Przejdź do głównej zawartości

KATHMANDU cd.

Kolejne dni dedykujemy Patanowi, królewskiemu miastu w Dolinie Kathmandu, wzgórzu z najstarszą stupą Nepalu w świątyni małp Swajambhunath, świątyniom hinduistycznym Pasupatinath nad świętą rzeką Bagmati oraz uliczkom Kathmandu.

Zaczynamy od Świątyni Małp. Wspinamy się na wzgórze, na które prowadzi około 365 kamiennych schodów. Przechodzimy przez kolorową bramę i powoli, mijamy mniejsze stupy, posągi buddów i żebraków. Za schodami, na podeście wyrzeźbiono 12 zwierząt kalendarza tybetańskiego, a obok leżą dwa lwy strzegące wejścia na teren kompleksu. Nad głowami łopocą nam niezliczone chorągiewki modlitewne, czasem wręcz przysłaniające niebo. Obok biegają niezliczone ilości małp, które wedle legendy miały powstać z wszy, które bodhisattwa strącał tu ze swojej głowy.

Przed nami znajduje się główna stupa wzgórza. Obchodzimy ją zgodnie z kierunkiem biegu słońca i wprawiamy w ruch umieszczone dookoła młynki modlitewne, bo tylko tak uwolnimy modlitwę do nieba. Po drodze mijamy pięć kaplic poświęconych pięciu wcieleniom Buddy ze swoja symboliką. 

Na niewielkim placu wyrastają z ziemi dziesiątki małych stup. Kolejny Budda, kolejna kapliczka, kolejne dzwony i dziesiątki małp. Pielgrzymi mieszają się z turystami, handlarze z żebrakami. W sklepikach pełny asortyment pamiątek, a małp zatrzęsienie. Biegają, skaczą po stupach, bawią się i zaczepiają każdego bez strachu. Czują się bardzo pewnie. To raczej turysta musi się ich obawiać, bo bywają złośliwe, wręcz bezczelne. Ze szczytu wzgórza widok na całe miasto i część doliny.

Kolejne miejsce to stupa Bodnath, która jest dla tybetańskich buddystów najświętszym miejscem poza Tybetem. W 1959 roku, gdy w Tybecie wybuchło antychińskie powstanie, które skończyło się dla Tybetańczyków surowymi represjami. Dalajlama XIV uciekł do Indii, a wielu jego rodaków swój nowy dom znalazło w Nepalu i osiedliło się w okolicy Bodnath. Na placu góruje potężna kopuła około 35 metrów średnicy, a jej wnętrze skrywa podobno relikwie Buddy. Przed kopułą, pomiędzy mniejszymi stupami żarliwie modlący się wyznawcy. W niszach, po zewnętrznej stronie, 147 młynków modlitewnych obracanych przez przybywających tłumnie pielgrzymów. Całość otoczona krągiem kolorowych kamieniczek z licznymi sklepikami. Kolczyki, kadzidełka, młynki, noże, tanki, mandale, wisiorki, swastyki, ubrania, antyki...do wyboru i koloru.

Miasto Patan znane jest również pod nazwą Manigal i słynie z bogatego dziedzictwa kulturowego, w szczególności rzemiosła artystycznego i rękodzieła. To miasto świąt i uroczystości, starożytnych sztuk pięknych, rzeźb z kruszców i kamienia. Pełno tu wodociągów, kamiennych fontann, artystycznych furtek, hinduistycznych i buddyjskich świątyń. Budowle z pięknie rzeźbionymi drzwiami i oknami oraz pięknymi krużgankami. Mam wrażenie, że przebywam w otwartym muzeum, w mieście artystów. 

I jeszcze kompleks świątynny Pasupatinath nad brzegiem rzeki Bagmati. To dla wyznawców hinduizmu jeden z najważniejszych celów pielgrzymkowych, będący dla Nepalczyków tym, czym dla indyjskich hinduistów jest Varanasi. Świątynia przez stulecia była ważnym ośrodkiem religijnym, o który dbali władcy Nepalu. Poniżej świątyni, wzdłuż brzegu rzeki Bagmati, najbardziej czczonej w Nepalu, zbudowano ghaty kremacyjne. Miejsce niezwykłe. Przesycone magią, duchowością i śmiercią. To właśnie tutaj na specjalnie wysuniętych w głąb rzeki betonowych tarasach przykrytych dachami na drewnianych stosach nieustannie płoną zwłoki zmarłych. W czasie tych uroczystości panuje większy porządek i ład niż w Varanasi. Nie wałęsają się psy rozciągające pozostałości nadpalonych zwłok czy wszędobylskie święte krowy. Jedynie dzieci brodzą w wodzie szukając złotych wyrobów zmarłych.

Z Kathmandu wyjeżdżamy zziębnięci i zmęczeni tutejszym klimatem. Miasto bardzo bliskie atmosferze Indii, wręcz depresyjne. A może to tylko nasze wrażenia po tych kilkunastu dniach podróży szlakiem biedy wręcz ubóstwa, głębokiej wiary, brudu i tego wszechobecnego chaosu i żebractwa? Wszyscy mamy dość i chciałoby się uciec jak najdalej. A może to tylko słabość chwili? A może byliśmy w nieodpowiednim miejscu i czasie?

J.22.23.11.2007



















 


 

 






















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.