Przejdź do głównej zawartości

COLONIA del SACRAMENTO czyli słodycz w pigułce.

Wyjeżdżamy z Montevideo do Colonii del Sacramento chyba najbardziej wygodnym, rejsowym autobusem w czasie naszej podróży. Nawet WiFi na pokładzie i telefony komórkowe znów się grzeją. Na zewnątrz piękne słońce, dużo zieleni, pojedyncze siedliska. Krajobraz jakże inny od patagońskiego.

Urugwaj to raptem 3.5 mln mieszkańców, kraj wciśnięty miedzy Argentynę i Brazylię, nazywany Szwajcarią Ameryki Południowej. Urugwajczycy to ponoć mało pracowity naród, ale żyją sobie dość spokojnie głównie z przychodów na rynkach finansowych. 

Kolejny hotel mile nas zaskoczył. Zielona, spokojna ulica, świetna lokalizacja, ciekawy wystrój, miejsce z charakterem. Miasteczko liczy tylko 23 tysiące mieszkańców. Jeszcze w 18 wieku mieszkali tu głównie Indianie i niewolnicy wykorzystywani do pracy na rzecz przemytników, którzy założyli tu pierwszą osadę w 1680 roku. W swojej burzliwej historii, położone blisko Montevideo, przechodziło z rąk argentyńczyków w ręce portugalczyków i odwrotnie, aby w 1840 roku znaleźć ostatecznie swoje miejsce w Urugwaju.

Pozostałość po Portugalczykach to oblany wodami Rio de la Plata cypel, wpisany na listę UNESCO jako obiekt wartości historycznej. Zachowane oryginalne, brukowane uliczki, miniaturowe domy i podworce, liczne domki zaadoptowane na urocze knajpki, restauracje, mieszkania, sklepiki i galerie pełne urugwajskich wyrobów od ceramiki, tkanin, biżuterii, obrazów i tego wszystkiego co turysta gotowy kupić dla dobrych wspomnień i wywieść w świat z tej miniaturowej przestrzeni.

Dla fanów motoryzacji dodatkowa gratka. Na uliczkach auta minionej epoki i nie zawsze gotowe do jazdy. Część wypełniona kwitnącymi roślinami lub mini stoliczkami zapraszają na dłuższy przystanek. Turystów jak na lekarstwo. Cieszą puste uliczki, zakątki, galerie i knajpki. Można sycić zmysły dowoli i bez obaw czy pośpiechu. Z głośników sączy się grana na żywo muzyka, a wielkość miasteczka sprawia, że słychać ją z każdego miejsca. Mocno intryguje La Plata, a właściwie jej potężny rozmiar, brązowy kolor wody i smak ryb, które trafiają tu na talerze. Może będzie okazja na stosowną degustacje ?

Całe stare miasto możliwe do obejścia w godzinę, ale my spędzamy tu więcej czasu, bo miejsce urzekło nas szczególnie. Trudno też oprzeć się licznym odcieniom kolorów jakie przetaczają się uliczkami i zaułkami zmieniając wygląd miejsc w miarę jak słońce zniżało się ku zachodowi. Wędrujemy uliczkami zaglądając do wnętrz mieszkań, na podworce, patia, za bramy i murki, podpatrujemy ludzi i próbujemy odgadnąć nazwy wijących się i kwitnących wszechobecnych roślin.

Czasem przysiadamy tu i tam, gdzie widok na Rio de la Plata, a chłód wiatru i zimnych napoi pozwala powtarzać ...chwilo trwaj! Nawet na molo, mimo ostrego popołudniowego słońca, zalegliśmy na dłużej z nadzieją na zmagazynowanie dużych zapasów witaminy D i kolor skóry dający dobry nastrój jej właścicielom. Jeszcze zimne piwo i choja czyli baaaardzo słodkie ciasto z bezą i dulce de leche i znów runda po miasteczku, aby spalić te kilogramy cukru.

Na koniec odważna decyzja. Zjemy lokalną specjalność..Chivito al plate czyli cały plaster wołowiny z serem i sadzonym jajkiem plus frytki plus kiszone warzywa, grzyby i majonezowa sałatka. Horror w najczystszej postaci, ale czego się nie robi dla poznania narodowych przysmaków. Ostatni nasz przystanek to La bohemia. Półmrok, wąska uliczka pełna stolików, gwieździste niebo, pnącza na ścianach, a na talerzach gruszka w czerwonym winie, sałatka owocowa i specjalność lokalu..la boheme. To tu późną nocą kończymy nasze kulinarno-historyczno-estetyczne zmagania. Z mnóstwem zdjęć i zachwytów nad miejscem, odrobinę zmęczeni bogactwem wrażeń i snuciem się od knajpki do knajpki, pod osłoną nocy docieramy wreszcie do hotelu na zasłużony odpoczynek. Ale czy nie przesadziliśmy z tą pogonią za smakami miejsca i czasu?

J.5.12.2014





































 




















 







Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.