Po śniadaniu w cieniu drzew i przy dźwiękach wartkiej wody, opuszczamy kadżarską rezydencję. Zgodnie z życzeniem właściciela przekazujemy listę uwag co do jakości wykończenia i funkcjonalności miejsca. Mam nadzieję, że dobrze zrozumie moje intencje, a długa lista uwag nie zirytuje go zbytnio i na dalszą drogę otrzymamy jego pełne błogosławieństwo.
Około godziny 17 powinniśmy dotrzeć do Karawanseraju. To nasze kolejne miejsce na nocleg, które przez setki lat było schronieniem dla strudzonych wędrowców i karawan na jedwabnym szlaku. Po drodze docieramy do Rabat, gdzie trwa rekonstrukcja innego, wiekowego karawanseraju i pewnie w niedługim czasie będzie ogólnie dostępny dla turystów. Z bliskiej odległości mamy kolejną okazje zobaczyć fragment podziemnych kanałów zaopatrujących w wodę okoliczne miejscowości. Dziś to już tylko atrakcja turystyczna. Zachowane kanały i zbiorniki imponują skalą i rozmachem, zasługują wciąż na ukłon dla kunsztu budowniczych z okresu Sasanidów. Docieramy do Mejbod. Sasanidzka twierdza Narin z VI w n.e. góruje nad miastem. W silnym słońcu oglądamy zamek datowany z okresu przed nastaniem Islamu. Odrestaurowany w górnych piętrach . W okresie Pahlaviego II służył jako materiał do budowy dróg. Na szczęście jest dziś dobrem narodowym i wart trudu zdobycia dla pięknego widoku na leżące u jego stóp rozległe miasto.
Przed nami kolejny punkt podróży, wieża wiatrów w zbudowanej w 1750 roku letniej rezydencji Karim Khan Zana. Zniszczona zębem czasu została odbudowana w latach 60 XX wieku. Dziś wciąż dobrze wentyluje pomieszczenia i daje poszukiwany chłód w czasie upalnych dni. Po kilku godzinach w podróży chętnie sadowimy się wśród rosnących tu wokół drzew granatów, na licznie rozstawionych w ogrodzie tachtach, aby bardziej poczuć klimat miejsca i czasu.
Docieramy też do miejsca pochówku zaorastrian, zlikwidowanego decyzją syna Pahlaviego. Idąc kilkadziesiąt metrów w górę trafiamy do wież milczenia tzw Dahme. To, jak dla nas, okrutny sposób chowania zmarłych. Ciała w całunach zostawiano w pozycji siedzącej na wzgórzu na pożarcie ptaków i zwierząt. Dziś zmarli tego wyznania, znajdują spokój w betonowych kwaterach, mocno zbliżonych wyglądem do naszych cmentarzy.
W końcu przed naszymi oczami pojawia się, niczym pustynna twierdza, karawanseraj Zanodin z 17 wieku. Osadzony na żwirowo-piaskowej pustyni zaskakuje szczególnie. Częściowo odbudowany, częściowo odrestaurowany. Widoczna wokół duża troską o detale pokazuje, że w Iranie nie brak wizjonerów, fachowców lub wręcz pasjonatów historii i starej architektury, a kicz i tandeta nie musi być motywem przewodnim wystroju. Po przekroczeniu bramy, mamy zgodę na zdjęcie chust, ale jakoś nie na tym koncentrujemy naszą uwagę. Te znalazły już stałe miejsce na naszej głowie. My podziwiamy obiekt osadzony mocno na żwirowo piaskowej pustyni, magiczne miejsce, genialna adaptacja do współczesnych potrzeb, budzi zachwyt wystrojem i funkcjonalnością. Wychodzimy na dach, wokół tylko pustynia, szare niebo, wiatr, straszy deszczem, ale my bezpieczni i zachwyceni pięknem tej przestrzeni.
Po kolacji, w półmroku dziedzińca pokaz tańców weselnych z Beludżystanu. Ni pies ni wydra. Według mnie ten nazbyt głośny i monotonny taniec 4 mężczyzn nie pasuje do tego miejsca. Ale czego nie robi się, aby dorobić do wynagrodzenia, a turyści gotowi przedłużyć ten dzień bez troski o temat, wartość doznań czy stawki za występ. Moja wyobraźnia podpowiadała mi na końcówkę wieczoru raczej niski ton rozmów czy nawet chrapanie strudzonych wędrowców tak jak wieki temu. No cóż mówisz i masz.… te stworzone wyobraźnią obrazy stały się później rzeczywistością. Moja noc prawie bezsenna, a nisze sypialne ukryte za zwojami grubych kotar nie ochroniły nas przed dźwiękami wydawanymi przez innych smacznie śpiących towarzyszy podróży czy cichutko rozprawiających o czymś. No właśnie, o czym ?
J. 29.04.2014
Komentarze
Prześlij komentarz