód na drogowym punkcie kontroli . Trafiliśmy właśnie na szlak przemytu narkotyków. Czujność organów państwa wzmożona. Trochę agresywny policjant, zdziwiony brakiem obecności w naszej grupie irańskiego przewodnika zasypuje pytaniami i zastrzeżeniami do naszej podróży. Siła perswazji Oli i kierowcy Morteza sprawia, że wkrótce jedziemy dalej.
Zatrzymujemy się we wsi Heran, opuszczonej przez mieszkańców blisko 60 lat temu. To tu odkryto pierwsze ślady osadnictwa sprzed 4000 lat . Domy budowane w technice gliny, cegły, słomy, limonki uległy czasowi i zapadły się ze starości, ale wciąż są wdzięcznym obiektem dla fotografii co skrzętnie wykorzystujemy. Opowieść, że 300 lat temu mieszkał tu derwisz, mistyk islamski rozsławia wieś dodatkowo.
Wioska w tym kształcie powstała w okresie sasanitów, leżała na szlaku jedwabnym, a uroku dodawały jej wąskie, przykryte półokrągłymi dachami wewnętrzne uliczki chroniące mieszkańców przed słońcem. W starych domostwach słychać dziś tylko beczenie owiec. Ich właściciele mieszkają obok w nowych domach. Obok kolejny odrestaurowany karawanseraj sprzed 200 lat z okresu kadżarów, ale my zaglądamy do środka tylko przez uchylona bramę i ruszamy dalej.
Kolejny punkt Czak Czak czyli Kap Kap zoroastryjska świątynia ognia. Zawieszona wysoko w górach. Po mozolnej wspinaczce w promieniach słońca docieramy do miejsca kultu 30 tysięcy wyznawców. Mroczna jaskinia, ok.30 metrów kwadratowych, palący się w środku ogień, mokro. Obowiązek zdejmowania butów i skarpet.. Dla mnie miejsce nie warte naszego wysiłku. Do świątyni nie mogą wchodzić kobiety „nieczyste” w okresie menstruacji, o czym informują tabliczki na okolicznych murach. Wokół bałagan, wręcz brud. I jak ich zrozumieć ? Czy takie otoczenie nie uwłacza ich Bogom i kultowi ognia? Nie obraża ich religii ? Dowiadujemy się, że kobiety zoroastryjskie ubierają się zgodnie z wytycznymi islamu i nie mogą wychodzić za mąż za muzułmanów, bo kobietę łatwo przekonwertować w przeciwieństwie do mężczyzn. Ponadto dzieci ze związku z muzułmaninem i tak będą muzułmanami. Ten sposób ochrony skromnej grupy wyznawców wydaje się logiczny i słuszny. Muzułmanie szanują ich kulturę i tradycje, a przedstawiciele tej religii, mimo skromnej liczby wyznawców, zasiadają w irańskim parlamencie.
Po drodze zajeżdżamy do miasta Na`in, słynącym z produkcji przepięknych dywanów i znanym jako miasto cystern. Mamy okazję zobaczyć jeden z najstarszych meczetów w Iranie (X w.). Trafiamy też na pocztę z okresu kadżarskiego i do kolejnego zbiornika na wodę i potężnej lodówki. Wszystkie te miejsca służyły lokalnym społecznością i budzą podziw dla rozmachu i myśli inżyniersko logistycznej jaką dysponowali Persowie. Nie trudno o podziw dla potężnej dziury w ziemi, w której robiono kostki lodu, a w okresie letnim powszechnie przyjmowano żywność, chroniąc ją przed zepsuciem. Tak jak poczta miała swojego naczelnika, tak lodówka swojego zarządcę. Na koniec drobne zakupy bawełnianych ściereczek i chust oraz obiad w przydrożnym karawanseraju. Warzywa, kurczak w sosie pomidorowym plus ryż z berberysem. Tym razem zestaw nie pozostawił nadmiaru smakowych doznań.. ale i tak zostawiłam pusty talerz podobnie jak inni towarzysze podróży. No cóż, kto wie kiedy następna gastronomiczna przystań?
Przed nami ostatni odcinek podróży do Isfahanu przez pustynię i kolejny postój na punkcie kontroli kierowców. To taki lotny, irański tachometr, kontrola czasu pracy kierowców i przejechanych kilometrów. Przydział tańszego paliwa wymaga ze strony państwa drobiazgowych kontroli jego zużycia. Paliwo dwukrotnie droższe od limitowanego jest dostępne, ale każdy chciałby jeździć taniej z wykorzystaniem obowiązujących limitów. Nasz kierowca wraca z plikiem papierów i kolejnych pieczątek z trasy. Obowiązek wypełniony.
O godzinie 21 przekraczamy drzwi hotelu w Isfahanie. Ściany kipią dekoracjami. Jeden wielki, kolorowy zawrót głowy. Czuje się jak meczecie lub muzeum sztuki dekoracji. Właściciel wita nas w holu i z dumą przedstawia ścienne malowidła, freski, mozaiki wykonywane przez jego studentów z wydziału sztuki lokalnego uniwersytetu. On jest wyraźnie zachwycony osiągnięciem swoich studentów i własnym. Oczekuje uznania i wciąż prosi o opinie i pochwały. Z trudem zamykane drzwi do pokojów nie wzbudzają jego troski,.. ot artysta. Podziwiamy pracowitość, talent i konsekwencje artystyczną wykonawców. Gustu nie mamy prawa i odwagi oceniać. Mimo zmęczenia docieramy na dach hotelu z widokiem na nocny Isfahan. Długie Polaków rozmowy przy imbryczku herbaty trwały do późnej nocy.
J. 30.04.2014
Komentarze
Prześlij komentarz