Noc spędzamy nad brzegiem oceanu. Wokół żywej duszy. Spokojnie, bezpiecznie, sucho, ciepło? Czy na pewno? A powietrze, aż dech zapierało, świeże, rześkie, wilgotne i ten szum oceanu w tle. I ten bezkres i łagodność oceanu, i nasza świadomość jego niewyobrażalnej siły i zmienności. Jakby tego nie opisywać, magia, której warto było dotknąć. Nawet przestrogi miejscowych policjantów, którzy nagle wyrośli przed nami by ostrzec, że to nie miejsce na biesiady i nocleg, bo może być przypływ, że może być niebezpiecznie, na nic się zdały. Dodatkowo, przekazana im buteleczka polskiego spirytusu miała wyjątkowy dar przekonywania, że racja jest po naszej stronie...czyli sucho, ciepło i bezpiecznie. Zniknęli tak szybko jak się pojawili. Ciekawi byliśmy tylko ich reakcji na pierwszy łyk tego polskiego monstrum.
Zasypiamy na plażowych leżakach z hasłem "byle do rana", tym bardziej, że niedaleki bar "Hemingway" powinien jutro otworzyć swoje podwoje dla głodnych i odurzonych morską bryzą.
Po skromnym śniadanku w towarzystwie plagi morskich świnek, wracamy na stały ląd, do Santa Clara na miejsce rewolucyjnej bitwy El Tren Blindado oraz do muzeum Che Guevary i knajpki z miejscową kapelą i wystarczy tych wrażeń jak na jeden, krótki dzień i odrobinkę drugiego.
J. 14-15.11.2008r.
Komentarze
Prześlij komentarz