Przejdź do głównej zawartości

Kierunek POKHARA.

Kolejne 230 km przed nami. Nocnym pociągiem jedziemy do Gorakphur. Znowu brudno, smutno, ciasno. Szczęśliwie ten blaszany, zakratowany, pociągowy monster wtoczył się rano na miejscowy dworzec. W poczekalni już nas nie zaskakują spacerujące krowy, śpiący na szmatach czy gazetach dziesiątki ludzi, ale siedzący na krześle uzbrojony żołnierz. I nie żeby z małym pistoletem, ale wielkogabarytowym karabinem. Obserwuje nas uważnie i w czasie naszej próby zorientowania się co, gdzie, kiedy... zaleca, aby bagaże na czas poszukiwania informacji złożyć przy jego stanowisku, bo będzie bezpiecznie.
Dość szybko otacza nas gromada milczących Hindusów i może z czystej ciekawości, ale zrobiło się tak jakoś dziwnie i mało przyjaźnie. Gorakphur to nie tylko punkt pośredni na trasie do Nepalu, ale miejsce częstych i czasem krwawych hindo-muzułmańskich zamieszek na tle religijnym.

Przed dworcem znowu brud, chaos, a smród z miejskich toalet tak silny, że rozchodzi się w promieniu kilkudziesięciu metrów. Szukamy czegoś do zjedzenia, ale odwiedzane miejsca odstraszają tak jak pobliskie szalety. W końcu znajdujemy miejsce, gdzie w głębokim tłuszczu smażą samosy i mając wybór między niewątpliwie brudną kuchnią schowaną gdzieś na zapleczu knajpy, a smażonymi na naszych oczach lokalnymi przysmakami....stawiamy na smaki ulicy serwowane na lokalnych gazetach.

Tuż przed wyjazdem w kierunku granicy z Nepalem dopada mnie żebrząca, mocno zniszczona czasem lub życiem kobieta, których tu wiele. Wyciąga rękę, pokazuje, że chce jeść. Wzbudza we mnie żal, litość i oddaje jej moją smakowitą samosę. Zamiast uśmiechu wdzięczności słyszę krzyk, wymachiwanie rękami, a moje jedzenie rzuca z wielką siłą na ulice. Nasz hinduski kierowca wyjaśnia, że większość żebrzących to uzależnieni od narkotyków czy tytoniu ludzie i ich interesują tylko pieniądze, a nie jedzenie. No cóż, kolejne doświadczenie.

W końcu jeepem dojeżdżamy do Sonauli na granicy z Nepalem. Piesze przekroczenie granicy nie sprawiło nam żadnych problemów, a chaos tak tu wielki, że można by przejść niezauważenie. W indyjskim emigration office szybko dostajemy stempel wyjazdowy. Formalności wizowe Nepalu też bez większych problemów. Tylko 30 dolarów i za kolejne 20 metrów słyszymy "Welcome to Nepal". Jeszcze tylko załadunek do nepalskiego busa i po 184 kilometrach, czyli siedmiu godzinach jazdy nepalską wersją autostrady i kontrolach na wojskowych punktach drogowych, możemy rozpakować plecaki w sympatycznym hotelu, a przede wszystkim odpocząć od zgiełku i brudu Indii.

J.18.11.2007






















Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.