Przejdź do głównej zawartości

YAZD, najstarsze zamieszkałe miasto na ziemi.

To także centrum irańskiego zoroastryzmu, jedno z bardziej konserwatywnych miast Iranu. Spacerujemy Starym Miastem, zwiedzamy Meczet Piątkowy ze swoim charakterystycznym wysokim portalem. Trafiamy do więzienia Aleksandra Wielkiego oraz Grobowca Dwunastu Imamów z XI wieku i kompleksu Amir Czaqhmaqh.

Ola z wielka pasją i zaangażowaniem stara się wtłoczyć nam potężną wiedzę o odwiedzanych miejscach. Raz zostaje w tej głowie więcej raz mniej, ale wciąż jestem pod wrażeniem ogromu jej wiedzy o kraju jego historii, kulturze, religii, zwyczajach i jakże pięknie, że możemy z tą mądrością obcować i z niej korzystać.

Na jednym z dziedzińców przy meczecie spotykamy skromnego, drobnego człowieka o wielkich umiejętnościach, zniszczonych rękach i przygarbionej sylwetce. Siedział na macie, gdzie swoim warsztatem próbował zainteresować zwiedzających tym co jest treścią jego życia. Ola nawiązuje z nim rozmowę, a on wydaje się być bardzo szczęśliwy, że ktoś zwrócił uwagę na jego talent i osiągnięcia. Okazało się, że to główny i najlepszy lokalny konserwator. Naprawia odpadające ze starości ścienne mozaiki. Jest mistrzem detalu. Z ogromnym pietyzmem i starannością rekonstruuje ściany meczetu i innych budynków. 

W czasie spaceru po sennym trochę mieście próbujemy poznać znaczenie perskiego alfabetu, ale szybko gubimy się w tej ilości znaków i znaczeń. Wręcz dotykamy też technicznych cudów m.in kanałów zbierających wodę głębinową, sięgających nawet 200 metrów pod ziemia czy wież wiatrów zapewniających chłód w okazałych rezydencjach. Zainteresowanie wzbudza też metoda budowania domów i stosowanych do dziś materiałów, które nawet ubogim zapewniały komfort mieszkania i chroniły przed gorącem …glina, lemonka, słoma naturalna, woda.

Oglądamy i podziwiamy inne ułatwienia codziennego życia mieszkańców. Wejścia do domów to często masywne drewniane drzwi z kutymi dwoma kołatkami o prostym i okrągłym kształcie. Dźwięk i ilość stuknięć sprawiał, że kobieta otwierała drzwi w czadorze lub bez niego. Na ulicy bez niespodzianek. Tu nie ma miejsca na modyfikacje damskiego stroju jak w Teheranie czy Shiraz, nie uznaje się odstępstw od tradycji i religii.
Stromymi schodkami i wąskimi przejściami ponad uliczkami docieramy na dachy domów. Pełni zachwytu podziwiamy moc wystających, półokrągłych kopuł glinianych dachów i bajeczny meczet. Krajobraz jakże podobny do miast Maroka lub kosmicznych odysei.

Pora zejść na ziemię dosłownie i w przenośni.. Spacerując wąskim uliczkami trafiamy na kolejkę do lokalnej piekarni. Gliniane jamy z żywym ogniem na dnie czyli tomiry plus dwaj bardzo dynamiczni piekarze i co kilka minut potrzebujący odjeżdżają z górą chleba. Do lekko spadzistej wymurówki zwinnym ruchem przyklejają kolejne pszeniczne placki, które ze względu na swoją niewielką grubość pieką się nie dłużej niż 3-5 minut . My już wiemy, że prosto z pieca smakują wyjątkowo.
Mamy też niespodziankę. Trafiamy do domu siły. Miejsca, gdzie mężczyźni i chłopcy regularnie doskonalą mięśnie i charakter. Doświadczamy ponad godzinnego pokazu umiejętności napinania muskułów i wymachiwania potężnymi „maczugami” i metalowymi kołatkami, co budzi ogólny respekt i chwilami podziw. Ci różnego wieku i postury ludzie często chronią swoje siostry i rodziny przed zepsuciem moralnym. Oni sami wykorzystują swoje umiejętności i bronią lokalne społeczności przed złem tego świata, zasilają też szeregi cywilnej policji obyczajowej. To jakby strażnicy moralności, sekta i mafia w jednym.

W ostatnim roku, mimo dużego nacisku na poprawność zachowania zgodną z nauką Koranu, jedna piąta małżeństw zakończyła się w Iranie rozwodem. Kara śmierci wykonywana jest za morderstwo, handel narkotykami czy utrzymywanie związków homoseksualnych. Zło i pokusy wciąż istnieją, a surowe kary i Koran nie odstraszają potencjalnych przestępców. 

Na obiad trafiamy do restauracji z dużym, wewnętrznym dziedzińcem, gdzie w towarzystwie głównie obcokrajowców, delektujemy się ryżem, bakłażanami, mięsem z wielbłąda, z granatami, kebabem, piwem bezalkoholowym i świetnie parzoną herbatą. Jeszcze tylko zakup polecanych nam, lokalnych słodyczy i drobnych produktów spożywczych dla tych, którym marzy się kolacja po solidnym obiedzie. Na noc wracamy do kadżarskiej rezydencji, aby jutro po śniadaniu wyruszyć dalej.

J.28.04.2014



   


  
   





                                     





























Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.