Przejdź do głównej zawartości

Boski RZYM, akt drugi.

Po wczorajszym długim i męczącym spacerze, nasze siły znów gotowe na stracie z rzeczywistością. Kolejny dzień zaczynamy od wizyty w Amfiteatrze. Duszno i parno, nie najlepsza to wróżba, ale ciekawość pcha naprzód.

Podejmujemy decyzję, że rezygnujemy z Forum Romanum, gdzie wózek inwalidzki nie znajdzie przyjaznego dla siebie podłoża. Trzeba przyznać, że bez specjalnego żalu, bo i tak naszą wyobraźnie mocno nadwyrężymy stąpając po ruinach Koloseum. 

Do kas biletowych mimo wczesnej pory długa kolejka. Nasz przewodnik prowadzi nas do tych zlokalizowanych bliżej Forum Romanum, gdzie praktycznie bez kolejki kupujemy potrzebne nam bilety. Także w takich przypadkach wiedza przewodnika bezcenna. 

Wchodzimy do środka...wyobraźnia zaczyna pracować, bo wszystko o czym słyszymy już nie istnieje. Koloseum zniszczyły trzęsienia ziemi oraz kradzieże. Od XV w. ruina amfiteatru była ogólnie dostępnym kamieniołomem, z którego pozyskiwano materiał budowlany na nowe obiekty. Jeszcze w XIX wieku ruiny Koloseum nie były zabezpieczone, a jedynie zarośnięte bujną roślinnością. Obecnie widać troskę władz o powstrzymanie całkowitego rozpadu tego co jeszcze pozostało i efekty prac konserwatorskich, ale to wciąż ruina.

Bezimienny architekt stworzył to miejsce krwawych imprez i walk gladiatorów, w którym organizowano także uroczystości o charakterze religijnym, święta państwowe oraz pokazy historyczne. W 248 r. w ramach obchodów 1000 lecia Rzymu urządzono w Koloseum rzeź dzikich zwierząt pochodzących z terenu całego Cesarstwa. W IV wieku n.e. gdy chrześcijaństwo stało się tu oficjalną religią najkrwawsze rozrywki zanikły bezpowrotnie. 

Obiekt powstawał 10 lat, a uroczyste otwarcie uświetniono, z rozkazu cesarza Tytusa, studniowymi, nieprzerwanymi igrzyskami. Na arenie padło wówczas kilka tysięcy zwierząt, walczyły ze sobą zastępy 900 gladiatorów i rozegrano nawet bitwę morską. Naród miał zapewniony nie tylko chleb, ale i ciągłe igrzyska. Na trybunach obowiązywał podział miejsc według płci i statusu społecznego. Na widowni znajdowało się od 45 do 50 tysięcy miejsc siedzących oraz kilka tysięcy stojących. Obiekt mógł pomieścić grubo ponad 50.000 osób. Widzowie wchodzili przez 80 ponumerowanych wejść, co zapewniało szybkie opuszczenie widowni nawet w około 12 minut ! Co ciekawe, najnowocześniejszy stadion piłkarski w Pekinie szczyci się najszybszym czasem opróżniania stadionu we współczesnym świecie, bo w zaledwie... 15 minut ! Obsługa wchodziła czterema odrębnymi galeriami komunikacyjnymi. Północne, główne wejście, zarezerwowano dla cesarza i pomocników. Pozostałe trzy przewidziane były dla elit Rzymu. W razie deszczu, bądź silnego słońca istniała możliwość przykrycia całej widowni specjalnym, wielkim, wodoodpornym płótnem, rozpościeranym za pomocą lin. Wielki materiał zasłaniał 2/3 areny, a za jego rozłożenie odpowiedzialni byli marynarze i ponoć rozsuwany dach nigdy nie zawodził. Niski ukłon przed kunsztem architekta i budowniczymi tamtych czasów. Dla mnie to jednak tylko wietrzejącą pamiątka dawnej świetności.

