Przejdź do głównej zawartości

W drodze do YAZD

Jedziemy przez Wyżynę Irańską. Surowy krajobraz nie zachwyca. Wokół dominuje szarość, kolor gliny, srogość gór, nieliczne pola uprawne jakby wyrwane nieprzyjaznej naturze.

Ceglane pudelka biednych domostw kontrastują z dobrymi asfaltowymi drogami. Wrażenie bezludzia, sennie, bezbarwnie, gdzieniegdzie stare pojedyncze domostwo lepione z gliny oraz pojedyncze ludzkie i zwierzęce postaci. Klimat i krajobraz nie rozpieszcza i sprawia, że ludzie emigrują stąd do dużych miast, bo w nich żyje się prościej i zmaganie z naturą nie takie trudne.

Zwiedzamy starożytne stolice Persji: Pasargade, w którym znajduje się grobowiec Cyrusa Wielkiego, oraz Persepolis, założone przez Dariusza I w 518 r. p.n.e. Oglądamy słynne pałace i haremy Dariusza i Kserksesa oraz reliefy gwardii królewskiej. Przy grobowcach Achemenidów w Naqsz-e Rostam poznajemy losy dynastii, która zbudowała imperium rozciągające się od Indii po Morze Egejskie. Kres ich panowaniu położył dopiero najazd Aleksandra Wielkiego. Dobrze było przejść ścieżkami, po których stąpał Dariusz czy Aleksander, dotrzeć do miejsc bliskich Achmenidom, ale to tak daleki i obcy mi świat. Mimo uruchomionej wyobraźni i wielkiego podziwu dla ich geniuszu, często myślałam o skróceniu tu pobytu do niezbędnego minimum. Także irańska przewodniczka wydawała się jakaś bezbarwna i jakby znudzona kolejną grupą i miejscem. Dodatkowo brak mimiki jej twarzy i modulacji głosu sprawiał, że odpływałam myślami jak na szkolnej wycieczce. Archeolog, historyk sztuki, naukowiec, pasjonat starożytności miałby tu zajęcie na dni, nie godziny, ale zwykłemu człowiekowi trudno o dreszcz emocji tym bardziej, że skwar lał się z nieba, a świadomość kilkuset kilometrów przed nami działała bardziej na moja wyobraźnię, niż ruiny starożytnego świata. 

Ruszamy dalej, aby zatrzymać się w miejscu, gdzie irańscy naukowcy swoimi badaniami sprawili, że zwykły cyprys stał się punktem w programach wycieczek. W jego cieniu wypada zjeść melony lub arbuzy, zakupione wcześniej przy drodze od lokalnych rolników czy kupców, zrobić zdjęcie i wpaść w zachwyt, bo coś co wygląda wyjątkowo zdrowo ma ponoć 4000 lat!. No cóż , może ten klimat pozwala tak długo rosnąć tym drzewom i nie trafiają zwyczajnie do pieca, może ? Może cyprys jako symbol żałoby i jako znak nadziei na życie wieczne budzi taki szacunek, że człowiekowi w tym kraju brak odwagi, aby zakłócić jego ziemski żywot? 

Po około 2 godzinach od spotkania z cyprysem, kończymy naszą całodzienną podróż i późnym wieczorem dojeżdżamy do karawanseraju Zeinoddin z epoki Safawidów.w okolicach miasta Yazd. Dopada nas głód, ale koniec złudzeń, kolacja dla chętnych i najbardziej potrzebujących najwcześniej około północy. Zatopieni w ciemnościach, pilotowani przez samochód osobowy dojeżdżamy do otoczonej glinianym murem, pełnej zieleni rezydencji kadżarskiej. Ciemno, tajemniczo, z orzechem włoskim i pluskiem wody w tle. Miejsce mile zaskakuje, tym bardziej, że kilkaset kilometrów jechaliśmy otoczeni brzydotą i surowością krajobrazu. Szybko zajmujemy miejsca w pokojach, a liczna obsługa, mimo późnej pory sprawnie organizuje nasz pobyt i życzenia. Oddana do użytku 1.5 miesiąca temu, odnowiona pod nadzorem konserwatora, 200 letnia rezydencja, przyjmuje strudzonych wędrowców. Wewnętrzny ogród, pełen potężnych drzew, przecięty dwoma wartkimi strumieniami dopełnił uroku miejsca. A może tylko silne zmęczenie podkręcało te niezwykle emocje jakie pojawiły się w kontakcie z tym magicznym miejscem? Gospodarz ponoć ciekawy naszych wrażeń i opinii. Szybko okazało się, że otrzyma długą listę sugestii i uwag, aby to miejsce budziło jeszcze więcej pozytywnych emocji i wspomnień przyjezdnych.

Pora na kolacje. Już tylko Ci bardzo ciekawi nowych wrażeń i bardzo zdeterminowani wyjeżdżają na kolacje w nieznanym kierunku. Po 15 minutach jazdy w ciemnościach i po drogach bez kategoryzacji, docieramy do restauracji w zaadoptowanej starej łaźni. Pikanterii dodaje fakt, że obok znajduje się pięknie odrestaurowany, potężny grobowiec kuzyna Imama, ale głodnym i zmęczonym nic nie przeszkadza. Wchodzimy do restauracji i po chwili pozbywam się poczucia winy, że zdecydowałam się na kolacje o tak późnej porze. Piękne, spójne wnętrza zachowały jej miniony charakter i układ, dając radość oczom i zmysłom. Spoczęliśmy na tachtach, mało wygodnie, ale pełni szczęścia. Mimo bardzo późnej pory na jednym z siedzisk dostrzegam mocno zainteresowaną sobą parę chłopaka i dziewczynę.... ona w czarnym czadorze, on bardzo europejski. Zaskoczeni naszą obecnością i lekko zażenowani nie oddalili się od siebie. My staraliśmy się zachować dyskrecję i koncentrowaliśmy naszą uwagę na wnętrzach i menu nie na gościach i personelu. Tradycyjnie nie staramy się zrozumieć zapisów w karcie. Ola jest naszym przewodnikiem po meandrach irańskiej kuchni. Tradycyjnie też realizacja zamówienia nie jest łatwym zadaniem, Obie strony z trudem ogarniają swoje potrzeby i możliwości. Kolacje kończymy po północy. 

J.27.04.2014



        

 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.