Przejdź do głównej zawartości

KHAJURAHO.

Opuszczam Agrę bez żalu. Kolejny pociąg i tym razem w kierunku Khajuraho, w stanie Madhya Pradesh. Nocny przejazd był trochę męczący, ale przed nami dwa dni relaksu. Cisza i spokój. Wreszcie hotel, gdzie możemy zrobić pranie, a pokoje i wewnętrzne patio budzą nadzieję na obiecany relaks. I jeszcze te rowery w tle..czyli planowany objazd wiejską okolicą i podpatrywanie życia prowincji.

Zaczynamy od zwiedzenia hinduistycznych kompleksów świątynnych tuż obok centrum. Po drodze przyglądamy się trochę sennemu, niewielkiemu miasteczku. Zaglądamy tu i tam. Pełno hotelików, restauracji, krów i kurzu, ale zdecydowanie spokojniej niż w naszych poprzednich miejscach pobytu. Życie płynie tu wolniej, ale wyraźnie w rytmie turystycznym, bo to turysta jest głównym źródłem utrzymania rodzin w miasteczku i okolicach. Przed wejściem stragany ze wszystkim na co miałbyś ochotę. Owoce, pamiątki różne, odzież, nawet buty. Sprzedawcy wciskają pocztówki, breloczki i różną tandetę. Nie odpuszczają nikomu. Co druga knajpka proponuje włoską pizzę, a ulica wszechobecny, turystyczny kicz. W centrum miasteczka staw. Woda jak zawiesista zupa z glonami na powierzchni. O dziwo, nikomu to nie przeszkadza. Kobiety piorą ubrania na kamiennych schodach, a mężczyźni zażywają kąpieli.

Sam kompleks Świątyń bardzo zadbany. Przystrzyżone i nawadniane trawniki, a przy bramie wejściowej strażnicy czuwający nad spokojem i porządkiem...przynajmniej robią takie wrażenie. Khajuraho to jedna z największych atrakcji turystycznych Indii. I nie spokój, i nie pamiątki przyciągają tu ludzi, ale wspaniałe, średniowieczne świątynie słynące z bogatych zdobień, rzeźb pokrywających całe budowle od środka i na zewnątrz. Te Hinduistyczne oraz Dżinistyczne miejsca kultu wznieśli, w X i XI wieku, władcy dynastii Candelów. 

Wszystkie świątynie ułożone są na osi wschód-zachód. Naszą uwagę przyciąga bardzo bogata dekoracja rzeźbiarska zewnętrznych ścian świątyni układami splątanych ze sobą postaci. Wiele z nich ma charakter erotyczny, nieraz bardzo śmiały. Brytyjczycy, w 1838 roku, odkrywają dla świata zapomniane przez setki lat świątynie. Od tej pory miliony turystów podziwiają te 22 pozostałe z blisko 100 wybudowanych. Wszystkie zachowane trafiły na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO w 1986 roku. 

Wracamy do hotelu i wynajmujemy rowery. To taka lokalna atrakcja dla nas i dla miejscowych. Radość głównie dla dzieci, które nie mogą wyjść z podziwu, że mamy jakiekolwiek problemy z jazdą na rozsypujących się trzydziestoletnich rowerach. Zasady użytkowania są proste...nie skręcaj jak pedałujesz. Skręcisz....leżysz. Pedały połamane i powykręcane. Koło przednie nie zawsze pokrywa się z tylnym. Co ważne, mamy się tym nie przejmować i naprzód! W razie potrzeby tabuny dzieci zawsze gotowe do pomocy za odpowiednią opłatą. 

Wjeżdżamy na typową hinduską wioskę. Wciąż i wszędzie obserwują nas dzieci. Zatrzymują nas i proszą o cokolwiek co masz.. cukierek, długopis... cokolwiek. Każdy postój to chmara dzieci wokół. Droga wolna jak coś dasz. Przy mijanym moście plac zabaw, pralnia i miejsce spotkań. Kobiety robią pranie w brudnym potoku, maluchy pływają, a inni siedzą i się nudzą. Na nasz widok koniec z nudą.. każdy coś chce i znowu jesteśmy otoczeni. Jedni wyciągają ręce inni próbują sprzedać monety, medale, figurki, przedmioty codziennego użytku. I co z tego, że my nie chcemy, gonią, wołają.. Gdzie ta sielska wieś?

