Lokalna taksówką wyjeżdżamy z Hawany w kierunku Trynidadu z kierowcą, który w czasie całej naszej podróży będzie stróżem naszej poprawności politycznej i nie tylko. Młody inżynier, któremu praca z turystami daje więcej satysfakcji finansowej niż praca w wyuczonym zawodzie.
Już pierwsze kilometry poza stolicą utwierdzają mnie w przekonaniu, że wywiozę stąd więcej zdjęć niż słów, bo zdjęcia oddają ten kraj w całej okazałości.
Jestem pod wrażeniem prostoty tutejszego życia, biedy, ale nie ubóstwa, powszechnego lenistwa i życiowej zaradności jednocześnie, akceptacji tej bylejakości wokół z uśmiechem i spokojem, tej ich miłości do burżuazyjnego rumu, cygar, boskich dźwięków i plemiennej religii Santeria, a wszystko to z Fidelem Castro w tle.
Po drodze zahaczamy o La Boca, największe na Kubie bagna na półwyspie Zapata i Zatokę Świń znaną z inwazji wojsk kontrrewolucji w 1961 roku. Odludnymi drogami dojeżdżamy do uroczego miasteczka Cienfuegos, które podobnie jak Trynidad wpisano na listę światowego dziedzictwa UNESCO.
Robi wrażenie dolina Valle de los Ingenions, słynącą z uprawy trzciny cukrowej i XIX wieczna cukrownia ze wspaniałą Torre Iznaga czy zachowane jeszcze domy niewolników. To handlowi niewolników i trzcinie cukrowej Trynidad zawdzięczał szybki rozkwit i bogactwo w minionych wiekach.
Dziś miasteczko zachwyca ciszą, spokojem, barwą brukowanych uliczek i muzyką, która wieczorem wyciąga z domów i pozwala zapomnieć o niewygodach życia. Zatrzymujemy się tu na kolejne dwie noce, a nasz gospodarz zaskakuje szczodrością stołu tak podczas kolacji jak śniadań. Świeże owoce, lobstery, pieczywo, masło i krewetki zaskoczyły tym bardziej, że w Hawanie chodziliśmy troszkę niedożywieni. W jadłospisie dominowały jajka na twardo i miód z mrówkami, a ssanie w żołądku tłumiliśmy głównie aromatycznym mojito. Przy skromnym zaopatrzeniu lokalnych sklepów nasz kolorowy i syty stół był miłą niespodzianką i przysłowiową wisienką na tym kubańskim torcie.
J. 8,9.11.2008
Komentarze
Prześlij komentarz