Przejdź do głównej zawartości

HANOI, miasto pozornego chaosu.

Miasto Hanoi i moje pierwsze wrażenie to zgiełk, hałas, ciasne i gwarne uliczki starego miasta, którego granice wyznaczają chodniki i ulice wydeptane przez takich jak my turystów. Stara dzielnica to esencja mojego wyobrażenia o Wietnamie i Hanoi, to mój obraz tego kraju w pigułce, plątanina uliczek i zaułków. Jedne podobne do drugich, a ich nazwy pochodzą od rzemiosł uprawianych przez mieszkańców. Wolnym spacerkiem dochodzimy do serca Starego Miasta, jeziora Hoan Kiem, czyli jeziora Odzyskanego Miecza. Trudno tu znaleźć ciche miejsce, ale czuć jego niesamowita atmosferę.

Po­uty­ka­ne przy każ­dej ulicy maleńkie ja­dło­­daj­nie, więk­sze bary z je­dze­niem, gdzie sie­dzi się wy­łącz­nie na ni­skich krze­seł­kach z ko­la­nami na wy­so­ko­ści nosa. Wszechobecny zapach zupy "pho" i mojej ulubionej ko­len­dry. Dzie­siąt­ki ma­łych za­kła­dów, warsz­ta­tów, złot­ni­ków, fryzjerów i sa­lo­nów ma­sa­żu. Pełno skle­pi­ków z ta­ni­mi pa­miąt­ka­mi i pod­ra­bia­ny­mi mar­ko­wy­mi to­wa­ra­mi. Nie ma ta­kiej rzeczy, któ­rej nie da­ło­by się tu kupić, naprawić czy zrobić. Ro­we­ry słu­żą­ce za stra­ga­ny, rozłożone płachty, stoły i podesty zapełnione wszystkim czego do życia potrzebujesz. Ba­ła­gan pod no­ga­mi, kartony, gnijące owoce, warzywa i sy­pią­ce się ściany ka­mie­ni­c, ki­lo­me­try kabli elek­trycz­nych wiszących nad głowami lub leżących na ziemi dopełniają obrazu miejsca. Pobyt męczy i absorbuje, wręcz wciąga i zachęca, aby zostać tu jeszcze chwilkę. 

W Hanoi jest około 180 świątyń i pagód. Odwiedzamy m.in Świątynie Literatury w dzielnicy Dong Da, największą i najpiękniejszą w Hanoi. Zbudowana w 1070 r dla uczczenia chińskiego filozofa Konfucjusza, jego naśladowców i uczniów. Budowa świątyni była znaczącym wydarzeniem w kulturalnym rozwoju kraju. Służyła nie tylko czci przodków, ale stała się pierwszym uniwersytetem Wietnamu. Na początku kształcono tu książęta i synów szlacheckich, a z czasem rozwinął się w centrum narodowej oświaty. Przeprowadzane tu pod państwowym nadzorem egzaminy były dostępne dla każdego i otwierały karierę w administracji państwowej.

Studia trwały trzy lata. Uczono literatury, etyki, polityki i administracji. Studiowano klasyków konfucjanizmu. Egzaminy odbywały się ściśle według konfucjańskiej tradycji i były bardzo trudne. Na przykład w roku 1733 na 3000 uczestników powiodło się jedynie ośmiu. Mimo to uczelnia była oblegana. Kobiet nie przyjmowano. Każdy kto zdał egzaminy, otrzymywał stanowisko w służbie państwowej i na całe życie miał zapewnioną uprzywilejowaną i wpływową pozycję. Najmłodszym studentem, który zdał egzaminy był 16 latek, najstarszy absolwent miał 61 lat. Podziwiamy pagody, bramy, dziedzińce, sadzawkami z lotosami czyli "źródła niebiańskiej przejrzystości" i ogrody. Swoista oaza ciszy i spokoju z pięcioma dziedzińcami, które połączono trzema bramami. Środkowe drogi i bramy były zarezerwowane dla króla. Urzędnicy, nauczyciele i studenci musieli korzystać z bocznych dróg i wejść. Liczba dziedzińców symbolizuje pięć elementów natury, metal, drewno, wodę, ogień i ziemię.

Kolejny punkt naszego programu to Pagoda Jednej Kolumny zbudowana w 1049 roku na wzór kwiatu lotosu. Według legendy bezdzietny cesarz Tong śnił o bogini Am, która przepowiedziała mu syna, a on ujrzał dziecko siedzące na kwiecie lotosu. Przepowiednia spełniła się, a w dowód wdzięczności cesarz wzniósł świątynie Chua Mot Cot.

