Przejdź do głównej zawartości

Zatoka HALONG.

Z Hanoi jedziemy wynajętym busem całkiem niezłą drogą. Obserwuję ludzi w stożkowatych, słomianych kapeluszach, brodzących po kolana wśród upraw ryżu, który zbierają tu trzy razy do roku.
Mijamy wielu rowerzystów i kobiety pilnujące krów pasących się przy poletkach. Pomiędzy jaskrawo zielonymi polami co pewien czas migają nagrobkowe płyty. Zgodnie z tutejszą tradycją przywiązuje się wielką wagę do pamięci przodków. Po śmierci zwłoki zostają zakopane w ziemi bez żadnej trumny i bez nagrobku. Dopiero po wielu miesiącach, a nawet latach bliscy wyciągają szczątki zmarłego i ceremonialnie przenoszą do murowanego grobu. Takie pojedyncze i pogrupowane groby widoczne są wśród hektarów pól ryżowych. 

Zatoka Ha Long znajduje się w północno – wschodniej części kraju, w prowincji Luang Ninh i zajmuje obszar ponad 1500 kilometrów kwadratowych. W 1994 roku znalazła się na Liście Światowego Dziedzictwa Kulturalnego i Przyrodniczego UNESCO. Wg. legendy tę część Zatoki Tonkijskiej stworzył smok, który ponoć do dziś tu mieszka, ale nie można go znaleźć, bo kryje się w jednej z setek tutejszych jaskiń. Można tu podziwiać ponad 1900 skał, wysp, wysepek, a wraz z nimi niezliczone groty, przesmyki, tunele… Co ciekawe, zaledwie około tysiąca wysp posiada swoje oddzielne nazwy. Pozostałe wciąż pozostają tajemniczo bezimienne. Zdecydowana większość wysp i wysepek jest zbudowana z wapienia, podatnego na kształtowanie pod wpływem warunków atmosferycznych i dlatego powstały tak niezwykłe formy skalne. 

Po trzech godzinach jazdy jesteśmy w miasteczku Ha Long. Tłumy turystów. Maszynka do zarabiania pieniędzy rozkręcona na dużą skalę. Mam nadzieję, że natura obroni się przed tą agresją. Wchodzimy na statek z wygodnymi kabinami i ruszamy na podbój jednej z najpiękniejszych zatok świata. To ma być taka morska uczta w baśniowej krainie. 

Niebo niestety zachmurzone, a pomiędzy wyspami rozpościera się delikatna mgła. Na szczęście nie utrudnia widoczności, a dodaje jedynie tajemniczości obrazom wokół. Mijamy kamieniste wysepki gęsto porośnięte zieloną roślinnością, mnóstwem zwierząt i ptaków. Okazuje się, że wody zatoki są niezwykle bogate w ryby, których żyje tu kilkaset gatunków. Podobnie jak mięczaków, stawonogów, czy koralowców. Niestety zimno, mokro, wietrznie i mam wrażenie, że płyniemy morską autostradą. Wokół mnóstwo statków, stateczków, a na każdym dziesiątki ciekawych tego cudu natury.

Zaledwie kilka wysp w zatoce jest zamieszkałych. Największą jest Cat Ba, której połowę obszaru zajmuje park narodowy. Wysepki to swoiste dzieła sztuki, bezcenny zbiór niedokończonych wapiennych rzeźb wyciosanych przez wiatr i fale. Porośnięte gęstą, tropikalną roślinnością, a wewnątrz wielu z nich wapienne jeziora oraz ogromne groty, powstałe w wyniku procesów krasowych. Wietnamczycy podkreślają, że ilość wysepek pokrywa się z rokiem śmierci Ho Chi Minha czyli w tłumaczeniu "ten, który oświeca."

Zatrzymujemy się przy największej grocie Hang Dao Go nazywana również Grotte des Merveilles. We wnętrzu jaskini znajdują się trzy duże komory z licznymi stalaktytami i stalagmitami. Kolorowe oświetlenia wewnątrz oraz tłumy turystów, sprawiają, że czuję się jak w wesołym miasteczku i trudno mi się skupić nad tym niewątpliwym pięknem matki natury.

Przepływamy obok wodnych wiosek. Ludzie od pokoleń żyją na morzu w domach zbudowanych na niby tratwach i wydaje się, że nie muszą zbyt często opuszczać tego miejsca. Mają tu wszystko, czego potrzebują od pracy przy połowach morskich stworów do sklepu, szkoły, a nawet poczty. Życie w wioskach na wodzie toczy się zupełnie normalnie. Wokół domów łażą psy, rozwieszone hamaki gotowe na przyjęcie zmęczonych pracą. Wioski wyglądają dość leniwie i dobrze, bo nikt nas nie goni z suwenirem w ręku i nie zmusza do zakupu czegokolwiek. Nie znaczy, że nie chcą zarobić na turyście. Chcą i dość często do statków podpływa mała łódeczka wypełniona po brzegi dobrami mniej i bardziej luksusowymi. A nuż ktoś znudzony widokami i ofertą pokładowego barku zechce postawić na inne wrażenia i smaki.

Czy warto było tu dotrzeć? Tak, ale formuła spędzenia nocy na statku nie była do końca dobrym pomysłem. Miejsce piękne naturą, ale bardzo skomercjalizowane. Wystarczyłoby dotarcie do tych najciekawszych punktów w ciągu jednego dnia i słuchanie przy tym więcej opowieści o tutejszych mieszkańcach, ich tradycji, zwyczajach, historii i tych cudach natury. Sam obraz jaki przewijał się przed naszymi oczami to zdecydowanie mało, tym bardziej, że pogoda nas nie rozpieszczała, a obrazy po kilkudziesięciu spędzonych tu godzinach stawały się coraz bardziej monotonne. Nie mam już wątpliwości, że Wietnamczykom nie zależy na tym, aby turysta wiedział więcej, tylko o to, aby zostawił tu więcej pieniędzy. No cóż, muszę przyznać, że są mistrzami w ich mnożeniu.

J.19,20.02.2010








  

















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.