Po blisko 2 godzinach wychodzimy z Koloseum. Na poziomie gruntu, mijamy tłum ludzi gotowych postawić stopę na ruinach Amfiteatru. Czy warto spędzić kilka godzin w tej gigantyczniej już kolejce do kasy? Ja już wiem, że przycupnęłabym gdzieś w cieniu i słuchała opowieści przewodnika wpatrzona w te potężne ruiny, bo i tak bez wyobraźni nie zobaczysz i nie zrozumiesz fenomenu tego miejsca.. ale żeby 5 godzin w kolejce i godzinę, dwie wewnątrz ..to czyste szaleństwo dla przeciętnie wyrobionego turysty. ..tyle jeszcze magicznych miejsc do zobaczenia. Co więcej, "nasza kasa" wciąż sprzedaje bilety bez kolejki, ale... kto zrozumie turystę ?

Ulicą Via dei Fori Imperiali, docieramy do Ołtarza Ojczyzny przy placu Weneckim. Ogromna, biała budowla z przełomu XIX i XX wieku to drugi największy budynek w Rzymie. Rozmiarem ustępuje tylko Bazylice św. Piotra. Został zbudowany, aby upamiętnić niezwykle ważne wydarzenie, jakim było zjednoczenie Włoch i do dziś stanowi arenę ważnych uroczystości państwowych. Budynek otrzymał nazwę Ołtarza Ojczyzny tuż po I wojnie światowej, gdy stał się symbolicznym grobem nieznanego żołnierza. Okazałe schody centralne prowadzą wprost do statui Bogini Rzymu, otoczonej przez dwie płaskorzeźby będące prezentacją Triumfu patriotyzmu i Triumfu pracy. Bocznymi schodami, docieramy do ogromnego pomnika Wiktora Emanuela II na koniu. Statuę wykonano w brązie, a postać króla jest 16 razy większa niż w rzeczywistości. Ma 12 metrów i waży 50 ton. Warto wiedzieć, że nie jest to budynek doceniany przez koneserów sztuki i architektury. Wiele osób traktuje go nawet z lekceważeniem, podkreślając, że to najczystszy przejaw współczesnego kiczu i nazywa go złośliwie „tortem weselnym” lub „maszyną do pisania”.

Nie udaje nam się wspiąć po schodach budynku, gdzie z tarasu na górze rozciąga się widok na cały plac Wenecki, a także na drogę prowadzącą do Koloseum. Mogliśmy także wyjechać przeźroczystą, panoramiczną windą na sam jego szczyt, ale wokół bardzo ślisko, pochmurno i deszczowo . Rozsądek każe nam zakończyć naszą dzisiejszą wyprawę i wrócić do "domu" chociaż żal straconej okazji na dotarcie do innych nieznanych nam miejsc, tym bardziej, że w popołudniowych planach mieliśmy Zatybrze. Od ulicznych sprzedawców kupujemy płaszcze deszczowe, bo niebo nie daje za wygraną, a tylko jeden zabrany dziś parasol nie ochroni wszystkich potrzebujących.

Ulica Via Milano, gdzie mieszkamy to kilkanaście minut drogi od Placu Weneckiego. Mimo niepogody decydujemy się jednak iść na piechotę tym bardziej, że ruchu mieliśmy dziś wyjątkowo mało. Kamieniste, wąskie, górzyste uliczki z kilkusetletnią kostką brukową nie ułatwiają nam niestety zadania. Koła wózka co chwile wpadają w uliczne zagłębienia. Ponownie przecinamy Via Corso. Ostatni rzut oka na długą na 1.5 km, mocno zatłoczoną ulicę biegnącą od Piazza Venezia do Piazza del Popolo. W XV w. zyskała status „ulicy karnawału”. Tu też odbywały się tradycyjne wyścigi konne "corsa" znaczy "bieg". Obecnie Via del Corso jest przede wszystkim ulicą sklepów, a poza tym łączy najważniejsze zabytki w mieście. Łatwo więc trafić na nią kilkakrotnie w czasie krótkich nawet pobytów. Jeszcze tylko z górki Via Nationale i już mamy dach nad głową. 

Po popołudniowym, krótkim relaksie wychodzimy na pożegnalną z Rzymem kolację. Ostatnia szansa na smakowite co nieco, bo jutro o tej porze będziemy siedzieć w pociągu do Wiednia, gdzie marzenia o włoskiej kuchni zatrzaśniemy w kolejowym przedziale. 

J.22.07.2014






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.