Ushuaia żegna nas pięknym słońcem. Z lokalnego lotniska obieramy kierunek Montevideo z przesiadką w Buenos Aires. Wczesnym popołudniem jesteśmy na miejscu. Po zakwaterowaniu pierwsze kroki kierujemy w stronę Placu Wolności z pomnikiem i mauzoleum urugwajskiego bohatera narodowego Jose Gervasio Artigasa.
Rzut oka na bramę dawnej cytadeli, teatr Solis, pałac Salvio i spacer główną ulicą miasta, aleją 18 Lipca, w poszukiwaniu cichej przystani na kolację i kantoru wymiany walut. Już wiemy, że łatwo nie będzie. Nawet boczne uliczki nie zachęcają do wejścia. Brudno, hałaśliwie, kiczowato. Gdzieniegdzie uśmiecha się prawdziwa perła architektury, której ciasno i nie "do twarzy" z tym byle jakim towarzystwie. Na wystawach sklepowych tandeta Made in China, na półkach w spożywczym supermarkecie podobnie. Na ulicach "plastikowe" i nijakie ozdoby noworoczne, które szpecą pojedyncze, piękne kolonialne budynki i rzeźby, a tym współczesnym też nie dodają uroku.
Próbujemy znaleźć spokojne i klimatyczne miejsce na kolacje...wokół sandwich, pizza, frytki, hamburgery.. dominuje fast food i kuchnia stylizowana na włoską. Wreszcie dobrze wyglądająca, miniaturowa knajpka z kilkoma stolikami na zewnątrz. Mocno już zmęczeni przysiadamy w nadziei na coś poza ogólnie dostępną ofertą. Menu zabiera ostatnią nadzieję. Mamy wybór.. pizza lub sandwich. Zgroza ! Gdzie my jesteśmy?
Kolejnego dnia, pierwsze kroki kierujemy do Ciudad Vieja, Starego Miasta. Najstarsza część dzielnicy Centro mało dostępna i przyjazna o zmierzchu. Idziemy więc wczesnym dopołudniem jeszcze śpiącą ulicą Sarandi w kierunku Placu Konstytucji z Katedrą Metropolitalną pod wezwaniem patronów miasta, św. Filipa i Jakuba i dalej na plac z pomnikiem Bruno Zabala założyciela Montevideo. W tyle głowy czuje zapach obiecanej kawy i próbuję zobaczyć coś więcej poza historycznymi budynkami i pomnikami. Może zmęczenie materiału, a może to wczorajsze rozczarowanie miastem sprawia, że dziś jestem na NIE !
Na końcu kolejnej uliczki, kolejny plac, a na nim Mercado del Puerta.. czyli budynek z najlepszą kuchnią w mieście. Brzmi nieźle. Historyczna hala handlowa z 1840 r ożywia się dopiero w południe, gdy tłumy głodnych i spragnionych zawitają pod jej dach. Siadamy więc na kawę, liczymy nasze gotówkowe zasoby, kreślimy plany na popołudnie, spacerujemy nabrzeżem portu...byle dotrwać do otwarcia tego gastronomicznego cudu. W końcu siadamy w pięknie zaadoptowanej hali obok potężnego grilla. Przed nami ląduje talerz rozmaitości od słodko cynamonowej kaszanki, chorizo, zapiekanego sera, żeberek i dobrze wypreparowanych podrobów z pikantnym czosnkowo- pietruszkowym dipem, ziemniaki z folii, butelką czerwonego, lokalnego wina i na koniec deser a'la karpatka. UFF! Ta prosta, grillowa kuchnia pasterza daleka była od rozkoszy podniebienia, ale jedzenie w tak pięknym miejscu miało dodatkowy smaczek. Pora spalić kalorie i poszukać innych barw miasta.
Idziemy w kierunku plaży nad Rio de la Plata. Po drodze park Rado i zaskakująco spokojna, dość czysta dzielnica Bario Sur oraz elegancka wręcz luksusowa Pocitos. Ulice pełne platanów. Przy domach obsypane kwiatem rododendrony, magnolie, hibiskusy i hortensje. Małe butikowe sklepiki zapraszają do wnętrza. W jednym z nich kupuje maleńką filiżankę...moją tradycyjną pamiątkę z podróży. W końcu zasłużone i zaplanowane plażowanie nad brzegiem La Platy i spacer piękną promenadą. Słońce wciąż nie daje za wygraną mimo późnego popołudnia.
Wracamy do hotelu. Ledwo powłóczymy nogami, które przeszły dziś przynajmniej 20 km w 30 stopniowym upale. A ja wciąż szukam potwierdzenia porannych obserwacji, że architektura jest tylko dodatkiem do murali, marihuany i mate, moich symboli tego miasta. Gdzie nie odwrócisz głowę.. widzisz mural i ludzi z mocnym uściskiem termosu z wodą i mate. Czasem ściskają telefon komórkowy lub butelkę coli lub samą mate. Uzależnienie od yerby muszą wypijać z mlekiem matki, bo piją gdy siedzą, gdy idą, biegną, gdy mówią i milczą. Wciąż piją yerbe. A marihuana? No cóż nie widoczna dla oka, ale dla nosa tak. Są miejsca, które mijasz i nie masz wątpliwości, że to ten zapach. A murale? Skąd to ich zamiłowanie do malowania ścian, bram i wszelkich powierzchni, które pozwalają pozostawić choćby mały kolorowy ślad? No skąd?
J. 3-4.12.2014
Komentarze
Prześlij komentarz