Przejdź do głównej zawartości

Herbatka w VANG VIENG.

Po śniadaniu wyjeżdżamy z Luang Prabang do Vang Vieng, miasta w środkowym Laosie nad rzeką Nam Song. Droga warta przejechania. Mijamy piękne góry i biedne wioski. Sama mieścina też urocza, gdyby nie nadmiar turystów często pijanych i odurzonych w sztok dostępnymi tu środkami. 

Powszechny i praktycznie nieograniczony dostęp do środków odurzających łącznie z opium, mieszają ludziom w głowach, ale przyciągają jak magnez. Malowniczo położona, stała się regularnym kurortem wypoczynkowych dla tłumów odwiedzających. Poza spacerami i przejażdżkami rowerami po okolicy czy spędzaniem wieczorów w knajpkach można jeszcze spływać na oponach samochodowych na rzece Xong, eksplorować jaskinie i podziwiać wodospady, ale dla setek przyjeżdżających tu młodych i starych te używki to największa atrakcja miejsca i dla wielu cel sam w sobie.

Niektórzy przyjeżdżają tu na chwilę, a potem tak bardzo się zachwycają, że nie potrafią wyjechać. Inni uciekają zaraz następnego dnia. Dla nas to czas spacerów i podglądania tego co lokalne, prawdziwe, wymieszane spokojem, relaksem, biedą i lenistwem.

Mnóstwo tu wszelkiego rodzaju barów serwujących tzw. happy drinks, nastrojowych restauracji, w których zasiąść można na wygodnych poduchach czy pensjonatów i tego wszystkiego, co turyście potrzebne. W ciągu dnia najpopularniejszą rozrywką dla większości jest spływ na sporej wielkości oponach, a wieczorem imprezy trwające do białego rana. Wokół setki turystów i niewielu Laotańczyków. Ci jakby nieobecni, spokojni, refleksyjni, a może odrobinę leniwi, pogodzeni z losem i jakby zdziwieni zachowaniem, nerwowością turystów.

Sami w poszukiwaniu czegoś do zjedzenia szybko odkrywamy w lokalnych knajpkach, że coś do wypicia, od herbatki z opium, koktajli do różnych drinków, zajmuje więcej miejsca w karcie, niż coś do zjedzenia. Intensywna zieleń, wapienne skały i rzeka Song bez wątpienia zachwycają, ale to trochę mało jeżeli knajpowe życie nie jest celem samym w sobie. Muszę jednak przyznać, że jeden koktajl zniewolił mnie bezgranicznie. Ten z MANGO przygotowywany przez drobną Laotankę w mini barze! Jego szczególny aromat, smak, zapach, kolor nie znalazłam do dziś mimo licznych starań w wielu miejscach, gdzie udało mi się dotrzeć do tych aromatycznych owoców.

J.16,17.02.2010










































Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.