Przejdź do głównej zawartości

HUE. Cesarskie miasto.

Wczesnym rankiem wyjeżdżamy do miasta Hue, położonego nad Perfumową rzeką, która dzieli stolicę dynastii Nguyen na dwie części. Aż roi się tu od pomników historii, także tych wpisanych na listę światowego dziedzictwa UNESCO. To tylko 11 km od jej ujścia do Morza Południowochińskiego.

Pod koniec XVI w. Wietnam, rządzony przez dynastię Le, został podzielony między dwa rody magnackie, Trịnh i Nguyenów. Nguyenom przypadło południe Wietnamu, dawne ziemie Czamów. W 1687 r. Nguyenowie założyli nową siedzibę w miejscowości Phu Xuan, leżącej nad rzeką Perfumową, kilkanaście kilometrów od ujścia. W pobliżu miasta wybudowano ogromną cytadelę, na terenie której dwór Nguyenów rezydował do 1775 roku. 

Samo Hue to dość przeciętne miasto, gdyby nie cytadela i dawne miasto cesarskie. Zabytki Hue są warte zobaczenia, ale uważam, że daleko im do zabytku klasy Zakazanego Miasta w Pekinie. Ponadto Hue miało potwornego pecha. Znalazło się w bezpośrednim sąsiedztwie strefy zdemilitaryzowanej podczas wojny w Wietnamie i było niszczone raz przez siły północy, a raz południa. Jeszcze dziś widzimy ślady walk chodząc po Zakazanym, Purpurowym Mieście. Może ten fakt wpływa na przewagę tego chińskiego zabytku?

Cy­ta­de­la w Hue jest jak ma­triosz­ka, która otwie­ra się po przej­ściu ko­lej­nych bram. Z Kinh Thanh, mia­sta sto­li­cy, wy­ska­ku­ją bu­dyn­ki ad­mi­ni­stra­cyj­ne, Hoang Thanh, Mia­sto Ce­sar­skie i Dai Noi, Mia­sto We­wnętrz­ne, które za­sy­pu­je pa­ła­ca­mi i świą­ty­nia­mi skrzą­cy­mi się żół­to-błę­kit­ny­mi płyt­ka­mi i czer­wie­nią zdo­bień co po­zwa­la­ za­gu­bić się wśród ko­lumn i przejść, stra­sząc i chro­niąc smo­ka­mi oraz tu­ma­niąc wonią ogro­dów. Cam Thanh czyli Za­ka­za­ne Mia­sto przy­bi­ja smut­kiem ruin. Z ponad 40 pa­ła­ców i pa­wi­lo­nów, te­atru i bi­blio­te­ki, po któ­rych prze­cha­dza­li się wład­cy, służ­ba i eu­nu­chy zosta­ły głów­nie cegły. 

Dla mnie najciekawsze były grobowce cesarskie z końca XIX w. w pobliżu Hue, pięknie położone parkowe przestrzenie wywołujące niesamowite wrażenie. To doskonały przykład wietnamskiej architektury buddyjskiej.

Odwiedzamy też efektowną pagodę Chua Thien Mu z 25 metrowym, 3 tonowym dzwonem stojącym na grzbiecie marmurowego żółwia. 

Hue było stolicą Wietnamu od początku XIX wieku do 1945 i jest obecnie centrum kulturalno-religijnym, a przy tym dość skromnym miasteczkiem galerii, muzeów i sklepów. Nie można tu narzekać ani na nudę, ani na brak atrakcji, ale ludzie są tu jakby inni. Nikt bezczelnie nie rzuca za wodę ceny 20 tysiecy dongów. Każdy jest miły i pomocny. Przyjemnie też siąść na plastikowym krzesełku na chodniku wokół gara zupy czy herbatki i obejrzeć wietnamskie pokolonialne kolorowe domki z tarasikami i balkonikami skryte w cieniu wysokich palm. 

Warto wiedzieć, że miasto odbudowano, restaurując cytadelę i zakazane purpurowe miasto dzięki wielkiemu udziałowi zespołu polskich konserwatorów kierowanych przez polskiego architekta Kazimierza Kwiatkowskiego.

J.22.02.2010



















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.