Podziwiamy też wyjątkowo uroczą Nefrytowa Świątynia czyli Ngọc Sơn, która wznosi się na małej wysepce, na północnym krańcu jeziora Hoan Kiem. Z brzegu jeziora prowadzi na wyspę przepiękny, drewniany most z czerwonymi balustradami tzw. Most Wschodzącego Słońca. Przy wejściu do świątyni znajduje się kamienna Wieża Pióra czyli Thap But. Na wyspę wchodzimy przez ozdobioną kaligraficznymi znakami Bramę Pisma. Ogromne, kamienne pędzelki do tuszu symbolizują sztukę literatury, a dwa, duże czerwone hieroglify oznaczają słowa „Pomyślność” i „Szczęście”. Obok ołtarza w ogromnej szklanej gablocie jest olbrzymi wiśniowy żółw, symbol jeziora i wolności. 

Trafiamy na Tạ Hien, gdzie toczy się całe popołudniowe i nocne życie turystyczno-komercyjnego Hanoi. Skrzyżowanie wąskiej i niepozornej uliczki to imprezowa centrala miasta, która przyciąga jak magnez. To miejsce leczy pewnie wszelkie smutki i pozwala na całkowity reset tak miejscowych jak i turystów. Siedzimy z innymi na niskich stołeczkach popijając bia hoi, lokalne piwo za jedyne pół dolara za szklankę.

Jedną z pe­re­łek le­żą­cych poza starą dziel­ni­cą jest dziel­ni­ca fran­cu­ska. W od­le­gło­ści dzie­się­ciu minut po­wol­ne­go mar­szu od cen­trum tra­fia­my do in­ne­go świa­ta, do cza­sów In­do­chin Fran­cu­skich. Inna jest tu ar­chi­tek­tu­ra, inny ro­dzaj eks­pre­sji na uli­cach. Wię­cej prze­strze­ni, zie­le­ni i świe­że­go po­wie­trza w płu­cach. W tej starej dzielnicy francuskiej mieszczą się dyplomatyczne przedstawicielstwa, świątynie oraz słynne Mauzoleum Ho Chi Minha, które oglądamy tylko z zewnątrz. W parku w pobliżu placu Ba Dhin stajemy w kolejce do domu, w którym mieszkał Bac Ho czyli "Wujek Ho" Musimy odstać swoje, aby w końcu zajrzeć do skromnego drewnianego domu postawionego na palach obok prywatnego schronu przeciwlotniczego, który pokazuje pełen prostoty styl życia legendarnego przywódcy Wietnamczyków.

I jeszcze Katedra św Józefa. W 1873 r. biskup Hanoi Paul-Francois Puginier otrzymał od władz miejsce pod budowę kościoła. Drewniany budynek stanął na miejscu pagody Bao Thien, zrujnowanej podczas wojny. Wzniesiona z cegieł budowla z dwiema wieżami i wspaniałymi witrażami w oknach tworzą piękne i harmonijne oświetlenie jej wnętrza. Katedra Świętego Józefa jest centrum kościoła katolickiego w Hanoi i okolicy oraz siedzibą biskupa archidiecezji Hanoi. Tradycją jest robienie sobie sesji fotograficznych młodych małżonków w okolicy Katedry i dwie takie przez chwile podpatrujemy. 

Ruch dro­go­wy Hanoi to odrębna historia. Bez­ład i anar­chia pa­nu­ją­ca na uli­cach jest tylko zręcz­ną mi­sty­fi­ka­cją tajemnego re­ży­se­ra. I choć strach przed przej­ściem przez ulicę, pełną pę­dzą­cych jed­no­śla­dów i sa­mo­cho­dów pa­ra­li­żu­je wszyst­kie człon­ki, to na­by­cie tej umie­jęt­no­ści jest rów­nie waż­ne, jak umie­jęt­ność tar­go­wa­nia się i od­ma­wia­nia sprze­daw­com usług wsze­la­kich i zarazem łatwe ni­czym za­ma­wia­nie je­dze­nia w lo­kal­nej gar­kuch­ni. Wciąż słyszałam, że po pierw­szej uda­nej pró­bie, kolejne będą jak bułka z masłem. Już wiem, że byłam przypadkiem przeczącym tej teorii. No cóż, nie mogę być idealna!

Słyszałam m.in., że prze­cho­dząc przez ulicę na­le­ży iść po­wo­li, jed­no­staj­nym tem­pem, przy­sta­wać tylko jeśli to jest ko­niecz­ne. Pod żad­nym po­zo­rem nie na­le­ży się cofać. Kie­row­cy za­wsze będą sta­ra­li się omi­nąć nas z tyłu. Nawet na naj­bar­dziej ru­chli­wej ulicy mamy być jak skała, którą kie­row­cy chcą i ominąć za wszel­ką cenę z gra­cją i ol­brzy­mim wy­czu­ciem. I co? I nic! Mój kangurzy ruch musiał być dla nich nie mniej stresujący jak ich dla mnie !