Dojeżdżamy do wioski, gdzie zachowane są granice między domami zamieszkanymi przez poszczególne kasty. Granicami są malutkie kanaliki biegnące w poprzek uliczek. Każda z części musi mieć osobną studnie. Ludzie z jednej kasty muszą pić tę samą wodę. Na drzwiach niektórych domków znaki ostrzegające, że w tym domu panuje choroba zakaźna. 

W części dla kasty wojowników wchodzimy do małej szkoły. W dwóch salkach uczy się kilkadziesiąt maluchów. Bardzo niskie pomieszczenia, klepisko, brudna szmata na podłodze i małe tablice to całe wyposażenie szkoły. Smutno i biednie. Zostawiamy drobne datki na zakup czegoś więcej. Idziemy do najbiedniejszej części wioski. Na dachach pojawiają się gałęzie na opał, częściowo zawalone budynki. Wokół domów jak w całej wiosce nawet czysto. Na koniec kolejny młody "biznesmen" prowadzi nas do miejsca wyglądającego dość zamożnie. Cała rodzina żyje z handlu i usług dla turystów. W podwórku wciśnięte sklepiki z pamiątkami, które "musisz mieć" Tak przynajmniej uważa sprzedawca. 

Natarczywość okolicy, mimo niewątpliwego uroku i kolorytu sprawia, że zmęczeni wracamy do hotelu i w głowach pozostaje jedna myśl.. dość wrażeń i pora zaspokoić głód. Trafiamy do poleconej restauracji, gdzie oprócz jedzenia zamawiamy wino i nie żeby lampkę, ale butelkę i jeszcze jedną, i... Późną nocą bolesny rachunek otrzeźwił wszystkich. Najbardziej zadowolony właściciel lokalu. Nam pozostaje już tylko jedyny słuszny kierunek...hotel. Część z nas nie ma odwagi i ochoty na własnych nogach. I znów pomysł z tych mniej mądrych. Wsiadamy na motory życzliwych Hindusów i z hukiem silnika podjeżdżamy na miejsce snu. Boże, dobrze, że nad nami czuwałeś, ale następnym razem nie pozwalaj na głupoty!

J.14.11.2007







 

 

 






 


   







 




 


 

 







Komentarze

  1. Solidnie napisane. Pozdrawiam i liczę na więcej ciekawych artykułów.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo dziękuję. Niestety, świat się zatrzymał, my też w jego odkrywaniu :)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Polskie ślady w WIEDNIU, cz.2

Dziś wyruszamy m.in śladami Jana Franciszka Kulczyckiego w przekonaniu, że mniej Wiedeńczyków pamięta kolejną rocznicę wielkiego zwycięstwa nad Turkami niż pije kawę, bo jak głosi popularne ponoć w Wiedniu powiedzenie koniec świata poznacie po tym, że w Wiedniu zamkną kawiarnie. Postanawiamy więc iść tropem naszego rodaka, który odegrał niebagatelną rolę tak w bitwie z wojskami wezyra Kara Mustafy jak i w rozpowszechnieniu picia kawy w Wiedniu, a tym samym w całej Europie.

Polskie ślady w WIEDNIU, cz. 1

Już nie liczę ile razy mijałam tablicę drogową z napisem Wiedeń, ale wiem, że każdy mój pobyt w tym mieście daje mi mnóstwo radości i okazji do łączenia przyjemnego z pożytecznym. Stolica Austrii jest bardzo dobrze opisana w przewodnikach i wyjątkowo przyjazna dla zwiedzających. Sama wielokrotnie z nich korzystałam, aby dotrzeć do kolejnych miejsc, które pozwalają wciąż na nowo odkrywać to magiczne miasto. 

Detoks w POKRZYWNEJ.

To moja szósta wyprawa w głąb siebie. Po czterech latach przerwy w zmaganiach z samą sobą, marzyłam o wyciszeniu, relaksie i lepszym samopoczuciu fizycznym. Za oknem piękne słońce, a w głowie narastająca od wielu miesięcy motywacja do zmierzenia się z totalnym detoksem ciała i umysłu. Totalny, bo to będzie naście dni bez jedzenia i z dużą dawką fizycznej aktywności w bliskości z naturą i wśród ludzi o podobnych tęsknotach.