Przejdź do głównej zawartości

Kierunek VARANASI.

Z odrobinką żalu rozstajemy się z Khajuraho. Było dość swojsko i nawet relaksacyjnie. Pora jednak na kolejny punkt na naszej mapie. Rano wyjeżdżamy do Sanktuarium Przyrody czyli wodospady nad rzeką Kenn i Park Narodowy Panna. Ma być szum spadającej wody, jelenie, krokodyle, małpy, antylopy, a może nawet tygrysy. Tymczasem wodę trudno dostrzec, bo susza, a większość zwierząt oglądamy na planszach informacyjnych. 

Jeszcze dwa lata wstecz żyły tu 24 tygrysy bengalskie, ale zostały wytrzebione przez zawodowych kłusowników. We wschodniej medycynie ludowej uważa się, że wszystkie części tygrysa mają uzdrowieńczą moc. Przerabia się więc je na maści i różne specyfiki dla bogatej klienteli z Chin, Korei czy Japonii. Nos tygrysa leczy ponoć epilepsję, sierść uśmierza ból zębów, a zupa z penisa działa jak afrodyzjak. Kończymy objazd parku bez szczególnej euforii, bo też wrażeń i pięknych obrazów było mniej niż oczekiwałam. 

Jedziemy na dworzec w Satny, skąd nocnym pociągiem wyruszamy do Varanasi. Dworzec obskurny jak inne spotkane w Indiach. Na torach wyjątkowo dużo wędrujących lub wręcz rozłożonych wygodnie krów. Już wiemy, że nikt krowy nie przegoni. Maszynista cierpliwie czeka, aż one podejmą samodzielną decyzję i zmienią miejsce leżakowania czy spaceru. Rytm życia krowy ma zdecydowaną wyższość nad rozkładem jazdy pociągów. Przed nami około 300 kilometrów i noc w przedziale sypialnym. Ma być bezproblemowo, wręcz wygodnie i w takiej beztrosce trwaliśmy do czasu wjazdu pociągu na peron. 

Tymczasem w naszym wagonie jaki i całym pociągu było setki ludzi. Próbujemy dostać się do środka. Żadnych szans. W końcu siła tłumu na peronie wpycha nas do jeszcze większego tłumu w wagonie. A gdzie nasz przedział? Jest, ale pełen ludzi siedzących na zarezerwowanych i zapłaconych przez nas miejscach do spania. W przedziale naliczyłam ponad 20 osób siedzących w bezruchu i z wpatrzonymi w nas ciemnymi oczami. Pokazujemy nasze bilety. Zero reakcji! Straszymy policją. Zero reakcji ! Oni siedzą, a na korytarzu kolejne dziesiątki stojących, a właściwie sklejonych ze sobą Hindusów. I my z wielkimi plecakami i nadzieją, że w końcu uda nam się wcisnąć do przedziału lub wyjść z pociągu i może szukać następnego połączenia. 

Niestety, ruch był praktycznie niemożliwy w żadną stronę. Zaklinowani w przejściu wagonu musieliśmy jakoś znaleźć przestrzeń dla siebie. Upał, zmęczenie, nerwy i ogromny smród wylewający się z pobliskiej toalety nie pomagał w racjonalnym myśleniu. W końcu kilku Hindusów zwalnia nasze miejsca, a właściwie zamienia się z nami miejscami i w cztery osoby wciskamy się do przedziału i już wiem, że to droga tylko w jedną stronę. Jakikolwiek ruch nie będzie możliwy aż do Varanasi, bo oni wszyscy też tam jadą. Zajmujemy miejsca na najwyższych miejscach tuż pod iskrzącym wentylatorem. Miały być leżące, a są.... nie wiem jak określić przyjętą pozycję ciała. 

Okna zakratowane, smród fekalii, iskrzący wentylator pod sufitem, a w wagonie setki zgniecionych ludzi. Już wiem dlaczego w Indiach w czasie wypadku pociągu ginie jednorazowo tysiąc i więcej osób. Jak wydostać się z palącego, rozbitego pociągu, gdy wokół taki tłum i kraty w oknach? Drzwi przedziału otwarte więc zapach rozchodzi się bez ograniczeń. I tak całą noc. Oni w bezruchu i milczeniu, a my z wielkim trudem staramy się zmieniać pozycje ciała chociażby o centymetr. Nas ten bezruch zabijał, im dawał jakąś siłę. I te ich oczy. Ciekawość? Złość ? Zdziwienie? Nie wiem. Także moja klaustrofobia znalazła dla siebie najlepsze miejsce i pokazała swoje oblicze w pełnej krasie. Boże, jak dobrze, że wcześniej uczyłam się ją kontrolować. Już wiem, że całonocna wizualizacja uratowała mnie od obłędu, w który chciała mnie wpędzić moja fobia. Dziękuje Najwyższemu i tej wewnętrznej sile, która nagle przyszła i pozwoliła przetrwać ten czas bez utraty zmysłów i bez większych fizycznych strat.

Dopiero nad ranem, w świetle dnia, dostrzegłam dodatkowy powód tej pociągowej ciasnoty. Na okolicznych półkach, oprócz ludzi, stały równiutko poustawiany tekturowe walizki, torby. Co to za bagaż? Okazało się, że to prochy zmarłych wiezione przez najbliższych do świętego miasta Varanasi w tym jednym dniu w roku. Trzymane miesiącami w domach, aby w końcu spocząć w wodach Gangesu. Tylko dlaczego musiało trafić na mnie, na nas ?

J.15.11.2007







  

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.