Na węż­szych uli­cach, w re­jo­nie starego miasta, gdzie spa­ce­ru­ją­cych jest dużo, kie­row­cy na­by­li nie­by­wa­łą wprost umie­jęt­ność ma­new­ro­wa­nia po­mię­dzy pie­szy­mi. Mi­ja­ją ich ni­czym mistrzowie slalomów narciarskich, a ja nawet po kilku godzinach nie potrafię bez stresu przejść na drugą stronę. Nie wiem czy ten lęk był uzasadniony, bo wy­pad­ków jest tu ponoć mało, a nie­pi­sa­ne prawo mówi, że winny jest za­wsze „więk­szy” tzn. jeśli do­cho­dzi do in­cy­den­tu z udzia­łem sa­mo­cho­du i sku­te­ra, prawo chro­ni kie­row­cę jed­no­śla­du, jeśli w ko­li­zji uczest­ni­czy pie­szy i mo­to­cykl, winny jest ten drugi. Tak więc to tylko pozorowany, uliczny chaos. Ja jednak podziwiałam tę płynność ulicy tylko wtedy, gdy stałam, a gdy próbowałam zdobyć drugą stronę ulicy poziom mojego zachwytu nad płynnością spadał do zera.

Hanoi to bezpieczne miasto, jeżeli nie prowokujesz stanem swojego posiadania. Miej­sco­wi opa­no­wa­li bowiem inne me­to­dy wy­cią­ga­nia bank­no­tów z port­fe­li tu­ry­stów. Robią to bez­bo­le­śnie, z uśmie­chem Brada Pita, abyś był przekonany, że robisz interes życia Tu każdy bę­dzie ofe­ro­wał nam swój towar lub usłu­gę. Świe­że owoce, na­po­je, re­pe­ra­cję obu­wia, kwia­ty, książki, wycieczki czy prze­jazd mo­to­ro­we­rem. Jeżeli nie potrzebujesz odmawiaj, jeżeli potrzebujesz odejmij od ceny wyjściowej 50% i tar­guj dalej. Pa­mię­taj, że oka­zu­jąc przy tym zde­ner­wo­wa­nie tracisz twarz i sza­cu­nek. W sy­tu­acjach kon­flik­to­wych nie na­le­ży krzy­czeć i oka­zy­wać wyż­szo­ści wobec miej­sco­wych. Nawet w sy­tuacji za­wy­żo­ne­go ra­chun­ku w tak­sów­ce, spra­wę na­le­ży wy­ja­śnić z uśmie­chem i spo­ko­jem, bo to jedyna, skuteczna metodologia.

Jeszcze dla jednej rzeczy warto od­wie­dzić Hanoi. Ku­li­na­ria! Pro­ste, pysz­ne, aro­ma­tycz­ne. Ba­zu­ją­ce na bu­lio­nach, ma­ka­ro­nie, ryżu i mię­sie. Kuch­nia pro­sta bogactwem smaków i prostotą składników. Je­dze­nie go­tu­je się na ulicy i je na ulicy lub w lo­ka­lach, w któ­rych jedzą miesz­kań­cy. Filar kuchni to zupa pho, a dla nas także bagietki z wkładem różnym od jajka do kurczaka. Ko­niecz­nie na­le­ży skosz­to­wać saj­gon­ków czy dau ran, sma­żo­nego sera tofu oraz bun cha, spe­cjal­ność Hanoi, czyli gril­lo­wa­nej wie­przo­wi­ny z kluseczkami i ze­sta­wem świe­żych ziół. Na ama­to­rów moc­niejszych wra­żeń cze­ka­ją po­tra­wy za­wie­ra­ją­ce sma­żo­ne mięso go­łę­bia, ła­bę­dzia lub psa. Nasz sa­ne­pid na­tych­miast za­trza­snął­by drzwi do więk­szo­ści z tych przy­byt­ków, ale nie na­le­ży się ni­cze­go oba­wiać. Wy­star­czy prze­strze­gać dwóch zasad. Na­le­ży jeść rze­czy tylko prze­two­rzo­ne ter­micz­nie oraz pić na­po­je bu­tel­ko­wa­ne. 

Hanoi to taka lekkostrawna esen­cja Azji, mia­sto przy­ja­zne i bez­piecz­ne, miasto pozornego chaosu, bo wbrew pozorom Wietnamczycy kontrolują wszystko i wszystkich, szczególnie tych zachwyconych turystów.

J.21.02.2010


































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.