Przejdź do głównej zawartości

Kierunek Wieczne Miasto.

Już o dziewiątej rano wyjeżdżamy na dworzec kolejowy Wenecja Mestre. Przejazd pociągiem Italo do Rzymu ma być dodatkową atrakcją naszej wyprawy.

Ten prywatny przewoźnik obsługuje połączenia kolejowe między kilkoma włoskim miastami nowoczesnymi pociągami dużych prędkości. Mają odrębne kasy biletowe, punkty informacyjne i poczekanie. Tuż przed wjazdem pociągu na stacje, wzdłuż całego peronu pojawiła się obsługa pociągu w eleganckich, firmowych uniformach. Wsiadamy do wagonu Smart XL. Pod nogami czysta wykładzina dywanowa. Wzdłuż wagonu bardzo wygodne, masywne, skórzane fotele, funkcjonalne stoliki i dużo przestrzeni między poszczególnymi rzędami. Wszelkie informacje o trasie podróży, dostępnych w pociągu usługach, aktualnej prędkości i stacjach pośrednich pojawiają się na tablicach świetlnych widocznych z każdego zajmowanego miejsca i dodatkowo komunikowane przez głośniki. 

Żadnych stuków, kołatania.. cicho, miły chłodek, automaty z przekąskami i napojami między wagonami. Miało być szybko, wygodnie i jest. Początek podróży to nieodczuwalne 160 km/h. Czekamy na zapowiadane 300km/h. Wreszcie jest! Kawa w moim kubeczku ani drgnie, ale prędkość robi wrażenie. Szkoda tylko, że nie na całej trasie. Pociąg znów wraca do swojej ulubionej 250km/h i po 3.5 godzinie komfortowej jazdy wysiadamy na stacji Rzym Tiburtina, która od 2011 roku jako jedyna w Rzymie może przyjmować pociągi dużych prędkości i jest w czołówce najnowocześniejszych tego typu miejsc na świecie.

Robi wra­że­nie nie tylko fu­tu­ry­stycz­ny, pełen roz­ma­chu pro­jekt sta­cji, ale także kosmicz­ny kra­jo­braz, ab­so­lut­na pust­ka wokół.... nie widać chociażby kiosków z gazetami czy innych powierzchni handlowych. Nie łatwo znaleźć nawet taxi, bo brak wyznaczonego miejsca na ich postój. Samochody zjeżdżają po pasażerów z bardzo ruchliwej ulicy blokując przejazd innym. Ale ten chaos jakoś mnie nie dziwi... w końcu jesteśmy we Włoszech.

Plan na dziś mało ambitny. Stawiamy na relaks i mało obciążający spacer po dzielnicy Monti, w której spędzimy trzy najbliższe noce. W dopracowanym w szczegółach, przyjaznym, magicznym i bardzo funkcjonalnym apartamencie wita nas Carla. Bardzo życzliwa, opiekuńcza i w detalach opowiada co dla nas przygotowała, aby nasz pobyt w Rzymie należał do bezstresowych. Otrzymujemy komplet informacji o komunikacji, restauracjach, miejscach wartych naszego zainteresowania i nawet o tym, że w Rzymie zmienna pogoda i mamy do dyspozycji komplet parasoli i oczywiście wózek inwalidzki, który wynajęła na moją prośbę. Już kilka godzin po naszym rozstaniu pyta czy wszystko w porządku i jak nasze samopoczucie? I jak nie polubić Włochów?

Mieszkamy w samym sercu, lewobrzeżnej części Rzymu, w otoczeniu największych zabytków i reprezentatywnych zabudowań, gdzie ukrywa się mało turystyczna dzielnica Monti. Swoim klimatem przypomina wioskę, w której czas płynie wolniej. Przy stolikach licznych barów i restauracji mam wrażenie, że ludzie celebrują każdą chwilę, nie pędzą, jedzą powoli rozmawiając przy tym z uśmiechem na twarzach. Wiele sennych, spokojnych uliczek i miejsc gwarnych, pełnych skuterów, rowerów i samochodów.

Monti to najstarsza część Wiecznego Miasta, którą przeplatają labirynty wąskich uliczek z licznymi butikami vintage, klimatycznymi kafejkami, barami o artystycznym charakterze, przycupniętymi donicami kwiatów przy drzwiach kamienic czy domami oplecionymi soczysto zielonym bluszczem. Piazza della Madonna dei Monti to raptem kilka schodków i niczym niewyróżniająca się fontanna, ale to on jest centrum życia mieszkańców dzielnicy. Na ulicach bawią się dzieci, a kierowcy wyjątkowo wyrozumiali dla tych snujących wąskimi uliczkami ludzi. Tradycyjne włoskie sklepiki sąsiadują z butikami z unikatową odzieżą oraz wyrobami rękodzielniczymi czy antykwariatami. Po długim spacerze przysiadamy w ogródku jednej z ulicznych knajpek, jemy pyszne makarony, sączymy zimne, bąbelkowe napoje i w spokoju przyglądamy się Wiecznemu Miastu, a właściwie ludziom, bo na zabytki przyjdzie czas jutro.

J. 20.07.2014



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.