Przejdź do głównej zawartości

Ziemia ognista....USHUAIA

Rano wita nas piękna, słoneczna i bezwietrzna pogoda. Kolejne, miłe zaskoczenie. Zaczynamy trekkingiem do Parku Narodowego Tierra del Fuego i.. kolekcjonowania pieczątek. Na małym drewnianym pomoście, w drewnianej budce, zwanej pocztą na końcu świata, kupujemy kartki pocztowe ostemplowane jedynymi w swoim rodzaju znakami i podsuwamy paszporty, aby kolejna pieczątka zajęła całą jego stronę.. tak dla dobrych wspomnień. 

Przed nami 9 km zmagania się z kamieniami, korzeniami, zaroślami, mchem i mokradłami. Wzniesienia nie należą do wyjątkowo trudnych, ale wyprawa zajęła nam ponad 4 godziny. Trekking przez lasy bukanowe czyli bukowe, wzdłuż zatoki Lapataia do jeziora Roca nie był ani prosty, ani relaksacyjny. Po drodze oglądamy pozostałości po koczowiskach Indian Yamana i pomarańczowe narośla na drzewach nazywane indiańskim chlebem. Pierwsza ciekawość i nasze zainteresowanie, tak innym jak dotąd krajobrazem, szybko mija, a znudzenie bierze górę nad ciekawością. Nie chcemy już przedłużać trekkingu o kolejną trasę. Wracamy wyjątkowo zmęczeni, ale po krótkim relaksie decydujemy się na pobyt bliżej ludzi niż natury. Wracamy do miasta przyjrzeć się tym, którzy zdecydowali się zamieszkać na końcu świata. 

64 tysiące mieszkańców przyciągnęła tu głównie specjalna strefa ekonomiczna. Inwestorzy wciąż lokują tu nowoczesne zakłady produkcyjne i usługowe. Miasto posiada własny port handlowy, rybacki i lotniczy. Obecnie najprężniej rozwija się turystyka. Z Ushuaia wyrusza ok. 90% wszystkich wypraw na Antarktydę. Zaledwie 23 km od miasta położony jest ośrodek narciarski Cerro Castor, gdzie w 2015 roku ma się odbyć międzynarodowa impreza Interski.

Miasto oficjalnie założono 12 października 1884. Pod koniec XIX w władze Argentyny postanowiły założyć tu kolonię karną. Odległa i dzika wyspa miała uniemożliwić więźniom wszelkie ucieczki. Budowa więzienia trwała nieprzerwanie blisko 20 lat rękami skazańców, a wokół więzienia zaczęło wyrastać miasteczko. W 1947 więzienie ostatecznie zamknięto, a dziś w jego murach istnieje popularne muzeum.

My odwiedzamy muzeum "Na końcu świata" Poznajemy historie miejsca, ludzi, początków osadnictwa, podbojów, tutejszych odkryć, fauny i flory oraz ewangelizacji i zagłady Indian. O współczesnej Argentynie opowiada nam spotkany pracownik muzeum....o słabościach argentyńczyków, ich zaletach, wadach, zaradności, pracowitości, o politykach i nie spełnionych marzeniach.

Pogoda po południu deszczowa, ale dla nas żadna przeszkoda, aby wielokrotnie przemierzać pobliskie uliczki i oglądać sklepowe wystawy. Na koniec dnia starannie wybieramy restauracje z żywymi krabami w akwariach i dobrze sprawionymi na talerzu. Ponadto diabeł morski, muszle, wino i.... dobre samopoczucie zwyżkuje. Jeszcze tylko rozgrzewająca herbata i jak zwykle o tej porze jedno życzenie..spokojny sen. Hostel już nie tak luksusowy jak restauracja, bo sala siedmioosobowa, ale wiara czyni cuda.

J.1.12.2014











Komentarze

  1. życzę kolejnych udanych wypraw i braku problemów z pieczątkami:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję i zachęcam do bezproblemowych wypraw tych bliższych i dalszych :)

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.